Lorenzo spochmurniał. Nienawidził tego przeklętego bratanka, który cieszył się zaufaniem Mistrza. Wstrętny pochlebca, który czyhał na pozycję brata Lorenza w Zakonie.
Czy, ściślej biorąc: Zarówno bratanek, jak i Lorenzo zabiegali o to, by stać się następcą Wielkiego Mistrza Zakonu Świętego Słońca.
Starzec nie może już długo żyć. A bratanek jest najbliższy jego sercu, chociaż to Lorenzo od dawna zajmuje miejsce najbardziej zaufanego współpracownika.
– Jego siły duchowe są chyba niewystarczające w tej dziedzinie, którą sobie wybrał – rzekł Lorenzo z jadowitą złośliwością. – Mam na myśli jego funkcję w kościele.
Mistrz spojrzał na niego ostro.
– Jest do tego wystarczająco uzdolniony! Ale w krę – gach, w których on i ja działamy, panuje wielka konkurencja.
– Oczywiście – odparł Lorenzo ze słodko – cierpkim uśmiechem.
– No cóż, w takim razie powinieneś niezwłocznie ruszać do Wiednia, do Hofburga. Tam masz się rozpytać o księżnę Theresę. Oni z pewnością wiedzą, gdzie ta baba się ukrywa, nawet jeśli nie pojechała do Wiednia. A zresztą może się rozmyśliła i mimo wszystko ruszyła do stolicy? Tak czy inaczej musisz to wyjaśnić.
– Właściwie to powinienem wrócić do domu i zająć się interesami – rzekł Lorenzo gniewnie. Nie uśmiechało mu się wcale jeździć tam i z powrotem w charakterze chłopca na posyłki. Do Wiednia? Co, u licha, będzie robił w Wiedniu?
Ale stanie się tak, jak chce Wielki Mistrz. Rycerze złożyli przecież przysięgę, że sprawy Świętego Słońca będą dla nich ważniejsze od wszystkich innych. I jak powiedziano: Nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwia się temu człowiekowi.
Bardzo niezadowolony brat Lorenzo przybył do Wiednia. Najpierw rozpytywał o księżnę na mieście, a następnie pod murami Hofburga.
Tam jednak natrafił na inny mur, mur milczenia: Na temat księżnej Theresy nikt nic nie wiedział. Czyż nie powinna była przebywać w zamku Gottorp?
Nie, w Gottorp jej nie ma, syczał Lorenzo przez zęby. Doznawał nieprzyjemnego uczucia, że nikt nie chce mu nic powiedzieć.
Rozgoryczony musiał wrócić do Wielkiego Mistrza i przyznać, że sprawy ułożyły się jak najgorzej.
Mistrz zaczął gorączkowo poszukiwać nowych dróg dotarcia do obu kobiet, Tiril i Theresy.
Ale nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy.
„Powietrze zdało się ciężkie i gęste,
Niczym ziemia wyschła i roztarta,
Co stała się pyłem, który można wdychać.
Półmrok pełen zjaw dziwacznych,
Cienie i błyski wzajem przemieszane,
Zaduch grobowej krypty, jak z baśni
o czarnoksiężnikach”.
Fragment pierwszej części poematu
Gustafa Frödinga „Sny w Hadesie”.
Tiril i Móri przeżywali w Theresenhof bardzo piękne chwile.
Nigdy wcześniej nie mogli się całkowicie wyzbyć napięcia i być szczęśliwi. Duchy teraz się nie pokazywały, wiedzieli jednak, że są z nimi, i Tiril wyobrażała sobie, że one też cieszą się z „istnienia”, jeśli w odniesieniu do nich takiego wyrażenia można użyć. Ludzie w pięknej dolinie byli życzliwi i pogodni, Theresa czuła się spokojna jak nigdy dotychczas, a Nero po prostu promieniał szczęściem. Przedsiębrał długie wyprawy po swoich łąkach i polach, świetnie wiedział, że nie wolno mu gonić owiec, ale przecież można je trochę postraszyć, choćby dla zabawy. Śmiesznie było patrzeć, jak umykały w popłochu. Warto było takie chwile radości okupić wymówkami w rodzaju: „Fe, Nero!” albo „Jak ci nie wstyd? Taki mądry pies!” Z tyłu za domem pani Theresa hodowała mnóstwo przeróżnych ptaszków, które codziennie karmiła. Obowiązkiem Nera było trzymać koty z daleka od ptaszarni, który to obowiązek wypełniał z lubością. Czasami rozpoznawał też krążące nad ptaszarnią jastrzębie, których po prostu nienawidził. Jazda stąd! Wynocha, szczekał wtedy na całe gardło.
