– Villemo!
– Zostaw mnie, ja już nie mogę dłużej – szlochała histerycznie. – I nie chcę się już zachowywać jak rozpustnica. Nie chcę się za tobą uganiać, to przestało być zabawne, chcę tylko spać. Spać przez tysiąc lat. Ty możesz wykazywać silną wolę, stawiać opór, a ja będę…
– Ciii, Villemo – przerwał jej stłumionym głosem, dogonił ją i chwycił mocno za nadgarstki. – Skąd wiesz, ile ja jestem w stanie znieść?
– Puść mnie – szepnęła.
Ale on nie puszczał.
Ręce Dominika… Silne, zdecydowane. Jego ciało tak blisko, że czuła je, choć jej nie dotykał.
Jego drżący oddech. Cisza starego młyna. Taka cisza, jakby wszystkie istoty, które się tu gnieżdżą, młyńskie duszki i inne trolle, wstrzymały oddech i czekały.
Pulsowanie w całym ciele.
Nagle uświadomiła sobie, że Dominik się modli.
– Najświętsza Matko Boża – szeptał udręczony – Jezu Chryste, pomóżcie mi! Pomóżcie mi, bym nie wyrządził krzywdy mojej ukochanej! Jezu, spraw, bym pamiętał o niebezpieczeństwie. Daj mi siły, bym nie zabijał mojej miłości!
Villemo była wdzięczna, że nie powiedział: „mojej grzesznej miłości”. Ona bowiem w ich wzajemnej miłości niczego grzesznego nie dostrzegała.
Ale Villemo nie była już sobą. Była istotą stworzoną dla Dominika, była mu przeznaczona od początku świata, żyła tylko dla niego, płonęła, drżała w tej dzwoniącej ciszy z oczekiwania. Była niczym zwierzę, samica oczekująca na swego wybranka…
– Villemo – szepnął Dominik wstrząśnięty. – Twoje oczy błyszczą…
– Naprawdę? – mruknęła niewyraźnie. – Myślałam, że one błyszczą tylko w gniewie.
Tłumiony płacz dławił boleśnie jej piersi, ale ona już zrezygnowała. Rozpalona, drżąca, lecz gotowa się podporządkować jego woli.
– Płoną jakimś strasznym żarem.
– Odbija się w nich moja dusza. Dominiku, zostaw mnie i idź swoją drogą!
– Dlaczego? Kto za nas decyduje?
On się poddał, zrezygnował z oporu? O Boże, dopomóż nam!
– Tengel Zły zadecydował o naszym życiu – odparła.
Skrzydła wiatraka skrzypnęły znowu – ostrzegawczo, przeraźliwie.
Dominik na moment zwolnił uścisk, ona przywołała na pomoc cały swój rozsądek i wyswobodziła się z jego objęć. Krew tłukła się w żyłach z taką siłą, że zdawało się, iż zaraz popękają. Jej ciało gotowe było przyjąć Dominika.
Zdążyła zrobić zaledwie parę kroków, gdy objął ją znowu. Tym razem chwycił ją mocno w ramiona.
Villemo poddała się bez protestu, a on całował ją, szalony, pokonany. Już nie był w stanie trzeźwo oceniać sytuacji…
Villemo też z trudem pojmowała, co się dzieje.
Ręce Dominika rozpinały jej ubranie. Słyszała jego zdyszany oddech, czuła jego usta, język.
– Nie – szepnęła.
Dominik nie potrafił opanować drżenia. Całował jej szyję i ramiona, próbując jednocześnie zsunąć z nich suknię.
Villemo ocknęła się na chwilę z oszołomienia i stwierdziła, że niecierpliwie stara się odpiąć miedzianą sprzączkę jego pasa. Z chrzęstem metalu pas opadł na ziemię jednocześnie z jej suknią.
Co my robimy, pomyślała półprzytomna, ale w następnej chwili przestała w ogóle myśleć.
