Villemo zastygła bez ruchu. Miała właśnie zamiar pomóc żukowi, chciała popchnąć go trochę. Dlaczego on o to pyta? Prowokuje mnie czy jest głupi?
– Za bardzo wybiegasz do przodu – powstrzymała go. – Mam ci jeszcze przedtem wiele do opowiedzenia.
– No to mów – powiedział rzeczowo.
– Jons – bąknęła cicho.
– O, nie – szepnął. – Villemo, nie!
– Och, nie, nic się nie stało. Chciałam powiedzieć, że on mnie rozpalił, a ściślej mówiąc ty mnie rozpaliłeś, bo ja myślałam tylko o tobie.
Odsunęła kilka liści i źdźbeł trawy, oczyszczając drogę żukowi.
– Uczyniłam Jonsa szczęśliwym, Dominiku. Umarł szczęśliwy, i to dzięki mnie. Ale ja… We mnie rozpaliło się piekło pożądania. Ciebie pragnęłam. Dziś w nocy, kiedyśmy się spotkali… Byłam szczerze wdzięczna losowi, że siedzę na koniu i nie mogę cię dotknąć. No i nagle stało się ze mną coś…
– Tak? – ponaglał, gdy milczała.
– Teraz nie ma już żadnych przeszkód. I właśnie… wygląda na to, że ja potrzebuję przeszkód, żeby cię kochać. Mogę pokonać wszystko, podjąć wszelkie wyzwania. Mogłam kochać cię w oborze Wollera, bo nie byliśmy w stanie się do siebie zbliżyć. Zawsze, zawsze mogłam ci okazywać swoją miłość otwarcie i bez wstydu, ponieważ przez cały czas dzieliły nas nieprzebyte zapory. Teraz jesteśmy sami na pustkowiu, a ja nawet nie próbuję cię uwodzić. Dlatego jedźmy dalej!
Ręka Dominika mocno zaciskała się na jej dłoni. Jego oczy płonęły tuż przy jej twarzy.
– Chcesz przez to powiedzieć, że mnie nie kochasz? Że to sobie właśnie uświadomiłaś? Że tylko wyzwanie cię pobudza?
Odwróciła głowę.
– Och, nie, Dominiku, źle mnie zrozumiałeś. Ja chcę powiedzieć, że cała odwaga, nieliczenie się z nikim i z niczym zniknęły. Jestem w twojej obecności nieśmiała jak mniszka, nie mam nic, co mogłabym ci dać, nic mi już nie zostało. Nie mogę dłużej wierzyć, że mnie kochasz. Teraz nagle dostrzegam prawdę. Ty odczuwasz dla mnie jedynie współczucie, jesteś znużony moim natrętnym uwielbieniem…
Zakrył jej usta dłonią.
– Przestań! Powiedziałaś, że byłaś rozpalona pożądaniem. Czy chcesz powiedzieć, że to już minęło?
Uwolniła się z jego objęć.
– Nie będę odpowiadać na takie pytania.
Teraz on był nieustępliwy:
– Owszem, będziesz!
Villemo miała łzy w oczach.
– Męczysz mnie!
– Odpowiadaj!
– Dlaczego mam odpowiadać? Dlaczego ty wciąż jesteś tym cnotliwym rycerzem Graala, który nic nie mówi, dzielnym, obdarzonym silną wolą? Dlaczego zachowujesz się tak, że przy tobie czuję się jak byle co, jak ladacznica? Jestem zawstydzona i upokorzona, czy to nie wystarczy?
– Villemo, kochanie – powiedział czule. – Czy ty nie za bardzo zajmujesz się tylko jedną stroną miłości?
Villemo zapłonęła z całą tą gwałtownością, której tak bardzo chciała się wyzbyć. Oto wyszły na jaw wszystkie najbardziej nieprzyjemne cechy Ludzi Lodu.
– Czy ty myślisz, że ja przemierzam jak szalona setki mil po to tylko, żeby się znaleźć w twoim uścisku? – syknęła. – Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz? Czy ty w ogóle masz pojęcie o tym uczuciu, które mnie spala? O tej tęsknocie, żeby zobaczyć błysk czułości w twoich oczach, usłyszeć twój słodki głos, być przy tobie, zajmować się tobą, kiedy jesteś w potrzebie, ukryć się w twoich ramionach i wyznać ci wszystkie troski, dzielić się z tobą chlebem, trudzić się po to, by być blisko ciebie? Co to wszystko ma wspólnego z leżeniem na słomie i…
Znowu położył jej dłoń na ustach, tym razem by powstrzymać zbyt mocne słowa, które, był tego pewien, miała na końcu języka. Próbował zachować powagę, ale nie mógł. Nie pomogło, że zaciskał wargi. Po chwili oboje śmiali się tak, że łzy płynęły im z oczu.
