Strach, który ogarnął wszystkich, gdy choroba dotknęła pierwszego ze służby. Milczenie przy stole, czujne wzajemne spojrzenia, pierwsze symptomy. Jej brat ze spoconym od gorączki czołem, histeryczne krzyki matki. Pogrzeb… Nad grobem chwiejąca się na nogach siostra, jej upadek. Jej pogrzeb… Wielu było wtedy zmarłych. Ksiądz odprawiał modły nad czterema trumnami, w jednej z nich leżał syn gospodarza. Chłopiec, którym zajmowała się Silje, dzięki któremu mogła się uczyć. Żałowała go również, lecz śmierć rodzeństwa uderzyła ją tak mocno, że nie wszystko była w stanie pojąć. Pamiętała jednak gospodarza. Jego nierozumne wołanie: „Dlaczego mnie to spotyka?”. Tak jakby nie dostrzegał, że zaraza nie rozróżnia podziałów społecznych, że uderza na zmianę i w tych, co stoją nisko, i w tych, co stoją na górze. Zgony wśród służby były dla gospodarza naturalne, nie powodowały żałoby. Ale jego rodzina…!
Potem jednocześnie zaraza zmogła ojca i matkę. Silje sama musiała zajmować się nimi, nikt bowiem nie miał teraz czasu na pomaganie innym. Pamiętała, jak trudno jej było cokolwiek dostrzec, jak chodziła po omacku z oczyma pełnymi łez. Błagania, by rodzice jej nie opuszczali, nie zostały wysłuchane.
Młodszy braciszek… jęczący, dręczony atakami kaszlu… i Silje już tylko sam na sam z nim. Ten dzień był najgorszy.
Trzy trumny naraz. Ostatnie z małej chaty kowala.
A potem służący gospodarza, który stał w drzwiach, nie mając odwagi wejść do środka. „Musisz opuścić dwór, Silje. Gospodarz potrzebuje domu dla nowego kowala.”
Nikt nie zapytał, dokąd ma zamiar się udać.
Jakiś dźwięk dochodzący od strony jeziora wyrwał ją z zamyślenia. Czy to lis? Czy może jakiś duch się skarży? O, znowu. To przypomina jednak głos lisa. Miała nadzieję, że nic gorszego.
W każdym razie dobrze się stało, że coś przerwało pasmo dręczących wspomnień. Niewiele brakowało a dławiący ból krzykiem wyrwałby się z jej piersi. Nie wolno dopuszczać myśli o tym, co było, to tylko nadweręży jej siły, których tak bardzo potrzebuje.
Starała się odprężyć, oddychała głęboko, powoli. Czuła zapach brzozowego drewna, suszonego siana z posłania i brzozowych gałązek, leżących na podłodze. Same przyjemne aromaty.
Tengel był taki… nieswój, kiedy od nich odchodził i prosił, by dobrze zamknęła drzwi. Nie chciał dostrzec błagania w jej pełnych rozpaczy oczach, strachu przed tym, że ma zostać sama, potrzeby jego bliskości. Stał jednak chwilę w drzwiach. Słowa przychodziły mu z trudem.
– Dobrze, że tu jesteś, Silje, ty i maluchy. Tak jest mi łatwiej.
Gdy już zamykał za sobą drzwi, zdołała usłyszeć te ostatnie słowa:
– I trudniej.
Tengel…
Silje starała się wyobrazić sobie jego twarz, lecz bez skutku. Zamiast tego widziała zarys jego postaci stojącej w drzwiach. Z gołą głową, z opuszczonym kapturem z wilczej skóry. Sztywne czarne włosy, opadające na ramiona. Olbrzymia sylwetka, nienaturalnie rozrośnięta od pasa w górę, ramiona szerokie i wysokie, upodabniające go do zwierzęcia, łosia albo niedźwiedzia o silnym karku. Wilcze futro nie poprawiało wyglądu. Miał długie nogi i wąskie biodra, a kiedyś dostrzegła przypadkiem kawałek klatki piersiowej i wiedziała, że był mocno owłosiony – jak zwierzę. Zwierzoczłek… Było to pierwsze imię, jakie mu nadała, nie ona jedna wymyśliła to określenie.
Jak to możliwe, by czuć pociąg do kogoś tak odrażającego? Tymczasem skala jej uczuć rozrastała się, obejmowała wszystko: od współczucia, ciepła serdeczności, nieśmiałego podziwu, poprzez głębokie przywiązanie, mocne poczucie przynależności, aż do nieznośnie męczącego, trudnego do pokonania pociągu zmysłowego.
Nie, musi za wszelką cenę poskromić wyobraźnię, w przeciwnym razie nie zaśnie do rana, wiedziała o tym z doświadczenia. Skuliła się i powoli zaczęła zapadać w sen.
