– Przyprowadź go, Vassar!
– Ale przecież duchy nie chciały go wpuścić!
– Idź! Zobaczymy! Jeżeli nie wpuszczą go do wnętrza groty, będziemy wiedzieli, że to nie o niego chodzi.
Vassar zniknął w tym zimnym, bezsensownym świetle na zewnątrz. Wszyscy czekali w milczeniu, wciąż niepewni, co się stanie, jeżeli pochodnia nie zgaśnie. Shira wciąż przełykała ślinę, szukała spojrzenia Daniela, jakby stamtąd mogła czerpać pociechę i siły. On uśmiechał się, chciał dodać jej odwagi, ale czuł się tak strasznie bezradny.
Vassar wrócił, a w wejściu ukazał się Mar, patrząc na nich pytająco.
– Wytłumaczyłem mu, dlaczego ma tu przyjść – powiedział Vassar. – I tym razem nikt go nie zatrzymywał.
– Wejdź, Mar – powiedział Sarmik. – Stań na tym podwyższeniu i weź do ręki pochodnię. Trzymaj ją wysoko. Ty wiesz, o co chodzi, prawda?
Mar potwierdził skinieniem głowy.
– Ale ja nie mam ochoty jej pomagać. A poza tym nie jestem przecież jej najbliższym!
– Tak, bogowie powinni wiedzieć, że nie jesteś, ale spróbuj mimo to!
Mar niechętnie wszedł na podwyższenie. Irovar podał mu płonącą pochodnię.
Powoli Mar wyciągnął rękę.
Z szumem wybuchnął wysoki płomień i rozjaśnił grotę ostrym światłem. Płomień falował, skry strzelały w sufit, a ludzie, którzy przed chwilą czuli się mali i bezradni, cofnęli się przed silnym światłem.
Dudniący huk wstrząsnął grotą. Na gładką ścianę padał cień Shiry. Rozszerzonymi ze zdumienia oczyma patrzyli, jak cień intensywnieje, staje się czarny. Wyraźnie widać było głowę, ramiona i całą drobną sylwetkę odbitą na skalnej ścianie.
Pochodnia falowała i płonęła, Mar stał bez ruchu.
Powoli, bardzo wolno cień na ścianie zmieniał się, patrzący mieli wrażenie, że wnika w ścianę i zostawia za sobą otwór, dokładnie taki duży jak Shira, prowadzący do ciemnego pomieszczenia w głębi.
Huk ustał. W grocie znowu panowała cisza. Po chwili dał się słyszeć głos Irovara:
– Tak właśnie było w baśni o pochodni! Zatem ona jest wprowadzeniem do długiej historii o źródłach. Nigdy o tym nie pomyślałem. Wejdź do środka, Shiro! Twoja samotna wędrówka się rozpoczęła. Jedynym wsparciem będzie ci teraz światło pochodni Mara. Ono będzie ci towarzyszyć podczas długiej wędrówki jako odbicie wszystkiego, co zostawiasz na zewnątrz, i jako drogowskaz. Idź za tym słabym płomykiem, Shiro, on poprowadzi cię właściwą drogą. A ty, Mar, stój tam, gdzie stoisz, dopóki wędrówka nie dobiegnie końca, dopóki nie usłyszymy jedenastu uderzeń w bęben. Jedenaście uderzeń, siedem dla siedmiu bogów i cztery dla duchów, aż do ostatniego, ciężkiego uderzenia, kiedy Shira dojdzie do źródła. Albo dopóki pochodnia nie zgaśnie, bo wtedy będziemy wiedzieli, że Shira umarła gdzieś po drodze. Wejdź do środka, Shiro!
Irovar nie wiedział, skąd brały mu się te słowa. Po prostu same się pojawiły, jakby jakiś inny głos przemawiał przez niego.
Shira odwróciła się do nich po raz ostatni z niemą, rozpaczliwą prośbą w przerażonych oczach. Ale chociaż wszyscy chcieli, nie byli w stanie ani jej objąć, ani pocieszyć, nie wolno im było przerywać więzi pomiędzy nią a pochodnią Mara.
Wreszcie przyjęła swój los i weszła przez otwór, który dokładnie pasował do jej ciała. Z grzmotem, od którego cała wyspa zadrżała w posadach, a morze się wzburzyło, otwór zamknął się za Shirą, a ściana stała się znowu gładka i błyszcząca.
Skalna ściana zamknęła się za Shirą i dziewczyna znalazła się w nieprzeniknionych ciemnościach.
Sama, rzucona na pastwę losu i śmiertelnie przerażona.
