Móri wyjął magiczną runę zawieszoną na rzemieniu, włożył amulet księżnej na szyję i schował go pod bluzkę.
Theresa najpierw zaczęła się wyrywać, po chwili jednak przycichła i uspokoiła się. Ze zdziwieniem, jakby się ocknęła z zamroczenia, patrzyła na zebranych.
– Co ja zrobiłam? Musiałam być zaczarowana, bo wcale nie zamierzałam nigdzie chodzić, nie chciałam tego, ale nie mogłam się przeciwstawić.
– To nie pani wina, księżno – rzekł Móri serdecznie. – Ale jak jest teraz? Czy nadal słyszy pani wezwanie?
Księżna nasłuchiwała, wciąż z tym zakłopotanym, zmartwionym wyrazem twarzy.
– Słyszę je jakby we mnie, wewnątrz – odparła niepewnie. – Zanim dałeś mi tę… runę, słyszałam nakaz rozlegający się donośnie gdzieś w przestworzach, grzmiący, przyzywający…
– Tak samo słyszeliśmy Tiril i ja – powiedział Móri.
– Ale teraz słyszę go tylko w moim wnętrzu.
Księżna stała bez ruchu, wsłuchana w siebie. Cała grupka znajdowała się teraz pośrodku drogi w pięknej dolinie. Nero wpadł na trop zająca i przestał się przejmować ludźmi, ale akurat teraz nikt nie miał czasu, żeby go szukać. Dwaj mężczyźni w zdumieniu słuchali rozmowy, jaką jej wysokość prowadziła z tym dziwnym czarownikiem na temat spraw, których absolutnie nie pojmowali. Tak, bo byli przekonani, że Móri jest czarownikiem, lepszego określenia dla jego zdolności nie potrafili znaleźć.
– To niedobrze, że wasza wysokość w dalszym ciągu słyszy wołanie – mówił Móri z naciskiem. – Obawiam się, że będzie pani musiała przejść przez to samo, co Tiril. I powinno się to dokonać teraz, natychmiast, gdy moc wezwania została osłabiona przez runę.
Theresa przełknęła ślinę.
– Ty myślisz… Będziesz musiał mnie osłonić ochronną tarczą?
– Runa zdołała już wytworzyć taki pierścień bezpieczeństwa.
Księżna zbladła.
– Poprosisz o pomoc swych towarzyszy? – szepnęła.
– Tak. Będziesz, pani, w stanie spojrzeć na nich?
– Jeśli będę zmuszona.
– Niestety, to konieczne.
Skinęła głową.
– Dla Tiril, prawda?
– Właśnie.
– Dla Tiril gotowa jestem zrobić wszystko. Tyle muszę jej wynagrodzić.
– Proszę teraz nie myśleć o wynagradzaniu. Tiril wybaczyła pani już dawno temu.
– W takim razie uczynię to z miłości.
Móri uśmiechnął się.
– Tak będzie najlepiej. Ale wy dwaj… – zwrócił się do obu mężczyzn. – Może najlepiej by było, żebyście już wyruszyli w stronę domu. I nie oglądajcie się.
Chłopak z gospody zbladł, ale służący księżnej rzekł stanowczym głosem:
– Obiecałem, że będę służył mojej pani, i nie opuszczę jej, kiedy nadchodzą trudne chwile.
– Dziękuję ci, Teobaldzie – szepnęła księżna.
– W takim razie ja także zostaję – oznajmił chłopak stajenny. – W końcu człowiek jest też trochę ciekawy.
Móri zdążył już im opowiedzieć o swoich niepospolitych zdolnościach, a że towarzyszy mu ktoś czy coś niewidzialnego, sami zdołali stwierdzić.
W pobliżu nie było żadnych zabudowań, zagajniki zamykały widok z obu stron. Móri miał nadzieję, że nikt nie pojawi się nieoczekiwanie na drodze, w końcu pora była zbyt wczesna na jakichkolwiek wędrowców.
– Muszę was uprzedzić, że wcale nie jest takie pewną czy wy dwaj cokolwiek dostrzeżecie – powiedział Móri bardzo spokojnym głosem. – W normalnych warunkach na pewno nie byłoby to możliwe, ale teraz przywołam duchy i wszystko może być dużo wyraźniejsze, również dla was. Wasza wysokość natomiast musi je zobaczyć, dlatego proszę wziąć w rękę magiczną runę. I proszę wyciągnąć ją przed siebie.
