Wołania nie było już słychać. Duchy zakończyły swoje przekleństwa w wielkim crescendo, co sprawiło, że księżnej o mało nie popękały bębenki.
Potem zaległa cisza.
Z poczuciem ulgi Theresa opuściła ramiona.
– Dzięki – szepnęła.
Móri uśmiechnął się krzywo.
– Proszę puścić runę, którą trzyma pani w lewej ręce, to nie będzie pani musiała już na nich patrzeć!
Księżna wyprostowała się.
– Nie! – powiedziała stanowczo. – Ja chcę na nich patrzeć. Chcę każdemu z nich podziękować za pomoc.
Nastała długa chwila ciszy, Móri, zaskoczony, spoglądał na księżnę z niedowierzaniem.
– One są przecież przyjaciółmi Tiril, prawda?
– Owszem, to prawdziwi przyjaciele.
– Więc pozwól mi spojrzeć im w twarze, istotom z dawno minionego czasu, z nie znanych dalekich miejsc i z nie znanych sfer.
Przybysze stali w bezruchu, po chwili wszyscy zaczęli się odwracać w stronę księżnej.
Theresa z trudem przełykała ślinę i bardzo się starała, by nie zacząć żałować swojej odważnej decyzji. Zwierzę widziała już przedtem. Teraz patrzyła na długą, bladą twarz istoty imieniem Nidhogg z jego wystającymi kłami, długimi jak palce, na odpychającą postać Ducha Utraconych Nadziei, na Nauczyciela, dwie piękne, smutne kobiety, na Hraundrangi – Móriego, ducha imieniem Pustka, ledwo majaczącego na drodze, oraz na jakąś postać w mnisim habicie…
– Kim wy jesteście? – zwróciła się do owej postaci. – Tiril i Móri o was nie mówili.
Móri odpowiedział:
– To pani duch opiekuńczy, księżno.
Theresa odruchowo skłoniła głowę.
– Dzięki za wasze wsparcie, szary bracie – powiedziała cicho. – I dzięki wam wszystkim! Dziękuję każdemu z osobna, przyjmijcie moje najpokorniejsze dzięki za wszystko, coście zrobili dla mojej córki i dla mego zięcia, Móriego!
Wyprostowała się z uśmiechem.
– Oczywiście, mieliśmy duchy i w Hofburgu, i w innych zamkach należących do rodziny, ale ja osobiście nigdy żadnego nie widziałam i nie wierzyłam w nie. Natomiast wasza obecność zdaje się być czymś tak naturalnym,. że wcale się was nie boję. Zupełnie nie mam poczucia czegoś nadprzyrodzonego, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Nauczyciel skinął głową.
– To był dla nas zaszczyt wspierać panią, księżno. I to nie z powodu pani wysokiej pozycji w świecie, lecz dla pani gorącego i szlachetnego serca. Móri wybrał wspaniale zarówno żonę, jak teściową!
– Dziękuję! Móri i Tiril opowiadali mi o was i teraz widzę, że kogoś,tu brak. Kobiety – ducha opiekuńczego.
– To duch opiekuńczy Móriego. Dziś nie było tu dla niej zajęcia.
– No tak, zamiast niej przybył mój szary brat, prawda?
– Właśnie!
– Więc teraz już mnie więcej Głos nie dosięgnie?
– Nie, ale trzeba uważać na inne niebezpieczeństwa! Te złe siły nie poddają się tak łatwo.
– Czego one od nas chcą?
– Tego nie wiemy. To jakaś wielka czarodziejska siła. Jest w stanie ukryć i siebie, i swoje zamiary.
Theresa raz jeszcze podziękowała za pomoc i niemal niechętnie puściła magiczną runę. Towarzysze Móriego zniknęli i ludzie mogli ruszyć w drogę powrotną do gospody. Theresa wsiadła na konia swego sługi, on zaś usadowił się za chłopcem stajennym.
Jechali w milczeniu.
Miało się już ku południowi, postanowili więc, że dziś nie pojadą dalej i jeszcze jedną noc spędzą w gospodzie pod Hochstadt. Theresa potrzebowała odpoczynku po wielkim wysiłku fizycznym i psychicznym.
Wieczorem jednak o mało nie doszło do katastrofy.
Skończyli kolację, ale zarówno gospodarze, jak i goście siedzieli jeszcze przy stole i rozmawiali. Tyle się przecież wydarzyło, nie co dzień też zatrzymywali się w gospodzie goście książęcego rodu.
