– Tak, to odmiana Fitzgerald, angielskiego nazwiska. Ale Garaldo? Może to to samo co niemieckie Gerhard?
Usiedli na parkowej ławce. Jordi wyjął telefon komórkowy i zadzwonił do swojej doradczyni Juany. Wytłumaczył jej, o co chodzi.
– Zaczekaj, ja mam dużą księgę o wszystkich naszych świętych – odparła. – Żeby mi się tylko udało ją znaleźć. Jak wiesz, nie jestem zbytnią pedantką.
– Tak, widziałem twoje miejsce pracy – uśmiechnął się Jordi.
Odniósł wrażenie, że Juana się nad czymś zastanawia. Potem zapytała, jakoś nieśmiało:
– Czy to by wam przeszkadzało, gdybym się przyłączyła? Osobiście.
– Nic nie sprawiłoby nam większej radości! – odparł Jordi zachwycony. Inną drogą ruszyli do hotelu. Nieoczekiwanie znaleźli się na bardzo rozległym placu, którego jedną część zajmowała ogromna katedra o dwóch wieżach. Unni o mało nie złamała karku, kiedy próbowała dojrzeć iglice i wszystkie ornamenty wspaniałej fasady.
– Katedra pielgrzymów – tłumaczył Jordi cicho. – W jej wnętrzu są przechowywane szczątki świętego Jakuba. Ale my nie powinniśmy do niej wchodzić.
– Myślisz, że kaci świętują tam swoje sukcesy i odprawiają orgie z torturami?
– Nie, trudno w to uwierzyć. Ale rycerze ostrzegali mnie, byśmy się nawet nie zbliżali do tej świątyni.
– Szkoda! Byłoby ciekawie obejrzeć katedrę od środka.
– Będziemy mogli to zrobić, kiedy już znajdziemy rozwiązanie zagadki – rzekł Jordi spokojnie.
Tego już Unni nie skomentowała.
Tymczasem w Oviedo Juana odszukała spis hiszpańskich świętych. W gorączkowym pospiechu szykowała się do podróży. Od ostatniego spotkania z Unni i Jordim załatwiła sobie soczewki kontaktowe, jeszcze się do siebie nawzajem, ona i te soczewki, nie przyzwyczaiły; trwała wojna pozycyjna, ale Juana nie rezygnowała, poza tym obcięła włosy, nie za bardzo, ale na tyle, że mogła zrezygnować z gumki, którą dotychczas je wiązała. W ogóle zaczęła się trochę zajmować swoim wyglądem.
Kiedy więc jeszcze tego samego wieczora ukazała się w hotelu w Santiago, Unni i Jordi powitali ją jednogłośnym okrzykiem: „O rany!”
Juana przyjęła to jako komplement, zresztą zgodnie z ich intencją.
Pedro i Gudrun też byli przyjemnie zaskoczeni.
Dziewczyna jest śliczna! Nie, no raczej ładna. Ale z jakąś niepewnością we wzroku, nie wiadomo czy z powodu nieśmiałości czy też to te problematyczne soczewki, zresztą wszystko jedno. Juana nie przywykła, by okazywano jej podziw z jakiegoś innego powodu niż bystry umysł. Ta sytuacja była więc dla niej całkowicie nowym i bardzo mocnym przeżyciem.
Unni odrobinę się niepokoiła. Juana zawsze odnosiła się do Jordiego z psim uwielbieniem. Jak ktoś, kto wie, że przedmiot jego uwielbienia jest nieosiągalny.
– Znalazłam San Garaldo – oznajmiła Juana z przejęciem. – Myślę jednak, że to nie był człowiek godzien szczególnej uwagi. Pochodził z rodu wizygockiego, jego imię brzmiało początkowo Gerhard, co zmieniono na hiszpańskie Garaldo. Przypadkiem w czternastym wieku uratował życie jakiemuś biskupowi i w tych samych okolicznościach stracił własne. Biskup postarał się więc, by został obwołany świętym, i był nim do czasu, gdy wyszło na jaw, że nasz Garaldo znalazł się w katedrze z zamiarem ogołocenia jej z wartościowych przedmiotów, gdy nieoczekiwanie wpadł tam biskup, uciekający przed jakąś bandą, która próbowała go zamordować. Kiedy poznano prawdę, Garaldo był już od dawna świętym i spoczywał w specjalnej krypcie. Rzecz jasna krypta została oczyszczona ze wszystkich kosztowności. Zebrani roztrząsali uzyskane informacje.
