Pielęgniarka przyglądała jej się przez chwilę.
– Miałaś ostatnio dużo stresów?
– Stresów? Fizycznych nie, ale to prawda, że żyję pod wielką presją.
Przez cały czas rozmawiały szeptem, żeby nie budzić drugiej pacjentki.
– Czy mogłabym zadzwonić do męża? – spytała Vesla. – Jest w Hiszpanii i nie wie, co się ze mną dzieje.
– Za parę godzin będziesz mogła się z nim skontaktować.
Ale za parę godzin Vesla spała. Lekarze, którzy przyszli na obchód nie kazali jej budzić, wyglądała na bardzo zmęczoną. Jakby przez wiele tygodni żyła w strasznym napięciu, zastanawiali się z jakiego powodu.
Kiedy Inger Karlsrud przyszła do Vesli, w domu nie było nikogo. Inger na wszelki wypadek zabrała klucze, więc mogła wejść do środka. Stwierdziła, że wierzchniego okrycia Vesli też nie ma, więc chyba wyszła sama, nie została na przykład uprowadzona albo coś w tym rodzaju.
Inger zastanawiała się. Matka Vesli? Nie, musiałoby się stać coś naprawdę niezwykłego, żeby Vesla do niej poszła. Matka tylekroć krzyczała, że atakuje ją wilk, iż nikt już nie był w stanie uwierzyć, że naprawdę coś jej grozi.
Na chybił trafił wybrała ośrodek zdrowia jako pierwsze miejsce, dokąd należy zadzwonić, i dowiedziała się wszystkiego.
Pospiesznie wybrała numer Antonia, ale on najwyraźniej znajdował się daleko od swojego telefonu. Wobec tego Inger skontaktowała się ze swoją córką. Dlatego właśnie Unni mogła jako pierwsza porozmawiać z Veslą.
Kiedy ta ostatnia dowiedziała się, że jej dziecku już nic nie grozi, że żadne przekleństwo nie obciąży jego życia, najpierw podskoczyła z radości, ale zaraz się uspokoiła. Przez dłuższą chwilę nie mówiła nic.
Miała gratulować przyjaciółce, czy wyrażać ubolewanie?
Ani jedno, ani drugie. Powiedziała tylko:
– Na Boga, Unni, rozwiążcie tę zagadkę, bo w przeciwnym razie nigdy nie zaznamy spokoju! Ani Antonio, ani ja.
Unni doskonale wiedziała, dlaczego Vesla wymienia tylko ich dwoje. Jeśli bowiem zagadka nie zostanie rozwiązana, to Unni i Jordi długo żyć nie będą.
Vesla wpatrywała się w biały szpitalny sufit. Prawie nie miała odwagi się poruszać, leżała spokojnie, bardzo spokojnie.
– Będziesz żyć, moje maleństwo, będziesz żyć. Miecz Damoklesa wychylił się w inną stronę. Nie chcę się nad tym zastanawiać akurat teraz, nie potrafię, teraz pragnę myśleć jedynie o tobie, o tym, że jednak możesz bezpiecznie przyjść na świat. Teraz jesteś moim największym obowiązkiem, muszę uczynić wszystko, wszystko, co tylko możliwe, by zachować cię przy życiu do czasu, aż będziesz gotów ujrzeć światło dnia po raz pierwszy.
Bardzo chciała zatelefonować do Antonia, ale używanie komórek w szpitalu było zabronione. Mogłyby zakłócać działanie wrażliwych aparatur, dokładnie tak, jak to jest na pokładach samolotów. A Vesla nie chciała prosić, by jej natychmiast przyniesiono telefon stacjonarny.
Miło było porozmawiać z Unni, lecz ona nie należy do grupy Antonia. Kiedy Vesla dostała telefon do dyspozycji i zadzwoniła, Antonio się nie odezwał.
Przeraziła się, że coś mu się stało. Mój Boże, dlaczego akurat teraz, kiedy musiała pilnie z nim porozmawiać? O tym, że leży w szpitalu, że przez chwilę jej stan był krytyczny, ale teraz znowu jest dobrze. I o tej zaskakującej wiadomości od Unni. Wiedziała, że Antonio jeszcze o tym nie słyszał, Unni powiedziała, że wie tylko Jordi.
Vesla czuła, jak bardzo kocha Antonia i jak bardzo go jej brakuje. Uczucie było tak silne, że bała się, iż serce jej pęknie.
Powinna się uspokoić, nie wolno jej się stresować, bo znowu ciśnienie podskoczy!
Dlaczego on nie dzwoni? Unni nie powiedziała, że próbowała z nim nawiązać kontakt, Vesla musi zrobić to sama. Boże, dlaczego on nie dzwoni?