Theresa z wahaniem ujęła tę samą runę, którą kiedyś w Bergen przez pomyłkę wzięła Tiril, i wtedy przed jej oczyma ukazały się duchy.
– To jest tak zwana runa duchów – wyjaśnił Móri. – Trzymając ją w ręce zobaczy pani to, co na ogół przed nami zakryte.
Theresa nie miała odwagi spojrzeć przed siebie. Stała i z uporem wpatrywała się w runę, ale kątem oka dostrzegła, że na drodze zaroiło się od tamtych…
Słyszała, jak dwaj służący z wysiłkiem wciągają powietrze. „Widzisz coś?” – zapytał jeden z nich. „Tak, widzę jakieś cienie na drodze” – odpowiedział drugi.
Ale to, co widziała Theresa, to nie były cienie. Te stworzenia, które majaczyły jej przed oczyma, były rzeczywiste.
Jedną istotę rozpoznawała dokładnie. Jakieś budzące grozę zwierzę, które przebiegło obok niej. Tiril opowiadała o Zwierzęciu, którego rany goi współczucie, wyrozumiałość i troskliwość. Theresa nie była wprost w stanie na nie patrzeć, ale w jej oczach pojawiły się łzy głębokiego współczucia.
– O, mój przyjacielu – szepnęła. – Mój nieszczęsny przyjacielu!
Pozostali towarzysze Móriego stali odwróceni od niej plecami. Dlatego w końcu odważyła się podnieść oczy.
Była wdzięczna losowi, że widzi je tylko od tyłu, dostrzegała przede wszystkim podarte ubrania, skołtunione włosy i owrzodzone ręce. Niektóre z tych istot w niewielkim tylko stopniu przypominały ludzi, tak jak ta białożółta postać, która musiała być Nidhoggiem. Dwie bardzo urodziwe kobiety ostro kontrastowały z ogólną brzydotą.
A więc Móri i Tiril mówili prawdę. Ona im, oczywiście, wierzyła, ale gdzieś w głębi duszy wszystko się burzyło przed przyjęciem tego do wiadomości. Mimo że zawsze w obecności Móriego ogarniał ją jakiś dziwny nastrój, coś nieokreślonego, nie ufała własnym odczuciom, wmawiała sobie, że to tylko przywidzenia.
Ale teraz wszystko się sprawdzało. To ją otaczały tajemnicze istoty, pozostali żywi ludzie znajdowali się po, za obrębem kręgu utworzonego przez duchy. Theresa wiedziała, że i Móri, i Nero są chronieni, służącym zaś żadna ochrona nie jest potrzebna.
Towarzysze Móriego unosili ramiona. Wstrząśnięta i przerażona Theresa słyszała ich zaklęcia, magiczne formułki i coś, co określiłaby jako anatemę, wyklinanie lub rzucanie przekleństwa. Powietrze rozbrzmiewało obcymi, niezrozumiałymi językami, słyszała, że wołanie przeciwnika słabnie, staje się jakby bardziej przytłumione, pozbawione siły. Głos wciąż jeszcze walczył, starał się unikać spadających nań zaklęć i magicznych formułek, ale ona miała tak wielką ochronę, że musiał ustąpić.
Sługa księżnej i chłopiec z gospody skulili się na ziemi, obejmując głowy rękami. Rozszalała się wichura, szarpała ludźmi, jakby chciała zerwać z nich ubrania i powyrywać im włosy. Theresa najchętniej zaczęłaby krzyczeć z całych sił i uciekła stąd, ale znowu dała o sobie znać samodyscyplina, jaką wyrobiono w niej w latach dzieciństwa. Stała wyprostowana, sama na drodze w tym budzącym grozę kręgu. Tylko jej przerażone oczy mówiły, co czuje naprawdę. Ściskała magiczną runę zawieszoną na szyi.
I to jest świat mojej córki, myślała z bólem. Doświadcza spotkania z nim poprzez Móriego, ale nie mam pojęcia jak często. Czy powinnam była jej zabronić małżeństwa z tym islandzkim czarnoksiężnikiem?
Nagle uderzyła ją inna myśl: Głos nie miał nic wspólnego z Mórim. Duchy nie wiedziały, do kogo należy. Głos zaatakował Tiril i uczynił to, mimo że Móri był przy niej. Teraz chciał zaatakować również ją, Theresę. Bez Móriego i jego towarzyszy zarówno ona, jak i jej córka byłyby bezpowrotnie stracone.
Читать дальше