– Proszę mi powiedzieć, wasza wysokość – zwrócił się Móri do księżnej. – Proszę mi powiedzieć, dokąd właściwie pani szła? Owszem, wiem, że to było wezwanie Głosu, ale dokąd konkretnie?
– Do Sankt Gallen – odpowiedziała bez wahania.
– Sankt Gallen należy do szwajcarskiego związku kantonów – wtrącił gospodarz. – Księżna miała przed sobą daleką drogę.
Akurat w tym momencie w pełnym galopie wjechał na dziedziniec parobek, który załatwiał jakieś interesy na północy. Zeskoczył z konia i wpadł do izby, gdzie przy stole siedziało całe towarzystwo.
– W drodze do domu wyprzedziłem jakiś bardzo elegancki ekwipaż – oświadczył zdyszany. – Lada chwila tu będą. Udało mi się zajrzeć do powozu, siedział tam wytworny pan z blizną na twarzy i z rozciętym uchem. Dokładnie tak jak państwo opisywali człowieka, który państwa prześladuje.
Wszyscy zerwali się od stołu.
– Dziękuję ci, mój przyjacielu – powiedziała księżna do parobka. – Wynagrodzę cię za to sowicie. Ukryjcie jak najszybciej nasz powóz! Tiril, Móri i ja pójdziemy do naszych pokojów i nie będziemy się pokazywać. Pozostali otrzymają dokładne instrukcje… Tiril, weź ze sobą Nera! I owiąż mu pysk, żeby nie szczekał.
Karczmarz i jego małżonka byli trochę zaniepokojeni, jako ludzie bardzo religijni starali się unikać kłamstwa. Ten problem jednak rozwiązano z łatwością.
Brat Lorenzo wyglądał dosyć groźnie, kiedy wkroczył do izby wraz ze swoim orszakiem.
U drzwi przywitała go pokojówka Theresy, zapraszając pokornie w swoje progi.
– Pokoje dla wszystkich na noc – zarządził Lorenzo władczym tonem, a tłumacz przełożył jego słowa na niemiecki – I wystawić na stół wszystko, co macie najlepszego! Niech wasi parobcy zajmą się powozem i końmi i niech nam przygotują świeże konie na jutro rano. Zrozumiałaś, kobieto?
Pańskie maniery nie bardzo pokojówce zaimponowały. Ukłoniła się lekko.
– Wszystko będzie tak, jak sobie wasza miłość życzy.
Wyniosły ruch głowy brata Lorenza miał oznaczać: Spróbujcie tylko się nie podporządkować!
Zacierał dla rozgrzewki ręce przy kominku, a po chwili zapytał z udawaną obojętnością:
– Czy mieliście ostatnio jakichś wysoko postawionych gości?
My często miewamy wytwornych gości – odpowiedziała pokojówka, która świetnie posługiwała się miejscowym dialektem, bowiem gospoda znajdowała się niedaleko od austriackiej granicy. – Czy wielmożny pan ma na myśli kogoś konkretnego?
Lorenzo wbił w nią oczy.
– Chodzi mi o księżnę Theresę von Holstein – Gottorp. Zatrzymywała się u was?
– A, księżna! Jakaż to wytworna dama! Jej wysokość bawiła u nas nie dalej jak wczoraj.
Paskudny uśmieszek wykrzywił twarz Lorenza.
– Ach, tak? I dokąd udała się od was? W stronę Wiednia, nieprawdaż?
– Nie, wasza miłość. Księżna jedzie do Sankt Gallen.
Uzgodniono bowiem, że pokojówka tak właśnie powie.
Lorenzo drgnął gwałtownie.
– Do Sankt Gallen?
– Tak, wasza miłość. I bardzo jej się spieszyło.
Lorenzo stał pogrążony w myślach. Jego twarz przybrała podstępny wyraz, ale był to też wyraz zadowolenia.
– Sankt Gallen, powiadasz? Sankt Gallen… To bardzo, bardzo interesujące! – zwrócił się znowu do pokojówki.
– Jej wysokość miała na myśli miasto czy kanton?
– Tego ja. nie wiem, proszę pana.
– Bo jeśli to było miasto…
Znowu pogrążył się w rozmyślaniach. Szeptał sam do siebie:
– W takim razie moje zadanie przestaje mieć znaczenie, jest zbędne. Nie wolno mi do tego dopuścić!
Ocknął się i popatrzył podejrzliwie na rzekomą gospodynię, ona jednak tymczasem zaczęła obrywać uschłe liście z kwiatów stojących na okiennym parapecie.
Читать дальше