Unni wzdychała niecierpliwie, kiedy jechali drogą łączącą Lugo z wybrzeżem.
– No to przynajmniej z Veslą udało się nawiązać kontakt. Ale nadal nic nie wiemy na temat Antonia i jego grupy. Czy mamy machnąć ręką na producentów telefonów komórkowych, wypowiedzieć abonament i wyrzucić te nieprzydatne do niczego pudełka na śmietnik?
– Popatrz – przerwał jej narzekania Jordi. – Pedro zwolnił przy jakimś znaku drogowym.
– Tak! Taramundi! Tutaj skręcamy.
Nic dziwnego, że Manuelito stracił ich z oczu. Kiedy bowiem on dojechał do znaku drogowego, śledzone samochody już dawno zniknęły w gęstym liściastym lesie.
– Przeraża mnie, że trzeba będzie iść trzy godziny – westchnęła Gudrun w dużym samochodzie.
Juana ją pocieszała.
– Myślę, że nie będzie tak źle. Moim zdaniem te trzy godziny to na drogę tam i z powrotem.
Gudrun uważała, że półtoragodzinny marsz w jedną stronę ze świadomością, że trzeba będzie jeszcze wrócić, to wystarczająco nieciekawa perspektywa. I nic nie pomogło to, że Pedro z entuzjazmem odkrywał, iż okolice Taramundi są piękne i pagórkowate.
Wysokie wzgórza na przemian z głębokimi dolinami jak okiem sięgnąć.
Wszyscy czuli się tak, jakby opuścili zamieszkane części świata i przenieśli się do zapomnianej przez Boga i ludzi krainy. Wokół widzieli lasy w jesiennej szacie, ale nigdzie śladu ludzkich domostw. Nawet Unni siedziała milcząca.
Nagle jednak krajobraz się przed nimi otworzył i na zboczu wzgórza zobaczyli śliczną maleńką wioskę z kościołem i leżącymi bardzo blisko siebie zabudowaniami.
– Taramundi! – wykrzykiwali jedno przez drugie.
Przez wiele długich lat kościelna wioska pozostawiona była sama sobie. Ludzie żyli tu w skrajnej nędzy, na granicy tego, co człowiek może znieść.
W końcu jednak sposób rządzenia krajem się zmienił i Taramundi zostało „odkryte”. Świat dowiedział się ponadto, że również w odległych dolinach poza Taramundi znajdują się jeszcze inne ukryte wioski, w których ludzie żyją dokładnie tak samo jak w osiemnastym wieku. Wśród nich Veigas.
W kościelnej wsi Taramundi czekały ich dwie niespodzianki.
Jedna to nowa zabudowa. Miejscowość otrzymała bardzo nowoczesny ratusz, hotel z barem oraz biuro obsługi turystów, wszystko pięknie wkomponowane w krajobraz na zboczu najbardziej stromego wzgórza. W pełnej zgodzie z tutejszą naturą. Drugim zaskoczeniem okazały się informacje w biurze turystycznym. Otóż została zbudowana szosa do niektórych z wiosek położonych na pustkowiach, jak Veigas oraz Teixois i kilka innych tak, że turyści mogą tam pojechać i zobaczyć, jak żyli ludzie w okresie izolacji.
Gudrun odetchnęła z ulgą.
Otrzymali małą mapkę oraz wyjaśnienia, jak dojechać do Veigas. Pracownik biura przekonywał ich jednak, że przede wszystkim powinni odwiedzić Tebtois. Znajduje się tam młyn z olbrzymim kołem, miejscowej roboty generator elektryczny z dziewiętnastego wieku, a także niebywałej wielkości kuźnia, która była znana co najmniej od siedemnastego wieku. Podobno w Teixois ludzie mieszkali od czasów rzymskich.
– Ale Rzymianie o tym nie wiedzieli – wtrąciła Gudrun. – Tak napisano w dokumentach, które odnaleźliśmy.
– Chodzi tylko o to – powiedział Jordi, kiedy stali przed mapą i słuchali informacji – że my nie chcemy jechać do tego miejsca, którego nazwy nawet wypowiedzieć nie potrafimy. Musimy dotrzeć jedynie do Veigas.
– Mimo wszystko ciekawie było posłuchać – złagodziła jego słowa Gudrun.
Wszyscy podzielali jej zdanie. Unni z uporem ćwiczyła się w wymowie trudnej nazwy, która w jej wykonaniu brzmiała mniej więcej jak „Teiczojsz”, wszyscy jednak zgadzali się z Jordim, że jechać tam nie powinni.
Читать дальше