– A zatem jesteśmy wolni?
– Tak, wszystko na to wskazuje.
– Dominiku, ja nie chcę pytać o przyszłość, nie chcę pytać nawet o jutrzejszy dzień. Chcę tylko spać. Zniosłam wiele, ale wydarzenia ostatniej nocy naprawdę dały mi się we znaki. Jeśli wkrótce nie staniemy na odpoczynek, spadnę z konia.
– Tego powinniśmy unikać – uśmiechnął się. – Sam też jestem potwornie zmęczony. Drżą mi ręce, tak długo miałem je wykręcone do tyłu. Zaraz znajdziemy odpowiednie miejsce.
Jechali jeszcze kawałek na północ, aż mgły rozproszyły się całkiem, a księżyc stał się delikatną bladą plamą na jaśniejącym niebie.
Słońce świeciło spoza porannej mgły jak zimna lśniąca tarcza. Dominik zatrzymał konie.
– Co powiesz na ten brzozowy zagajnik nad jeziorkiem?
Jechali już bardzo długo, Villemo drzemała w siodle. Teraz ocknęła się i oceniała miejsce.
– Ładnie i sporo cienia – rzekła. – Jedziemy tam, Dominiku.
Pozwolili koniom odpoczywać lub paść się, co zechcą. Oboje byli zbyt zmęczeni, żeby się tym przejmować. Znajdowali się w odludnej okolicy daleko od wszelkich traktów. Może dziesiątki lat upłynęły od czasu, gdy jacyś ludzie przechodzili tędy po raz ostatni.
Po tamtej stronie jeziorka krzyczały żurawie. W głębokiej ciszy niósł się daleko przenikliwy klangor, piękny zapewne dla innych żurawi, lecz dla ludzi nie tak bardzo związanych z dziką przyrodą jak Villemo pewnie mniej. To może dziwne, ale także Dominik, wychowany w dekadenckiej atmosferze królewskiego dworu, bardzo kochał przyrodę. Liczne wyprawy kurierskie nauczyły go cenić naturę.
Rozłożyli derki na trawie w cieniu drzew.
– Dobrze tak?
– Nie mogłoby być lepiej – mruknęła Villemo z sennym uśmiechem, rzuciła się na posłanie i zwinęła w kłębek niczym kociak. Dominik okrył ją swoją peleryną.
– Ty też musisz się nią okryć – szepnęła już na wpół śpiąc.
– Nie, mam co innego – odparł i położył się na derce w pewnej odległości od niej.
– Niezłomny aż do końca – szepnęła Villemo tak cicho, że musiał się domyślać jej słów.
Dominik uśmiechnął się tylko gorzko nad własnym losem.
Kiedy uznał, że Villemo już usnęła, wyciągnął rękę i bardzo delikatnie pogładził ją po włosach. Potem przesunął palcem po czole, po nosie, wreszcie zsunął go w dół, na wargi i dotykał ich leciutko.
– Moje kochanie – szeptał. – Moje cudowne, małe, dzielne kochanie.
Potem umilkł. Villemo czekała chwilę.
– Mów dalej – szepnęła sennie. Oczy miała zamknięte, a na twarzy malował się wyraz błogości. – Mów mi jak najwięcej takich rzeczy, ale to paskudne z twojej strony trwonić takie słowa wobec kogoś, kto prawie nic nie rozumie.
– Co ty pleciesz? – roześmiał się Dominik cicho.
– Czy nie mogłeś mówić mi takich słów dziś w nocy?
Dominik wstrzymał dech.
– Dlaczego dziś w nocy?
Villemo jednak nie odpowiedziała. Po omacku odnalazła jego rękę i podłożyła ją sobie pod policzek. Potem zasnęła.
Dominik leżał bardzo niewygodnie, po chwili więc ostrożnie się wyswobodził, po czym wziął Villemo za rękę i zamknął oczy. Słońce przedarło się przez mgłę i ogrzewało ich ciała.
Villemo obudziła się wyspana.
Słońce stało wysoko na niebie. Jeden z koni skubał trawę tuż przy jej głowie.
Usiadła. Nad brzegiem jeziorka Dominik obmywał twarz. Nie miał na sobie koszuli, nogawki spodni podwinął do kolan.
Znowu była z nim. Sama z nim na takim odludziu. Droga, którą razem przebyli, znaczona była tragediami.
Teraz jednak nic im nie groziło.
Powoli, powoli narastało w niej dziwne skrępowanie.
Zmarszczyła brwi. Czy to możliwe? Skąd to uczucie, które coraz bardziej i bardziej się w niej umacnia?
