– Halmstad – rzekła Villemo wolno. – Czy to daleko stąd?
– Nie, dzień drogi – odparł żołnierz. – To właśnie tam jedziecie?
– Tak, ja muszę wrócić do oddziału – wyjaśnił Dominik.
Żołnierz zachichotał.
– Pan oficer zrobił sobie niedużą eskapadę, co?
– Nie, nie – zaprotestował Dominik. – Byliśmy tropieni przez snapphanów.
– I udało wam się uciec? No, nieźle.
Kilku podpitych mężczyzn stanęło kołem pośrodku izby. Objęli się ramionami, podnosili wysoko kufle z piwem i śpiewali. Goście tłoczyli się pod ścianami, zrobiło się nieznośnie ciasno. Dominik i Villemo widzieli tylko plecy gapiów, ale im to nie przeszkadzało. Żołnierz odwrócił się w stronę śpiewających.
Pieśń była okropna, zarówno jeśli chodzi o tekst, jak i o muzykę. W ogóle trudno było uchwycić jakąś melodię. Dominik nie zwracał na to uwagi, objął Villemo i przytulił ją do siebie.
Ktoś usiadł na stole przed nimi i w kącie zrobiło się zupełnie ciemno. Dominik odgarnął włosy z czoła Villemo, gładził jej policzki, potem ujął pod brodę i zwrócił jej twarz ku sobie.
Na długo zanim jego usta dotknęły jej warg, czuła, że wszystko wokół niej wibruje. Boże, dopomóż mi, błagała w duchu. Nie pozwól, żeby to szczęście mnie zadławiło, boję się, że moje serce tego nie wytrzyma, to przecież Dominik mnie całuje, to nie może być prawda!
Delikatnie, jakby to było muśnięcie skrzydeł motyla, dotykał jej warg. Villemo nie miała odwagi drgnąć, bała się oddychać. To było takie cudowne, ale takie kruche, jeden ruch mógł wszystko zniszczyć.
Całuj mnie mocno, jak należy, myślała niecierpliwie.
Natychmiast otrzymała dowód, że Dominik jednak potrafi czytać w myślach innych. Poczuła, że całujące ją wargi uśmiechają się prawie niedostrzegalnie, ale wiedziała, że Dominik zrozumiał.
Przesunął ręce w górę, objął mocno jej plecy, otoczył ją z największą miłością i pocałował jak należy, długo, gorąco, z pożądaniem.
Teraz umrę, myślała Villemo w zachwycie, wstrzymując oddech. Umrę, na pewno! Nikt nie jest w stanie znieść takiego szczęścia.
Ale zniosła wszystko, Dominik nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Jej przeciągłe, pełne uniesienia westchnienie świadczyło wymownie, co Villemo sądzi o jego pocałunku. Kurczowo zaciskała palce na jego włosach, nogi jej drżały… Wszystko _mówiło mu, że wzniecił uczucia, które powinny były pozostawać pod kontrolą. Jak teraz zdoła ją uspokoić? Jak on sam zdoła się trzymać od niej z daleka? Przy Villemo był jak szalony, zaczarowała go, uwiodła, pozbawiła woli.
Teraz zburzył budowany z takim wysiłkiem mur pomiędzy nimi. Czy zdołają go kiedykolwiek odbudować?
– Co robić, Villemo? Co robić? – szepnął jej do ucha.
– Nie chcę się nad tym zastanawiać – mruknęła z ustami przy jego szyi.
– Ale tu stawką jest twoje życie, pamiętaj o tym! Chodź, pojedziemy do Halmstad! Sytuacja stanie się łatwiejsza, gdy dosiądziemy koni.
I ty w to wierzysz, pomyślała, lecz poszła do wyjścia; on torował drogę, a ona posuwała się za nim ze spuszczoną głową, wciąż ogarnięta pożądaniem, rozgorączkowana, półprzytomna.
Dominikowi drżały ręce, gdy pomagał jej wsiąść na konia. Głos zabrzmiał niepewnie, kiedy powiedział:
– Jedziemy! Musimy jechać tak, jakbyśmy uciekali od siebie samych, Villemo. Bo więcej nie jestem już w stanie znieść.
Villemo zdołała zapanować nad swoim głosem.
– Do Halmstad?
– Do Halmstad. I nie powinniśmy myśleć o niczym innym! Tym kutrem naprawdę mogli płynąć nasi najbliżsi. Musimy im pomóc, to jest nasz jedyny cel w tej chwili, nasza jedyna troska.
– Tak.
