W nocnym mroku do groty zbliżała się delikatna, jasna poświata. Taran-gaiczycy pozdrawiali ją w głębokich pokłonach.
Do wnętrza wkroczyły cztery duchy. W milczeniu przeszły obok stojących ludzi i zatrzymały się przed Marem, który odwrócił się twarzą do ściany.
– Weź pochodnię! – rzekł Duch Ziemi cicho i groźnie.
Mar potrząsnął głową.
– Shira umiera – powiedziała kobieta. – Jej serce więcej nie wytrzyma. Tylko ty możesz ją uratować.
– Wy nie jesteście moimi władcami. Ja słucham tylko Shamy.
Daniel nie wszystko rozumiał. Widział jednak cztery duchy groźnie otaczające Mara, słyszał, jak on odpowiada – ostro, z uporem.
– Shama posługuje się niehonorowymi metodami – powiedział Pan Wody. – Pozbawił Shirę ostatniej pomocy, czyli twojej pochodni. To daje nam prawo go lekceważyć. Wchodź na podwyższenie!
– Nie!
W grocie zaległa złowieszcza cisza. Wtedy Pani Powietrza odwróciła się i ruchem ręki wskazała ludzi w odległym kącie groty. Daniel poszedł za innymi, żywił bowiem głęboki respekt dla niezwykłych władców natury, których czczą Taran-gaiczycy.
Mar został sam wobec czterech żywiołów.
Pani Powietrza uniosła ramię. Na dworze zerwał się wicher, wyjący orkan, który wpadł do groty i całą swoją moc skierował przeciwko Marowi. On ukrył twarz w dłoniach, żeby się bronić, przywarł do ściany w ostatniej desperackiej próbie zachowania lojalności wobec Shamy. Pan Wody uczynił ruch. Z szemrzącego dotychczas źródła zaczęła się gwałtownie wylewać woda na tę część groty, gdzie stał Mar, grożąc mu zatopieniem. Pan Ziemi w brunatnej pelerynie, ten, który nigdy nie odsłaniał twarzy, wzniósł rękę w powietrze, a wtedy ściany zadrżały, odrzucając od siebie Mara. Spod ściany zaczęło się wydobywać gliniaste błoto, które mieszało się z wodą. Ono zmusiło Mara, by przeszedł na środek groty. Orkan ryczał wokół niego, a Pan Ognia wziął pochodnię, która rozpaliła się przy skórze Mara. Z poparzoną twarzą, na wpół uduszony przez ziemię i przemoczony do suchej nitki Mar został przez orkan zmuszony do wejścia na podwyższenie, a rozgniewany Pan Ognia wcisnął mu w rękę pochodnię.
– Podnieś ją! – zawołał grzmiącym głosem.
Mar chwiał się, zasłaniał dłonią piekącą, wykrzywioną twarz. Woda i glina opadły, orkan przycichł. Pokonany bólem i upokorzony Mar podniósł pochodnię.
– I masz ją tak trzymać! – przykazał Pan Wody o pięknych, migotliwych oczach. – Zostaniemy tu, dopóki Shira będzie w grocie z Shamą.
Czterej ludzie w kącie drżeli oszołomieni, oślepieni i zaszokowani.
Shira śmiertelnie zmęczona oparła się o ścianę. Teraz także i ona mogła zauważyć, że jej serce nie pracuje tak, jak powinno. Shama przygotowywał się do zagarnięcia ofiary, która zwodziła go tak długo.
Zaczęła mrugać. Czy wzrok jej nie myli? Czy to nie światło pochodni pojawiło się za plecami Shamy? Och, Mar! więc w końcu mi pomogłeś!
Żeby tylko udało jej się zwieść Shamę. Żeby zdołała dojść do światełka…
Nie było to daleko.
Shama był zdekoncentrowany. Miał ją przecież w garści, zdobycz jest pewna!
Żeby tylko nie odwracał głowy! Ale on, oczywiście, dobrze wie, gdzie jest przejście, i będzie szczególnie czujny, jeśli Shira zechce się tam zbliżyć.
– Wygląda na to, że wygrałeś! – zawołała, pragnąc zagłuszyć dudniące bębny swojego pulsu. Teraz należało jego myśli skierować na inne tory.
– Co? – zachichotał. – Dajesz za wygraną?
– Z największym trudem. Ale widzę… skoro zostałam pobita.
Rozmawiając przez cały czas z pozoru obojętnie, zbliżała się do światła. Wkrótce będzie mogła się odważyć na ostateczny skok. Oddech ranił jej udręczone płuca; Shama nie dał jej ani chwili odpoczynku w tej dzikiej, podstępnej gonitwie po grocie. Aż do tej chwili. Ręce i nogi ciążyły jej, jakby były z ołowiu, a kolana uginały się pod nią. W ustach czuła smak żelaza.