Odważnie pokonała tyle przeszkód, nie tracąc optymizmu przeszła przez tyle udręki, mając przed oczyma tylko jeden cel: być razem z nim.
A teraz?
Ogarniało ją coraz większe zdumienie.
Jest z nim sam na sam, a odczuwa przede wszystkim nieśmiałość.
Dominik odwrócił się i zobaczył, że ona też już nie śpi. Podszedł do niej mokry, z kroplami wody perlącymi się na skórze.
– Wiesz, co odkryłem? – zapytał ze śmiechem. – Że kierowaliśmy się bardziej na zachód niż na północ. Poznaję to po słońcu i po drzewach.
Nowy stan psychiczny, w jakim znalazła się Villemo, utrudniał jej swobodną rozmowę.
– Czy to katastrofa?
– Chyba nie. Bo właściwie to do jakiego my celu zmierzamy?
No właśnie, jaki mają cel? Dla Villemo istniał tylko jeden jedyny: Dominik. A co powinna robić teraz? Dokąd jechać?
– Villemo, co z tobą? – zaniepokoił się i usiadł obok.
Ona wpatrywała się w ziemię, obserwując małego żuka, który usiłował przejść przez źdźbło trawy. Może idzie do swojej wybranki, myślała. I napotyka na drodze trudne do pokonania przeszkody.
– Villemo – rozległ się znowu łagodny głos Dominika.
– Ja… Ja tego nie rozumiem.
– Czego?
– Nie, nie mogę powiedzieć.
– Musisz.
Próbowała wstać.
– Jedźmy dalej!
On jednak przytrzymał ją za ramię.
– Nie, musisz mi powiedzieć, o co chodzi!
Zwlekała jeszcze chwilę.
– Czy mogłabym się najpierw umyć? Jestem brudna, lepię się od potu.
– Oczywiście, proszę bardzo! Zaczekam tutaj. I nie będę podglądał.
Dawna Villemo powiedziałaby: „Tylko spróbuj!” Nowa milczała onieśmielona.
Gdy wróciła, Dominik zrobił jej miejsce obok siebie i położył rękę na jej dłoni. Cofnęła się spłoszona.
– Villemo, czuję się dotknięty.
– Nie miałam takiego zamiaru.
– Ale co się stało?
– To wszystko jest zbyt skomplikowane, żeby o tym rozmawiać. Poza tym musiałabym ci tyle spraw wyjawić.
Milczał przez chwilę, przyglądając jej się badawczo.
– Proszę cię.
Nie patrząc mu w oczy, powiedziała cicho:
– To w końcu żadna tajemnica, że zachowywałam się bezwstydnie.
– Ja tak nie uważam.
– Owszem, tak było. Ścigałam cię, Dominiku, nikt nie może temu zaprzeczyć. Gnała mnie jakaś gorączka, straszna tęsknota, którą tylko ty mogłeś ukoić. Poświęciłam wszystko, byleby tylko być z tobą.
Umilkła. Dominik czekał, nie spuszczając z niej wzroku.
– Żadna przeszkoda nie była dla mnie zbyt wielka.
To ja uwolniłam cię z duńskiej niewoli. Musiałam robić rzeczy, które wolałabym raczej przemilczeć. Teraz jednak trzeba to wyjawić. Wszystko.
Widziała, jak on miażdży w palcach źdźbło trawy.
– Villemo, co ty zrobiłaś? – wyszeptał zdławionym głosem.
Czuła gorycz w ustach na myśl o tym, że będzie musiała powiedzieć.
– Komendant w twierdzy w Kopenhadze… on prosił mnie o drobną przysługę.
– Nie! – jęknął Dominik.
– Nie, nie! Nie było tak źle, jak myślisz. On… chciał tylko na mnie patrzeć.
Dominik jęknął znowu.
– I ty mu pozwoliłaś?
– A miałam cię zostawić w niewoli?
– Czy on cię dotknął? – spytał bezbarwnie.
– Ja go nawet nie widziałam. Wszystko poszło gładko. Wyobrażałam sobie, że to ty mi się przyglądasz.
– O Boże, Villemo! Czy masz więcej takich tajemnic?
– Nic ponadto, że latałam za tobą niczym ladacznica.
– Nie wolno ci tak mówić, to nieprawda. Jesteś dzielna i godna szacunku. Ale wciąż się zastanawiam, co chciałaś powiedzieć, zanim zasnęłaś. Że powinienem był mówić ci takie słowa ostatniej nocy?
Читать дальше