Gdy Dominik był w stanie znowu cokolwiek powiedzieć, oświadczył:
– Villemo, kocham cię, kocham cię bardziej z każdą chwilą, a kiedy cię przy mnie nie ma, nie przestaję o tobie myśleć. Wtedy jesteś w moich ramionach i kochamy się tak, jak i ty o tym marzysz. Ale jedno z nas musi być silne i ten obowiązek spada, niestety, na mnie. Wybacz mi więc, kochanie.
Pokiwała z powagą głową.
– Teraz, kiedy sama jestem trochę bardziej trzeźwa i więcej rozumiem, mogę ci wybaczyć. Ale kiedy ogarnia mnie ta gorączka, nienawidzę cię za twój upór.
– Rozumiem – powiedział ściskając jej dłoń. – Ruszamy?
Zabrali się do pakowania swoich rzeczy. Dominik zauważył, że Villemo promienieje radością. Sprzeczka okazała się najwyraźniej pożyteczna. Musiało jej być trudno, kiedy nie wiedziała, jak się sprawy między nimi mają.
Dominik nie wspomniał, jakie on sam przeżywa udręki. Gdy na przykład dotyka jej skóry, takiej gładkiej, niemal przezroczystej, tu i ówdzie pokrytej piegami, albo gdy widzi jej usta tak blisko, jaki wtedy głód ogarnia jego ciało.
Villemo mówi o gorączce! Gdyby znała ten pożar, który trawi jego zmysły!
Nie, pozycja silniejszego nie jest godna zazdrości!
Villemo okrywała derką swoje siodło i nagle znieruchomiała.
– Dokąd my właściwie pojedziemy?
Teraz trzeba było porozmawiać poważnie, zabić radość w jej oczach.
– Kochanie, musimy się rozłączyć najszybciej jak to możliwe.
I radość zgasła. Umarła.
– Nie!
– Pomyśl rozsądnie! Zacznijmy zresztą od ciebie: czy ktoś wie, gdzie ty jesteś?
– Nie, mama i ojciec sądzą, że jestem u babci w Gabrielshus, a babcia myśli, że pojechałam do domu, do Norwegii.
– No i jak ci się zdaje, ile czasu trzeba, żeby odkryli twój podstęp i zaczęli cię szukać? Jesteśmy w tej podróży już od wielu dni. Można chyba nawet mówić o tygodniach.
To prawda. A Villemo za nic na świecie nie chciała sprawiać bólu swoim bliskim. Tyle już przez nią wycierpieli.
– Mogłabym napisać list… – zaczęła niepewnie.
– List? Ze Szwecji do Norwegii, teraz?
– Tak, masz rację, to niemożliwe. Ale w takim razie oni też nie mogą do siebie pisać.
– Między Norwegią i Danią poczta na pewno działa. W każdym razie łączność jest możliwa. Spójrz prawdzie w oczy, Villemo! Musisz wracać do domu najszybciej jak się da. Do Sztokholmu wysłać cię nie mogę. Twoja rodzina i tak się o tym nie dowie, a moich rodziców nie ma przecież w domu.
– A ty? – zapytała żałośnie. – Co ty zrobisz?
– Ja muszę wracać. Jestem oficerem na wojnie. Gdybym teraz nie wrócił, byłoby to uznane za dezercję. Zostaliśmy tutaj wysłani podstępem, więc o to nikt nie może mieć do mnie pretensji. Ale gdybym kontynuował tę podróż… Marny mógłby być koniec nieszczęsnego królewskiego kuriera.
– No, nie jest on taki nieszczęsny – roześmiała się Villemo. Zaraz jednak spoważniała. – Ale ja tak nie chcę! Ja chcę być z tobą!
Patrzył na nią z bólem.
– Tak bym chciał powiedzieć: później. Ale przecież nawet tego nie mogę. Boję się, najdroższa, że to naprawdę koniec.
Ogarnął ją smutek, pochyliła głowę.
– Już nie mam sił walczyć, Dominiku. Nic nie pomoże, choćbym krzyczała albo błagała cię na kolanach. Masz rację, masz przeklętą rację. Ale dokąd teraz pojedziemy?
Rozejrzał się dokoła.
– Sądzę, że powinniśmy jechać dalej tak, jak zaczęliśmy, na północny zachód. Dotrzemy do wybrzeża, a tam postanowimy, co dalej.
Przyjęła to z niekłamaną ulgą.
– A zatem możemy jeszcze trochę być razem? No tak, bo przecież nie możesz zawrócić do lasów Goinge!
Читать дальше