Jeszcze kilka łokci i będzie mogła skoczyć. Tam!
Jak strzała wpadła Shira do małego otworu w ścianie, gdzie płonęło światełko. Shama krzyknął i odwrócił się gwałtownie. Ona tymczasem była już w przejściu i jedyne, co mu zostało w ręce, to kawałek jej miękkich skórzanych spodni. Pełne zawodu ryki długo jeszcze rozlegały się po jaskini i Shira z niepokojem myślała, co się teraz stanie z Marem. Shama z pewnością nie będzie dla niego łaskawy! Nic przecież jeszcze nie wiedziała o tym, co się właściwie stało w zewnętrznej grocie. Chyba nie tylko Mar narażał się na gniew Shamy!
Przerażona, czy on mimo wszystko jej nie złapie, spieszyła się jak mogła, pełznąc na brzuchu, i wkrótce przystąpiła do swojej ostatniej próby.
Kiedy rozległ się dźwięk gongu, cztery cienie wyprostowały się.
– Teraz Shira jest bezpieczna – powiedziała kobieta, a jej głos brzmiał jak szum wiatru w koronach drzew. – W każdym razie nic jej nie grozi ze strony Mara i Shamy. Teraz was opuścimy. Dzięki, że trzymaliście tu wierną wartę!
Pan Ognia w płomienistej pelerynie mówił dalej:
– Shira wkracza teraz w ostatnią i najbardziej niebezpieczną fazę swojej wędrówki. Nie wiemy, czy jej zmysły zniosą obciążenie, na jakie tym razem będzie narażona.
– A jej serce?
Pan Wody uśmiechnął się życzliwie.
– Jej serce tylko przez chwilę było przeciążone. Jeśli okaże się na tyle mądra, by trochę odpocząć, to nic jej nie grozi. Ale kiedy wyjdzie na zewnątrz, oszczędzajcie ją przez pierwsze dni!
– Będziemy – powiedział Irovar, a pozostali kiwali głowami na znak, że się zgadzają.
Pan Ziemi podszedł do gładkiej górskiej ściany, przy której płonęło światło pochodni. Nie powiedział nic, zrobił tylko ruch ręką i ściana z łoskotem odsunęła się na bok. Oniemiali ze zdumienia wszyscy widzieli teraz tablicę w chwiejnym blasku płomienia. Duchy pożegnały ich w milczeniu i opuściły grotę.
– Na wszystkich bogów! – szepnął Irovar cicho. – Widziałeś, Sarmiku? Znasz te nazwiska?
– Znam w każdym razie nazwiska Shiry i Mara. I nazwisko największego bohatera starych podań Taran-gaiczyków, Teczin Chana. Z czasów kiedy nasz lud żył we własnym kraju daleko stąd na wschodzie.
– Shira z Nor! – szeptał Irovar. – Nazwisko mojej małej Shiry razem z jego! Ale nie znam innych nazwisk, tych pisanych obcymi znakami.
– Dzielni ludzie, którzy szukali źródeł i zginęli po drodze – rzekł Sarmik. – Z wyjątkiem tych, których nazwiska jarzą się świetliście. Ale kim był ten pierwszy?
– Nie wiem. Jeden z pierwszych, którzy tu dotarli z dalekiego świata. Musiał być wielkim mężem.
Daniel podszedł bliżej.
– Znam te znaki, którymi zostało wypisane jego imię – rzekł przejęty. – To są prastare ruiny! Musiał tu dotrzeć ze Skandynawii wzdłuż wybrzeży. AginaharijaR, brzmiało jego nazwisko. Żył zapewne zbyt dawno temu, byśmy w moim kraju mogli o nim słyszeć.
Irovar niecierpliwił się.
– Muszę natychmiast przepisać te nazwiska i znaki, wtedy je zapamiętam.
– Ja także – powiedział Daniel, wyjmując papier i pióro. – To może się w przyszłości okazać wartościowe.
Vassar z podziwem przyglądał się tablicy.
– Widziałeś, Mar, że Shira wypisała tu także twoje nazwisko na wieki? Nie jesteś dumny?
Mar nie odpowiadał. Jego oczy płonęły taką niechęcią i tak wielką rozpaczą, że musieli odwrócić wzrok. Zdradził Shamę, tego nigdy sobie nie wybaczy, mimo że został do tego przymuszony.
– Na zewnątrz znowu zaczyna się dzień – powiedział Daniel zdumiony. – Jak długo Shira była w grocie Shamy?
Читать дальше