Pognali więc ku zachodowi jak dwa milczące cienie. Tymczasem nad horyzontem gasły ostatnie promienie wieczornej zorzy i na ziemię spływał łagodny mrok letniego wieczoru.
– Będziemy jechać całą noc – zdecydował Dominik.
– Dobrze – zgodziła się Villemo.
Tak się jednak nie stało. Konie były bardzo zdrożone. Musieli stanąć w małej wiosce, by odpoczęły, pojadły trochę i napiły się przy starej studni.
– Szczerze mówiąc, Dominiku… nie chciałabym, żebyśmy przeze mnie się opóźniali, ale mojemu koniowi trzeba nieco pofolgować.
– To samo myślałem o moim.
– Może niech poskubią trochę trawy tam przy tym starym wiatraku? My sami w tym czasie znajdziemy jakąś gospodę, każde swoją, rzecz jasna. A jeśli nie, to przynajmniej każde swój pokój.
– Świetny pomysł – rzekł Dominik.
Podprowadzili konie do opuszczonego wiatraka o skrzydłach zwisających jak stare, podarte chorągwie. W pobliżu nie było żadnych budynków, tylko resztki jakiegoś muru.
– Nie wygląda na to, że naruszamy czyjąś własność – mruknął Dominik i puścił konie wolno.
– Posłuchaj! – zwróciła jego uwagę Villemo. – Co to może być?
Nasłuchiwali dość długo. W mroku niewiele można było dostrzec.
– To duży oddział jeźdźców z południa – stwierdził Dominik. – Zatrzymali się na popas we wsi przed gospodą.
– Sądząc po tych wrzaskach, są nieźle pijani.
– Tak, miejmy nadzieję, że to Szwedzi. Ale jeśli Duńczycy?
– Duńczycy? Tak daleko na północy? Już?
– Dlaczego nie? Wzięli przecież Helsingborg. A stamtąd to już niedaleko. Tak czy inaczej zajęli nam gospodę, nie możemy tam iść.
– Myślisz, że tutaj mogą nas zobaczyć?
– Sylwetki na tle nieba chyba tak. Chodź, schowamy się we młynie.
Poszła za nim posłusznie.
– To mogą być Duńczycy – bąknęła.
– Tego się właśnie boję, a nie mamy jak sprawdzić.
– Co zrobimy z końmi?
– Oni mają własnych pod dostatkiem. Pospiesz się! Jeśli są pijani, to przed niczym się nie cofną.
Schowali się w cieniu wiatraka. Dominik po omacku odszukał zamek w drzwiach, otworzył i pociągnął ją za sobą.
Wewnątrz panowały zupełne ciemności. Villemo miała wrażenie, że oślepła.
– Ostrożnie – przestrzegał Dominik. – Nie chodź zbyt daleko. Niewiele wiem o wiatrakach, ale mogą być jakieś dziury w podłodze czy Bóg wie co.
Stanęli pod ścianą niedaleko drzwi. Dominik zamknął je od środka na skobel, nikt nie mógł teraz wejść. Byli bezpieczni.
I znowu sami.
Właśnie takiej sytuacji powinni byli unikać.
– Wiesz co – powiedziała Villemo. – Myślę, że jest nam to pisane. Los pcha nas sobie nawzajem w ramiona, żebyśmy nie wiem jak się temu przeciwstawiali.
– Uważasz, że teraz się przeciwstawiamy? – uśmiechnął się niepewnie.
– Ty pewnie tak.
– Niezbyt mocno.
– Dziękuję – odparła szczerze. – Miło, że mi to mówisz.
– Miło? – wykrzyknął gorączkowo. – Ja twoim zdaniem jestem miły? Ja jestem opętany myślą, żeby być z tobą sam na sam. O Boże, jak wiele świat od nas wymaga!
Skrzydła wiatraka najwyraźniej były obluzowane. Od czasu do czasu skrzypiały przejmująco, co odbijało się w całym wnętrzu jakimś upiornym echem.
Dominik stał zbyt blisko Villemo.
Ramię przy ramieniu. Udo przy udzie. Ciepło męskiego ciała. Ciepło Dominika… Dominika.
Ja nie mam nic pod spodem, myślała.
Jej ciało reagowało na jego bliskość gwałtownie. Przeniknął ją dreszcz. Pożądanie zupełnie ją obezwładniało.
Gdybym tak teraz rzuciła mu się w ramiona…
– Nie! – jęknęła i zaczęła się od niego odsuwać. Macała rękami ścianę, potykała się, nic nie widząc w ciemnościach. Byle dalej od niego!
Читать дальше