Ocknęła się. Opuściła ją śmiałość, zamiast niej pojawił się wstyd. Szybko naciągnęła koszulę.
Spotkanie odbyło się w domu wodza, ojca Heminga. Silje udała się tam wraz z Eldrid, spięta, a jednocześnie ciekawa. Tengel przyszedł, by dopilnować dzieci. Miała nadzieję, że jego ledwie zauważalny uśmiech da jej siły na cały następny tydzień.
Dom, do którego przyszły, był wspaniały. Choć wielkością nie mógł się równać z domem Benedykta, to jednak było w nim wszystko, czego tylko można było sobie życzyć, zwłaszcza jak na tak odosobnione miejsce. Domostwo zdobiły piękne, rzeźbione w drzewie ornamenty. Każdy próg, każda belka to osobne dzieło artysty.
Silje była tak zauroczona, że zapomniała się przywitać.
– Tak – zagadnął wyprostowany jak struna brodaty mężczyzna, ojciec Heminga. – Ładne, prawda?
Silje ocknęła się i oderwała wzrok od podziwianej właśnie belki.
– Nieprawdopodobnie piękne. Kto to zrobił?
– O, to bardzo stare. Przypuszczam, że ma ze dwieście lat. Wykonał to jeden z moich przodków. Rozumiem, że ty jesteś Silje. Heming opowiadał mi o tobie. Mówił, że pomagałaś zdobić kościół. Znasz się więc na takich rzeczach.
Roześmiał się pogardliwie. Cóż kobieta może wiedzieć o sztuce?
Silje w końcu przypomniała sobie, czego wymaga uprzejmość, i skłoniła się głęboko. Niedaleko stał Heming, na jego twarzy malował się kpiący uśmieszek, nic jednak nie mówił.
– Zrozumiałem też, że uratowałaś życie mojemu niepoprawnemu synowi – ciągnął wódz. – Należą ci się moje najgorętsze dzięki.
– Nie uczyniłam zbyt wiele – powiedziała nieśmiało. – To głównie zasługa Tengela.
Wódz spojrzał na nią przenikliwie. Sposób, w jaki wymówiła imię Tengela – z szacunkiem, wstrzymując oddech – zadziwił go.
Eldrid i Silje wprowadzono do sali, w której zebrali się Ludzie Lodu. Brakowało tu jednak tych, którzy mieli największe prawo, by tak się zwać – potomków złego Tengela. Tych, nad którymi ciążyło jego przekleństwo.
Silje znalazła się pod ostrzałem spojrzeń i ogarnęło ją niezwykłe onieśmielenie. Po obu stronach długiego stołu ustawiono ławy. Była tam strona męska i strona kobieca, obydwie wydawały się jednakowo krytycznie nastawione do nowo przybyłej. Eldrid przygotowała Silje na takie przyjęcie. Dziewczyna mieszkała w domu tych, których się obawiano. Z jak daleka musiała przybyć, skoro się na to odważyła?
Nikt nie powiedział ani słowa. Jedyne, co jej pozostawało, to skłonić się przy drzwiach i czekać. Wewnątrz zobaczyła coś, co pozwoliło jej zrozumieć, czym jest łączenie się bliskich krewnych. Spostrzegła dwóch kretynów z rozdziawionymi ustami, mężczyznę wyraźnie chorego na umyśle i jeszcze innych, sprawiających wrażenie groźnych dla otoczenia.
Akceptowano ich jednak, to wzruszyło Silje. Nie mogła tylko pojąć, dlaczego w takim razie wykluczono ze społeczności tak wspaniałego człowieka jak Tengel.
Wskazano jej miejsce na kobiecej ławie i modlitwa mogła się rozpocząć. Silje nie potrafiła się skupić, choć bardzo się starała. Widziała, że potrzebne jest jej Słowo Boże, rozpraszały ją jednak kose spojrzenia. Spojrzenia, które uciekały, gdy tylko napotykały jej wzrok.
Wprawdzie większość na sali stanowili normalni ludzie, lecz ich obecność nie umniejszała wcale grozy sytuacji. Wręcz przeciwnie. Uwagę Silje zwróciła grupa chłopców, którzy gapili się na nią bez zażenowania, uporczywie. Jeden z nich wyróżniał się szczególnie. Silje instynktownie wyczuła, że właśnie przed nim musi się mieć na baczności.
Kiedy modlitwa dobiegła końca, wszyscy powstali. Ku swemu przerażeniu odkryła, że kilku upośledzonych ciągnęło za sobą łańcuchy. A więc to w ten sposób się nimi zajmowano! Silje serce krwawiło z żalu, gdy na to patrzyła. Może jednak nie było innego wyjścia?
