– Zastanawiałem się nad tym – odparł Miguel. – Ale ślady konnej drogi prowadzą rzeczywiście aż pod same góry i ciągną się po drugiej stronie.
– No to chodźmy tam – zaproponował Jordi. – Na pewno znajdziemy jakąś ścieżkę. Albo może uda nam się obejść naokoło?
– Naokoło to będzie cholernie daleko – stwierdził Morten.
– Za daleko dla ciebie? – spytał zaraz Antonio. Morten zaczął się wykręcać.
– Nie, nie, jakoś dam radę.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że Morten ma problemy. Przecież minął zaledwie rok od czasu, gdy odniósł groźne dla życia obrażenia, kiedy Leon potrącił go samochodem. Wcześniej nigdy tak daleko nie wędrowali, Morten zaś i tak niekiedy kulał, a twarz ściągał mu ból, choć do niczego nie chciał się przyznać.
Antonio wiedział, jak musi się czuć chłopak, bo i jego kolano również od czasu do czasu się odzywało. Niezbyt dokuczliwie, lecz istniała groźba, że stan może się pogorszyć, a Antonio bał się, że to zaledwie początek ich włóczęgi po świecie gór.
Szedł teraz razem z bratem.
– Co sądzisz o Mortenie, Jordi? Starszy brat westchnął.
– Nie wiem, martwię się o niego. Czy mamy go powstrzymać i kazać Sissi odprowadzić go z powrotem?
– Sissi jest nam potrzebna, to osoba ogromnie silna pod wieloma względami, a Morten jest jak sitowie na wietrze, i to nie tylko w kwestii sił fizycznych.
– Wiem o tym, ale przecież mamy za plecami Emmę i całą tę jej bandę. Jest też tych troje nieznajomych, no i mnisi oraz Zarena. Nie możemy pozwolić, żeby wracał sam.
– Nie, to by było czyste morderstwo.
Milczeli. Grupa dotarła teraz już niemal do samej skalnej ściany, która wznosiła się przed nimi pionowo, niemożliwa do przebycia. Obok nich płynęła rzeka, wyglądało jednak na to, że nie będą musieli się przez nią przeprawiać, wypływała bowiem z wnętrza góry, nieco bardziej na lewo.
Antonio jeszcze raz poruszył ten sam wątek.
– Nie moglibyśmy poprosić Miguela? Tabrisa?
Jordi zastanowił się.
– Wydaje mi się, że nie powinniśmy aż tak nadużywać jego cierpliwości. Jest dobrze, dopóki jest tak jak teraz, nie trzeba pogarszać sytuacji. Widziałeś wczoraj te jego zielone świecące oczy, zło nie tkwiło w nich głęboko.
– Zauważyłem, ale spójrz tylko, jak on spokojnie rozmawia teraz z Unni i Mortenem, a Juana, pomimo iż nieszczęśliwie zakochana, jest promienna jak słońce.
– O tak, nieszczęśliwa miłość potrafi być słodko – gorzkim doznaniem.
Antonio uśmiechnął się półgębkiem.
– Pomyśl, że wszystko skończyło się tak dobrze!
Ale szczęście nie trwało długo.
Dotarli do skalnej ściany. Pochodzili trochę tam i z powrotem, wypytywali Miguela o konny trakt, lecz z miejsca, w którym się teraz znajdowali, tak blisko skały, nie mógł stwierdzić nic z całą pewnością.
Jordi podniósł głowę i popatrzył na jasną wapienną ścianę.
– Zauważyłeś jakąś szczelinę w skale od góry? Miguel zastanowił się.
– Nie, tylko taką linię, jak gdyby pęknięcie, kreskę wąską jak ołówek. A o czym myślisz?
– Czy ona nie mogłaby się rozszerzać na dole?
– Wodospad – bystro zauważyła Sissi.
– Chodźmy tam – zdecydował Miguel.
Był to spory kawałek do przebycia, w dodatku po bardzo trudnym terenie. Usłyszeli, że Morten kilka razy jęknął.
W końcu jednak tam dotarli.
Znaleźli się tak blisko skały, że słońce przeświecało wprost przez wodospad, który spadał z góry nieco powyżej miejsca, w którym stali. Kropelki rozpryskiwanej wody tworzyły barwną tęczę.
– Gdyby udało nam się przejść przez wodospad – podsunął Antonio. – To być może…
– Nie wolno nam zapominać o koniach – mruknęła Juana.
– A może zostawiali je w tym miejscu? – zastanawiała się Unni.
