A także z dwojga pozostałych, w drugim samochodzie. Tamtych jednak nie był całkiem pewien. Nie bał się ich, to jasne, ale widział, że oni trzymają się od niego z daleka.
Czyżby mogli się czegoś domyślać?
Zarena uczepiła się swoich ludzi. Tylko że teraz była nieco ostrożniej sza. Uważała, żeby jej nie zobaczyli. Mogła zmieniać postać, jak tylko chciała, było jednak oczywiste, że zdradzają ją oczy, te jej kocie oczy.
Koniecznie musi zdobyć takie czarne ochraniacze na oczy, jakie widziała u niektórych ludzi.
Ale nudne zadanie przypadło jej w udziale! Nie dano jej prawa zrobienia czegokolwiek z tymi ludźmi. A byłoby przecież zabawne przeżyć małą przygodę w ludzkim świecie. Tylko że oni do niczego się nie nadają. Jak mogłaby się zabawić z takimi sierotami?
Z Tabrisem też zadawać się nie mogła. Należał do zupełnie innej klasy demonów niż ona i nigdy nie było zwyczaju, by obie grupy miały ze sobą coś wspólnego. Krewniacy Tabrisa byli na to zbyt wytworni, zbyt wielcy. Tyle tylko że w królestwie Ciemności nie mieli za dobrej pozycji, Zarena dobrze o tym wiedziała. Uważano ich za przesadnie „czystych”.
Natomiast ona w domu zajmowała dobre miejsce. Tęskniła, by tam wrócić. Niechby już jak najszybciej uporać się z tym zadaniem tutaj, na górze.
Gówniane ludziki!
W górach, w gęstym lesie siedział Leon – Wamba, a może raczej Wamba – Leon, bo z tego ostatniego niewiele już zostało. Siedział przed swoją grotą, niedaleko skarbu, choć akurat o tym nie wiedział, i czekał.
Kiedyś przecież przyjdą.
A wtedy on powinien być gotowy.
Tak więc grupa poszukiwaczy zapomnianej doliny miała licznych przeciwników. I bardzo różnych, działających z odmiennych motywów. Wszyscy jednak byli tak samo wrogo nastawieni do tych dziewięciorga, którzy próbowali znaleźć ratunek dla rycerzy oraz ich potomków.
Zarena odszukała mnichów. Ściśle biorąc to ich do siebie wezwała, a oni przybyli.
Nie lubili oglądać jej pod postacią demona, nie mieli wtedy odwagi się do niej zbliżać, wobec tego zmieniła się w piękną i pociągającą kobietę.
Wtedy podeszli. Oblizywali się obleśnie swoimi czarnymi jęzorami, a oczy im błyszczały tak, jak w żadnym razie nie powinny u mnichów zobowiązanych do celibatu.
Zarena była zirytowana.
– Ja wiem – powiedziała – wiem, że musimy się włóczyć za tym robactwem, aż doprowadzą nas do celu. Takie jest życzenie naszego Pana i Mistrza. Ale czy oni wszyscy muszą nas do tego celu prowadzić? Czy nie można by grupy odrobinę ograniczyć?
Jeden z mnichów, wyłamując ręce o długich, czarnych paznokciach, powiedział przypochlebnie:
– No właśnie to usiłujemy przez cały czas zrobić! Ale oni trzymają się siebie niczym rzepy. Oczywiście, że popieramy propozycję waszej wysokości.
– Świetnie! Oni mnie okropnie irytują. Zaczniemy od tych całkiem zbędnych. Komu musimy towarzyszyć przez całą drogę?
Kaci mieli teraz rozbiegane oczy.
– Wasza wysokość nie powinna tykać tych dwojga znających się na czarach.
– W mojej grupie nie ma żadnych czarowników – prychnęła Zarena.
– To prawda. Oni są w grupie kolegi waszej wysokości. Ściśle biorąc to nikt z grupy waszej wysokości nie jest niezbędny. No nie, jeden jest. Brat. Powiedziano bowiem, że dwóch braci odnajdzie skarb.
Przez twarz Zareny przemknął złowrogi cień.
– Czy oni naprawdę szukają tylko zwyczajnego skarbu?
– Nn – nie – odparł kat – Nie, mają inne cele Nieznane. Nie chciał się wdawać w historię rycerzy. Była ona pełna zbyt kompromitujących szczegółów jeśli chodzi o wkład katów inkwizycji.
– Brat? – powtórzyła Zarena. – To ten przystojny mężczyzna, prawda? Antonio ma na imię?
– Zgadza się. Zastanawiała się przez chwilę.