Dominik przycisnął ją do ściany. Czuła tuż przy sobie całe jego ciało, jego męskość. Jak w gorączce, bez najmniejszego skrępowania rozpinała mu koszulę, pomagała zdjąć. Czuła pulsujący ból w dole brzucha, była rozpalona i obrzmiała. Spostrzegła, że Dominik zrywa z siebie ubranie z niecierpliwością, jakiej nigdy przedtem u niego nie widziała. Tuliła się do niego, wstrząsana spazmami. Gdy uświadomiła sobie, że jest nagi, że całym ciałem może dotykać jego gorącej skóry, doznała zawrotu głowy. Miała wrażenie, że opuściły ją wszystkie siły, nogi się pod nią ugięły i, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, osunęła się na chropowatą drewnianą podłogę. Dominik pochylił się nad nią, gotów wziąć ją w posiadanie. Nie była w stanie myśleć, ciało wymknęło się jej spod kontroli i podążało własnym torem. W pozbawiającym ją woli oszołomieniu słyszała, że ktoś krzyczy, to chyba ona sama… ale to nie był dotkliwy ból, cofnęła się tylko na moment, po czym znowu wyszła na spotkanie ukochanego bez lęku i bez wahania. Miała wrażenie, że jej zdolność mówienia przeniosła się teraz w koniuszki palców. W nich było życie, tam znajdowała się jej dusza, opuszki drgały przy zetknięciu z jego skórą, odczuwały dotyk w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Palce gładziły biodra Dominika z jakąś niezwykłą delikatnością, błądziły po jego plecach, krążyły po wilgotnych od potu ramionach.
– O, ukochana – szeptał Dominik. – O, moja ukochana, najdroższa! Tyle lat…
Zapomnieli o wszelkich zakazach. Zapomnieli o świecie, nawet o tym młynie, w którym się schronili. Nie wiedzieli, gdzie są.
Połączyli się w cudownym upojeniu, w którym rozpływało się napięcie tych lat, gdy szli do siebie uparcie, wbrew wszystkiemu.
Spełnienie przyszło gwałtowne, zawierała się w nim cała tęsknota i wszystek ból, który przeżyli. Najpierw Villemo… A potem Dominik krzyknął, skulił się w jej objęciach i znieruchomiał. Długo głęboko oddychał, jakby mu przedtem brakowało powietrza, a potem rzekł:
– I do czego mogłoby mi być potrzebne niebo?
To mocne słowa w ustach człowieka wierzącego tak szczerze jak Dominik.
Choć jako kochanek nie miał żadnego doświadczenia, dobrze wiedział, czego Villemo pragnie. Gdy gorączka opadła i głód został nasycony, zamknął ją na długo w czułych objęciach. Leżał na plecach, ona przytuliła policzek do jego piersi. Jedną ręką wolno gładził jej krótkie, kędzierzawe włosy, a drugą przygarnął ją mocno do siebie.
– Moja ukochana – szeptał. – Moja najdroższa, jedyna…
Ona wzdychała zadowolona i przytulała się jeszcze mocniej do niego.
– Uczyniłaś mnie szczęśliwym, Villemo. To właśnie teraz jestem szczęśliwy, pełen ciepła i spokoju, a nie wtedy, gdy byliśmy razem. Bo wtedy wszystko było takie gwałtowne, gnała nas jakaś dojmująca potrzeba, dławiąca, domagająca się spełnienia.
– Tak, masz rację.
– Ale nie odczuwam ani strachu, ani poczucia winy. To się musiało stać, Villemo.
– Mogłam przecież nie jechać za tobą.
– I skazać nas na lata samotności? Na tęsknotę nie znajdującą ukojenia? A byłoby to tylko odsunięcie nieuniknionego na pewien czas, wypełniony rozpaczą. Nie, kochanie. Postąpiłaś słusznie. Sądzę, że ty i ja jesteśmy sobie przeznaczeni. Tak chciał los i nie mogliśmy tego zmienić.
– Ja też tak myślę.
– Nie martw się o przyszłość – mówił dalej, a ona słyszała echo tych słów dochodzące z jego piersi. – Pierwsze co zrobimy, gdy tylko się rozwidni, to poszukamy jakiegoś księdza i weźmiemy ślub.
– Och, Dominiku! – pisnęła Villemo i uszczypnęła go delikatnie. – Ale czy myślisz, że on zechce? Udzielić ślubu takiemu oberwańcowi jak ja?
– A jakie może mieć zastrzeżenia? Niech no tylko spróbuje!
Dotknęła jego szyi.
– Dominiku… Ty należysz do kościoła rzymskokatolickiego?
– Nie, nie. Mama bardzo chciała, ale jakoś nic z tego nie wyszło.
– Ale jej religijność wywarła na ciebie wpływ; zauważyłam to wiele razy.
– Tak, chyba tak. Zresztą mam wiele sympatii dla jej wiary. Daje człowiekowi pewniejsze oparcie, budzi więcej zaufania niż nasza. Protestantyzm jest mniej zasadniczy, wydaje mi się jakby słabszy.
– Tak sądzisz? – bąknęła Villemo, czując, że znalazła się na niepewnym gruncie.
Читать дальше