Miguel jednak zaprotestował.
– Widziałem bitą drogę również po drugiej stronie tej góry.
Sissi i Jordi już przedzierali się przez spadające z góry strugi wody. Za chwilę zawołali:
– Tu w skale jest grota!
– Dostatecznie duża, żeby zmieściły się w niej konie? – odkrzyknął Antonio.
Po rozejrzeniu się odpowiedzieli:
– Przynajmniej na razie tak.
Wrócili oboje, przemoczeni, ale szczęśliwi. Wszystkim wróciła otucha i chęć przeżycia przygody. Wbiegli do groty, wydrążonej przez wodę już dawno temu, teraz jednak suchej. Wodospad wypływał z innego otworu, nieco wyżej i odrobinę z boku.
Byli szczerze uradowani.
– Dzięki temu będziemy mieć też spokój – śmiała się Unni. – Nikt nas nie zobaczy. Groty, groty! Dobrze, że nie ma z nami Flavii!
I właśnie wtedy Miguel znieruchomiał.
– Co się stało? – spytał Jordi. Miguel odetchnął głębiej.
– Muszę was opuścić, Zarena mnie wzywa. I jest wściekła. To akurat nie jest niczym nadzwyczajnym, ale widziała wczoraj mój lot i doniosła Mistrzowi.
Zapadła cisza.
– Wrócisz? – spytała Juana cicho. Popatrzył na nią i odparł:
– Nie wiem.
Unni podeszła do niego i lekko pocałowała go w policzek. Nie odniosła innego wrażenia, niż jakby całowała człowieka.
– Dziękujemy za wszystko, co dla nas zrobiłeś.
Mamy szczerą nadzieję, że cię jeszcze zobaczymy.
Sissi zrobiła to samo, a Miguel wcale się nie cofnął. Nie uciekł nawet przed Juana. Położył jej lekko ręce na ramionach, ale prędko puścił. W tym geście nie brakowało życzliwości.
Antonio objął go i poklepał po plecach, a Unni przestraszyła się, że się zakurzy, tak się jednak nie stało. Jordi był bardziej formalny i zadowolił się uściskiem ręki i poklepaniem po ramieniu. Morten tylko podał mu rękę, wciąż jeszcze zbyt dobrze pamiętał Tabrisa.
– My chyba idziemy naprzód? – spytał Antonio.
– Tak, tak, idźcie – powiedział Miguel. – Na pewno was znajdę. We wnętrzu góry pozostaniecie bezpieczni, a jeśli grota będzie ciągnęła się zaledwie kawałek dalej, to zaczekajcie na mnie do południa. Jeśli do tego czasu nie przyjdę, to znaczy, że nie wrócę wcale.
Uniósł potem rękę na pożegnanie i wyszedł z groty.
– Uf, teraz możemy odetchnąć – stwierdził Morten. Nikt mu nie odpowiedział, a Juana odwróciła się plecami.
Tabris wylądował w miejscu spotkania.
Dobrze będzie znów zobaczyć demona, nawet jeśli to jedynie ta okropna Zarena, pomyślał. Ach, ludzie, ludzie, oszaleję przez nich! Tacy są nudni, tacy zupełnie pozbawieni wyrazu!
Prawdą było jednak, że Tabris po raz pierwszy w swym długim życiu się bał. Mistrz nie był istotą, z którą można żartować, a Tabris zdawał sobie sprawę, że wielokrotnie już popełnił poważne wykroczenie.
Nagle jakaś siła popchnęła go w przód i wylądował na rękach. To Zarena nadciągnęła jak burza i zaatakowała go od tyłu. Poczuł jej ostry zapach demona płci żeńskiej. Wcisnęła mu twarz w zeschnięte krzewinki, a potem ze złością syknęła przez zęby:
– Ty przeklęty idioto! Chcesz popsuć moje mistrzowskie dzieło? Miałam przecież zabić tę Unni…
Tabris był znacznie silniejszy od Zareny. Podniósł się więc prędko i zrzucił ją z siebie.
– To nie była Unni, tylko Juana, a Mistrz rozkazał, żeby doprowadzić ich do celu i dopiero potem się ich pozbyć. Kogo mam słuchać? Ciebie czy mego władcy?
Zarena skuliła się przed nim jak kot szykujący się do ataku.
– Mistrz dobrze wie, że nie masz zamiaru zabić żadnego z nich.
Tabris drgnął, lecz powiedział jedynie:
– Okłamałaś go.
Читать дальше