– W takim razie ja ich rozdzielę. Będę usuwać jedno po drugim, a ten cały Antonio zostanie pozbawiony wszelkiej pomocy. Najpierw trzeba im odebrać owe małe zabaweczki, do których oni mówią. Rozmawiają ze sobą na bardzo duże odległości. To dla nas niebezpieczne.
– A druga grupa? – spytał mnich z nadzieją w głosie. Teraz z kolei Zarena odwróciła wzrok.
– To jest problem Tabrisa – prychnęła. – Ale porozmawiam z nim, powiem mu, żeby zrobił to samo co ja. Zachował najważniejszych, a odrzucił śmieci.
Potem, wciąż zirytowana, popatrzyła na swoich rozmówców.
– No, teraz już nie mam dla was więcej czasu. Jazda stąd!
A ponieważ nie od razu posłuchali, tylko wciąż się gapili na jej wspaniałe ciało, osłonięte tylko lekką szatą, Zarena ponownie zmieniła się w demona i wstrząśnięci mnisi zaczęli uciekać, potykając się jeden o drugiego. Przewracali się i z trudem podnosili z ziemi.
Zarena uśmiechała się nienawistnie.
Ale nie miała zamiaru słuchać ich rady. Przynajmniej nie w całości. Owszem, oszczędzi Antonia, zostawi go na koniec, ale to przede wszystkim z nim pragnęła się rozprawić. Bo jest taki cholernie podejrzliwy.
Jakieś rozproszone, zielonkawe światło, nie wiadomo skąd…
Wielka cisza. Ale z tej ciszy docierają tykające, stukające dźwięki. Rytmiczne, usypiające.
Vesla odwraca lekko głowę. Nie jest w swoim domu. Nie jest też u Karlsrudów. To zielonkawe światło to z nocnej lampki.
Zapach? Bardzo dobrze znany. Szpital.
Nie!
Dziecko?
Dzięki ci, dobry Boże, dziecko jest jeszcze w niej!
Wróciła pamięć. Vesla wybrała się do ośrodka zdrowia. I tam, podczas badania poczuła, że traci świadomość.
Bardzo praktyczne miejsce, żeby zemdleć!
No a teraz się ocknęła na szpitalnym łóżku. Była noc, a może wieczór, lub wczesny poranek, październikowe noce są takie długie.
Widziała teraz coraz więcej. W pokoju było kilka łóżek. Na jednym z nich ktoś leżał, słyszała spokojny oddech.
Coś przez cały czas pikało i błyskało w aparaturze obok niej. Na nadgarstku miała bandaż. Spod niego wystawała kaniula, a długi wąż łączył ją z czymś, czego nie mogła zobaczyć.
Co jej dolega?
Czy to może palec losu? Może właśnie los ją ostrzega: „Pozbądźcie się tego dziecka! Nie bądźcie egoistami. Czy naprawdę chcecie sprowadzić na świat istotę, którą czeka taka przyszłość? Ze będzie musiało umrzeć w wieku dwudziestu pięciu lat?”
Znowu pojawiło się uczucie bezradności, które tak dobrze znała. Czy oni naprawdę pragną tego dziecka? Czy nie byłoby dla niego lepiej, gdyby w ogóle nie ujrzało tego świata? Może jej choroba to właśnie znak?
Vesla skuliła się. Tak strasznie pragnęła urodzić dziecko Antonia. Musi z nim jak najszybciej porozmawiać, dowiedzieć się, jak daleko zaszli w poszukiwaniach i czy można mieć nadzieję na rozwiązanie zagadki.
Po omacku szukała torebki, ale nie było jej w pobliżu. Szuflada nocnej szafki? Tam też nic. Żadnej komórki, normalnego telefonu na ścianie w sali też nie zauważyła. Tylko dzwonek do pielęgniarki.
Czy powinna zadzwonić?
Nie musiała, bo nocna pielęgniarka sprawdzała właśnie, czy wszystko w porządku.
– Nie śpisz? – spytała Veslę szeptem. – No i jak się czujesz? Wszystko w porządku?
– Tak, ale dlaczego ja tutaj leżę? I od kiedy? Która godzina?
Pielęgniarka uśmiechnęła się.
– Szósta rano. Przywieźli cię wczoraj po południu, z bardzo wysokim ciśnieniem i groźbą poronienia. Ale jeśli zachowasz spokój, wszystko będzie dobrze. Masz jeszcze siedem tygodni, prawda?
– Tak, coś koło tego. Ale myślałam, że jestem zdrowa. To miała być ostatnia kontrola.
Читать дальше