Łąki i zagajniki, oto jego eldorado! Lasy iglaste w Austrii nie były takie mroczne i ponure ani takie gęste i kłujące jak w Skandynawii. Na Południu sosny rosły z rzadka na mięciutkich łąkach, a drzewa nie były takie wysokie jak na Północy. Nowe tereny Nera to prawdziwe lasy z bajki, radość dla ludzkich oczu. To krajobraz jak stworzony, by dzieci bawiły się tu w chowanego, do urządzania śniadań na trawie i majówek z tańcami elfów wśród drzew. A w zimie, kiedy spadał śnieg, las jarzył się mnóstwem iskierek, drzewa zaś wyglądały niczym świąteczne choinki. Nero często hasał pomiędzy sosnami i nikt go nie karcił ani nie upominał.
To był cudowny czas.
Móri chodził spokojnie po polach i zabudowaniach, oglądając swój majątek. Na razie właścicielką była Theresa, z czasem jednak Tiril i Móri mieli przejąć wszystko. Rozmawiał przyjaźnie z ludźmi i zwierzętami. Móri łatwo uczył się obcych języków, bardzo szybko pojedyncze słowa układały się w całe zdania. I on, i Tiril rozumieli już od dość dawna niemiecki, co innego jednak rozumieć język, a co innego posługiwać się nim w mowie. Ale teraz oboje zaczynali mówić swobodnie.
Móri bardzo starannie ukrywał swoje magiczne zdolności, a jeśli musiał się nimi posłużyć, czynił to niezwykle ostrożnie. Nie wolno było narażać rodziny. Ale oczywiście niekiedy robił to i owo w ukryciu, pomagał starym, chorym ludziom lub źle potraktowanym zwierzętom, pielęgnował okaleczone drzewa. Zdarzyło się też, że wydobył kilku niewinnych ludzi z więzienia, posługując się bardzo silnymi runami. Ta ostatnia sprawa narobiła trochę szumu, nikt nie rozumiał, jak to się stało, i Móri ostatecznie uznał, że nie było to rozsądne przedsięwzięcie. Mógł narazić na szwank swoje sprawy, ale chodziło o młodych wiejskich chłopców, całkiem niewinnych, a bardzo źle traktowanych. Słyszał, że nawet ich torturowano.
Na ogół bardzo dbał, by to, co robi, wyglądało możliwie najbardziej niewinnie. Ci zaś, którym pomagał, nawet jeżeli to i owo ich zastanawiało, nigdy nie pisnęli ani słowa. Wszyscy chcieli zachować przyjaźń tego potężnego i bardzo sympatycznego czarownika. Z początku trochę się, oczywiście, bali ponurego, przejmującego spojrzenia jego głęboko osadzonych, ciemnych oczu. Bardzo szybko jednak odnajdywali w nich smutek i wyrozumiałość. Móri był przyjacielem wszystkich w majątku, wszyscy też podziwiali go i patrzyli na niego z szacunkiem prawie tak wielkim jak na księżnę i jej miłą córkę, małżonkę Móriego. Ludzie z dworu mieli świadomość, że zrobią dla swoich państwa, co tylko będzie trzeba, a państwo wynagradzali ich za to sowicie, zapewniając im opiekę, troskliwość i byt materialny. Nigdzie ludziom nie było tak dobrze jak tutaj, toteż zdarzało się nierzadko, że przychodzili do Theresenhof obcy szukać pracy w majątku. Ale możliwości zatrudnienia były ograniczone.
Minęła zima i wiosna, nadeszło lato.
Tiril czuła się bardzo dobrze, była zaskoczona, że oczekiwanie dziecka to taka prosta sprawa. Theresa i Móri dziwili się również, po Tiril właściwie nic nie było widać. Młoda kobieta była po prostu radosna.
Chociaż czasami ogarniał ją trudny do wytłumaczenia lęk.
Ale Tiril pochłaniały własne myśli.
Często w nocy leżała nie śpiąc. Pomóż mi, błagała bezgłośnie, wpatrując się w piękne, jasne niebo wznoszące się nad ziemią w tę niezwykłej urody eteryczną letnią noc. Nie chciała mieć na oknach ciężkich zasłon, jedynie muślinowe firanki, białe w delikatne kropki, chciała wciąż widzieć krajobraz za oknami. Na ogół okna były uchylone i nocny wiatr poruszał firankami.
Móri spał, a Tiril nigdy mu nie opowiadała o swoich bezsennych godzinach. To wtedy jej zmartwienia i lęki ożywały, to wtedy dostrzegała grozę tego, co uczynili. Powołali do życia dziecko zgodnie z wolą duchów.
Читать дальше