Kobieta z sąsiedniego domu, krewniaczka Tengela, dużo pomagała Silje w pierwszych dniach pobytu w obcej dolinie. Eldrid była zwyczajną kobietą, nie miała żadnych demonicznych cech; nie miała też urody jego zmarłej siostry. Była chłopką, przedsiębiorczą i zdecydowaną, samotną, gdyż nikt nie śmiał żenić się z potomkinią złego Tengela. Wiedziała jednak dużo więcej o prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci niż Silje. Eldrid zajmowała się krowami Tengela i co dzień przynosiła Silje i dzieciom świeże mleko. Dziewczyna protestowała, uważała bowiem, że może iść po nie sama. Eldrid jednak nie ustępowała.
Silje rozpaczliwie walczyła o utrzymanie porządku w domu. Wszystko musiała teraz robić samodzielnie. Przynosić wodę ze studni, która była na wpół zamarznięta, rąbać drwa i nosić je do domu, rozpalać ogień w chłodne poranki, piec chleb, prać odzienie sobie i dzieciom, próbować robić igły z rybich ości…
Była jeszcze jedna sprawa, która ją martwiła. U Benedykta Maria i Greta odciążały ją bardzo w opiece nad dziećmi. Tutaj wszystko spadło na jej głowę. Z goryczą musiała przyznać, że nie daje sobie rady. Niemowlę, któremu odparzyła się pupa podczas długiej podróży, i bardzo samodzielna dwulatka doprowadzały ją czasami do szaleństwa. Czuła się bardzo zagubiona.
Eldrid widziała, jak Silje się męczy.
– Masz dopiero siedemnaście lat, dziewczyno, i pod opieką dwójkę obcych dzieci. Nie sądzę też, byś była urodzona do pracy w obejściu. Przystroiłaś dom bardzo pięknie, pracowałaś za siedmiu, ale kurz grubą warstwą zalega po kątach.
Silje zrezygnowana wytarła oczy.
– Wiem. Sądziłam, że przynajmniej z dziećmi dam sobie radę, ale widocznie nie mam dość cierpliwości.
Dziki ryk Sol dobiegał z izby sypialnej. Dostała lanie, ponieważ – mimo wyraźnego zakazu Silje, a może właśnie dlatego – z rozmysłem rozsypała po podłodze rozżarzone węgle. Wrzaskom Sol wtórował nieustanny krzyk Daga. Płaski chleb, który Silje usiłowała upiec, przypalił się.
– Pozwól mi zabrać dzieci na dwa dni, będziesz miała trochę spokoju – powiedziała Eldrid. – U mnie w domu mało bywało dzieci, a Sol jest przecież córką mojej kuzynki.
Silje zawahała się. Brzmiało to kusząco, lecz z drugiej strony tak bardzo kochała dzieci, że nie chciała się z nimi rozstawać.
– Dziękuję – odparła. – Najlepiej jednak będzie, jeśli najpierw zapytam Tengela. Mnie powierzył opiekę nad nimi, dlatego powinnam się go poradzić.
– Rozumiem. Jesteś jednak całkiem wyczerpana, ale nie wiń siebie. Nawet dorosłe kobiety, które mają własne dzieci, wpadają czasem w rozpacz z bardziej błahych powodów. Tengel opowiedział mi, przez co przeszłaś, o twej trosce o niego i o dzieci. On nigdy nie miał troski w nadmiarze. Chcesz tak dobrze, Silje, ale sama jesteś jeszcze dziewczynką.
Silje zawstydzona, uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Tak bardzo niepokoję się o Daga – rzekła. – Z tej małej pupki całkiem już zeszła skóra – dodała. – Nie pomaga na to nic, co robię.
– Czy mogę popatrzeć na chłopczyka?
Zmęczone, przywykłe do pracy dłonie Eldrid z łatwością radziły sobie z Dagiem.
– Zlituj się! – wykrzyknęła wstrząśnięta. – Dlaczego nie powiedziałaś o tym Tengelowi? On potrafi wyleczyć takie rany w ciągu paru dni.
– Odparzone pupy? – Mimo rozpaczy Silje musiała się roześmiać. – Trudno mi w to uwierzyć.
– Miałam na myśli wszystkie choroby i dolegliwości.
– Nie widziałam Tengela od tego wieczoru, kiedy tu przybyliśmy. Już dziesięć dni.
Eldrid popatrzyła na nią zamyślona.
– To do niego podobne. Do mnie zachodzi co dzień, by zapytać, jak się wam wiedzie, i ciągle wydaje mi nowe polecenia. Troszczy się o was nieustannie, Silje. Teraz nie ma go w domu, jest w górach, ścina drzewa. Ale porozmawiam z nim. Być może zajrzy do was wieczorem. Chciałam jeszcze zapytać, czy zechcesz pójść ze mną jutro na nabożeństwo. Będziesz mogła spotkać innych mieszkańców doliny. Może poczujesz się lepiej, gdy zobaczysz więcej ludzi.
Читать дальше