W drodze powrotnej nie czuła się wcale pokrzepiona Bożym Słowem. Ogarnęło ją przeszywające współczucie dla wszystkich w dolinie.
Ze zrozumieniem myślała o tym, o czym kiedyś mówiła Eldrid – w wielu przypadkach pobożne miny były czystą hipokryzją. Za zamkniętymi drzwiami czczono innych bogów – niewidzialne siły natury, nadprzyrodzone istoty, którym nie śmiano nawet nadać imienia. O, zajmowali się tym nie tylko krewniacy Tengela, choć wyłącznie oni posiadali tajemną moc. Nie bez powodu poza doliną wyklinano i ścigano wszystkich Ludzi Lodu.
Do domu wracała spacerem w towarzystwie Eldrid, także milczącej.
– Gdy przybyliśmy tutaj, Tengel wspomniał o krewniakach z domu nad jeziorem. Powiedział, że nie wolno mi tam nigdy chodzić. Czy byli tu dzisiaj?
– Hanna i Grimar? Nie, oszalałaś?
Eldrid szybko uczyniła znak krzyża.
– Czy oni są… najgorsi?
– O tak – westchnęła Eldrid. – Nikt tam nie chodzi. Nigdy!
– Dlaczego nie?
– Mogą sprowadzić na ciebie chorobę – wyszeptała. – Potrafią pomieszać ci wzrok, uczynić cię ślepą lub kulawą. Rzucają urok na krowy, by nie dawały mleka, robią wszystko co złe. To z ich winy jest tylu głupców w dolinie.
– O nie – zaprotestowała Silje stanowczo. – Tyle zdołałam się nauczyć, gdy cichaczem zdobywałam wiedzę. Szlachcie nie wolno było poślubiać zbyt bliskich krewnych, gdyż wtedy mogły przyjść na świat upośledzone dzieci. Jeśli więc o to chodzi, to Hanna i Grimar są z pewnością niewinni.
Eldrid nic na to nie odpowiedziała; znów chwilę szły w milczeniu.
Silje nie mogła jednak przestać myśleć o starcach.
– Kto się nimi zajmuje? Kto sprawdza, czy mają co jeść?
– O, świetnie radzą sobie sami.
– Ale, o ile zrozumiałam, są bardzo starzy. W każdym razie ona.
– Obydwoje są starzy. Ale nam nic do tego. Posłuchaj rady Tengela i trzymaj się od nich z daleka!
Tengel przywitał je w drzwiach. Poszukał od razu wzroku Silje; wydawało się, że tęsknił za nim cały dzień.
– No i jak było? Wyglądasz na poruszoną.
– Czy to takie dziwne? – zapytała Eldrid wchodząc do środka. – W tym zgromadzeniu? Pożerali ją oczami, zwłaszcza bracia Bratteng.
W głosie Tengela zadźwięczał niepokój.
– Czy sądzisz, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo?
– Uważam, że nie powinna mieszkać sama. A ty mieszkasz tak nędznie. Jak poszło z dziećmi?
– Sol zatruła mi życie marudzeniem – roześmiał się. – A niemowlę wspomogło ją swym zwykłym koncertem. – Śpi teraz nareszcie. Nie rozumiem, jak to wytrzymywałaś, Silje. Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
– Było mi wstyd. Pomyśl o tych wszystkich matkach, które mają tuzin dzieci i w dodatku żyją w najgorszej biedzie! Mnie jest przecież dobrze. Czyż nie powinnam więc poradzie sobie z dwójką?
– Ja liczyłbym samą Sol za pięcioro – zaśmiał się Tengel.
Z jakiegoś powodu był jednak zdenerwowany. Niepewny i po raz pierwszy od czasu, gdy go poznała, bezradny. Oprócz tej jednej chwili powitania przez cały czas unikał jej wzroku, w jego oczach czaił się smutek.
Kiedy Eldrid zabrała Sol i wyszły po mleko, Silje i Tengel stali, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu dziewczyna zapytała:
– Co się dzieje, Tengelu?
Z początku nie odpowiedział, potem zaczął powoli:
– Ty… wczoraj wieczorem… nie powinnaś była tego robić.
– Czego?
– Kiedy… pogłaskałem cię po policzku.
Gdy przesunęła ustami po jego dłoni.
Spuściła wzrok, jakby w ten sposób rumieniec mógł stać się mniej widoczny.
– Nie mogłam tego nie zrobić, Tengelu. To przyszło samo z siebie. I to właśnie ty do tego doprowadziłeś.
Читать дальше