Wkrótce jednak oczy przywykły do mroku, a potem wyraźnie wokół niej pojaśniało. Znała powód – to blask pochodni Mara, który dziwnym sposobem przenikał przez kamienne ściany i napełniał pomieszczenie łagodnym, ciepłym światłem.
Grota była niewielka, dużo mniejsza niż ta, z której Shira przyszła. Trzy ściany były całkiem nagie, znaczną część czwartej natomiast zajmowało coś, co przypominało tablicę pamiątkową. Podeszła krok bliżej.
Na tablicy znajdował się długi szereg nazwisk i dat, wyrytych w gładkim kamieniu. Na małej półeczce pod tablicą zobaczyła ostry, przezroczysty kryształ, przypominający podłużny diament.
Shira starała się odczytać napisy na tablicy.
Było to kilkanaście nazwisk wypisanych jedno pod drugim różnymi charakterami, większość obcymi literami, których nie znała. Po datach poznawała, że pochodzą z bardzo odległych epok. Niektóre daty należały do jakiejś obcej rachuby czasu, zupełnie nie pojmowała, co to znaczy. Ostatnie nazwisko rozumiała. Zostało wyryte sześćset lat temu.
Za datami następowała nowa kolumna nazwisk, ale wypisana mniejszymi literami, a pośrodku tablicy nad tymi nazwiskami widniał napis: „Trzymający pochodnię”.
Dwa nazwiska w górnej kolumnie lśniły jakby podświetlone. Jedno z nich to było właśnie to ostatnie, które udało jej się odczytać. Należało do legendarnego bohatera z bardzo odległej przeszłości plemion północnosyberyjskich, z czasów, kiedy legendy i historia łączyły się w jedno i trudno je było od siebie oddzielić. W ludzkiej pamięci przetrwał jako najmądrzejszy i najlepszy człowiek, jaki kiedykolwiek został stworzony. Teczin Chan brzmiało jego imię.
Drugie nazwisko pochodziło z jeszcze odleglejszej przeszłości, musiało należeć do czasów, gdy pierwsze grupy koczowników przybyły przez tundrę do tego dzikiego, nie zamieszkanego kraju.
Z pozostałych nazwisk żadne nie mówiło jej nic albo po prostu ich nie rozumiała.
Domyślała się, dlaczego zostały tutaj umieszczone. To nazwiska ludzi, którzy kiedyś dostali się do wnętrza tej góry na drodze do źródeł życia, by zdobyć jasną wodę. Dwóm się udało i to ich nazwiska jarzą się na tablicy ognistym pismem. Reszta padła po drodze, nie dość godna…
Shirę ogarnął potworny strach. Stoi oto przed tą tablicą, ona, zwyczajna dziewczyna, z głową pełną myśli wcale nie takich szlachetnych ani wzniosłych. Na tyle zarozumiała, by wierzyć, że powiedzie jej się to przedsięwzięcie! Rzuciła się do ucieczki, ale jej zaciśnięte pięści napotkały tylko twardy, zimny kamień.
Wstrząsnął nią rozpaczliwy szloch. Po chwili jednak wytarła oczy i zrezygnowana odwróciła się ponownie do tablicy.
Zdrętwiałymi palcami ujęła ostry kryształ i pod ostatnim imieniem wyryła swoje: „Shira z Nor”. A obok datę. Rok 1742. Daniel powiedział, że ten właśnie panuje teraz na świecie rok. Miała natomiast wątpliwości, co wpisać w kolumnie przeznaczonej dla tych, którzy trzymają pochodnię. Nie znała pełnego imienia Mara, a teraz było już za późno, by pytać. Napisała więc tylko: „Mar z Taran-gai”.
Natychmiast delikatne pismo jakby zapadło się w głąb kamienia i wypisane przez Shirę imiona widniały wyraźnie i pewnie jak poprzednie. Ale, oczywiście, żaden ognisty blask nad napisem „Shira z Nor” się nie ukazał. Droga do źródeł leżała jeszcze przed nią, niewidoczna i nieprzebyta. A samego źródła pewnie i tak nigdy nie zobaczy…
Nagle jeden narożnik groty został oświetlony i oczom dziewczyny ukazał się wyraźnie ciemny otwór. Ciągnął się od podłogi aż do sufitu i był bardzo szeroki. Samotna wędrówka Shiry mogła się rozpocząć.
W zewnętrznej grocie mężczyźni czekali w napięciu. Minęło już sporo czasu, odkąd Shira zniknęła, a oni wciąż stali bez ruchu, żaden nie usiadł, by odpocząć. Blask pochodni Mara pełgał po ścianach i suficie; odnosiło się wrażenie, że ogień jej nie trawi, wciąż jeszcze nie ubyło nawet cala.
Читать дальше