– Wspaniale, Juano – pochwalił Pedro, a młoda uczona zaczerwieniła się po korzonki włosów. Bardzo dobrze wiedziała, kim jest Pedro de Verin i tak dalej. On pytał: – Więc gdzie się znajduje krypta tego wątpliwego świętego?
– Wydaje mi się, że wiem, gdzie powinniśmy szukać. Garaldo został ogłoszony za świętego około roku tysiąc czterechsetnego. Zdetronizowano go w sto lat później. W tym czasie Święte Serce było przechowywane w jego krypcie i zabrali je stamtąd w roku tysiąc czterysta osiemdziesiątym ludzie rycerzy. Krypta znajdowała się w bardzo starej świątyni, która została zburzona, ponieważ groziła zawaleniem, a na jej miejsce zbudowano coś w rodzaju pałacu. Czy krypta nadal istnieje, tego nie wiem.
– Zbadamy sprawę – obiecał Pedro, a reszta przytakiwała. Raz jeszcze dziękowali Juanie za nieocenioną pomoc, najpierw Unni i Jordiemu, a teraz tutaj, w Santiago de Compostela.
Siedzieli w dużym salonie hotelowym, z daleka od pozostałych, zresztą nielicznych, gości tak, żeby ich nikt nie słyszał. Unni raz po raz rozglądała się po sali. Jakaś angielska, głośno rozmawiająca para, grupka młodych ludzi najwyraźniej z wyższych sfer i w kącie jakiś mężczyzna o nic nie mówiącym wyglądzie. Unni uśmiechnęła się sama do siebie, bo przed chwilą mogłaby przysiąc, że ten mężczyzna porusza uszami, tak jak to niektórzy robią, kiedy chcą rozbawić towarzystwo, ale raczej nie w hotelu, w samotności, gdzie nikt nawet na nich nie patrzy.
Otrząsnęła się z zamyślenia, bo reszta towarzystwa zaczynała się żegnać. Należało iść spać, jutro wcześnie rano rozpocznie się poszukiwanie krypty „świętego” Garalda.
Nadeszła noc. Na niebie ponad Galicią pozapalały się gwiazdy.
Mężczyzna z salonu niezauważony opuścił hotel. Był do tego stopnia anonimowy, że przypuszczalnie nikt nie zwrócił uwagi, iż w ogóle się w tym hotelu pojawił.
Jego imię brzmiało Tabris i był jednym z demonów szóstej godziny w Nuctemeron, co oznacza „noc rozświetlona przez dzień”. Był demonem wolnej woli i został rozdzielony ze swoją koleżanką Zareną, demonem zemsty, należącą do cieszącej się wielkim poważaniem klasy demonów. Teraz Zarena znajdowała się na terytorium Nawarry, on zaś miał kontrolować grupę w Santiago.
Tabris kierował się ku wzniesieniom.
Gdy w nocnej ciszy stał między jakimiś wzgórzami, rysował się niczym odrobinę ciemniejsza plama na tle nieba, był jak element natury. Wiatr szeleścił delikatnie w zaroślach pięciornika. Gdyby się wsłuchać, można by z pewnością rozróżnić w jego szumie stłumioną żałosną skargę, nokturnową melodię. Horyzont był wciąż jeszcze wyraźny – ciemna linia na tle jaśniejszego nocnego nieba.
Sześć czarnych, machających skrzydłami ptaków odcinało się ostro na tym niebie, po chwili kaci inkwizycji z wielkim szumem wylądowali wokół Tabrisa.
„I jak idzie, co się dzieje, co się dzieje? Znalazłeś ich?” – syczeli jeden przez drugiego.
– Wszystko jest pod kontrolą – odparł Tabris chłodno. Nie było mu w smak, że musi współpracować i z tymi niżej postawionymi istotami.
„Ale oni są nasi – upierał się jeden z nietoperzy. – To my mamy ich dręczyć, dźgać, torturować, w końcu zabijać!”
Tabris spojrzał na niego z obrzydzeniem.
– Ich los mnie nie obchodzi. Ja jestem tu po to, by się zemścić na czarownicy imieniem Urraca. I żeby wam pomóc zagarnąć w niewolę te małe ludzkie potworki, skoro już odkryliśmy, czym się zajmują.
„Spiesz się, spiesz się, wszystkie narzędzia są gotowe – skrzeczał jeden z mnichów z błyskiem podniecenia w oczach. – Żelazna dziewica, ława, na której będziemy ich żywcem odzierać ze skóry, hiszpańskie buty… „
„Żelazna dziewica, żelazna dziewica – powtarzali inni. – Ze wszystkimi ostrymi szpikulcami! Oni są teraz w naszym mieście, tutaj my jesteśmy silni!”
Читать дальше