Daniel ani razu nie spojrzał w dół. Nie miał odwagi.
Minęła chyba wieczność, zanim znaleźli się pośrodku korony między wschodnim i południowym szczytem. Rozciągał się tam przerażający widok. Przestrzeń pomiędzy czterema szczytami wypełniał krajobraz dziki i niesamowity jak zły sen, nieruchomy w blasku bladego słońca. Ogromne czarne ptaki przepływały ponad zamarłymi skałami, ponad mrocznymi otworami grot i porozrzucanymi wszędzie głazami. Ciemne oczka wody połyskiwały ponuro wśród sczerniałych zarośli, a jakieś zabłąkane porywy wiatru gwizdały złowieszczo między kamieniami. Mieli wrażenie, że znaleźli się w samym sercu martwej pustki na krańcach wieczności.
– Żaden człowiek nie dotknął stopą tej ziemi od setek lat! – krzyknął Vassar, a po chwili odpowiedziało mu potężne, czterokrotnie odbite od skalnych ścian echo.
Shira rozejrzała się dokoła.
– No, a gdzie są źródła?
– Źródła? – powtórzył Irovar. – Najpierw powinnaś chyba odszukać grotę, która cię do nich zaprowadzi.
– Ja widzę dwie – oświadczył Vassar. – Skąd będziemy wiedzieli, która jest właściwa?
Niepewnie spoglądali na dwie czarne jamy, jedną na lewo, od południowej strony góry, i jedną na prawo, od północnej. Obie wyglądały dokładnie tak samo, lecz nagle wydało im się, że północna grota jakby pociemniała, podczas gdy nad południową unosił się delikatny, niemal niewidoczny blask.
– Gdybyśmy mieli ze sobą człowieka złego do szpiku kości, to blask ukazałby się zapewne nad ciemną grotą – powiedział Sarmik. – Myślę więc, że powinniśmy pójść za światłem.
Wszyscy myśleli tak samo. Mieli ze sobą Mara. A może światło świeci dla niego? Albo może Shira nie jest dostatecznie czysta? Ale nie mieli wyboru, musieli iść. Zrobili zaledwie kilka kroków, a przekonali się, że są na właściwej drodze. Bowiem teraz wszyscy Taran-gaiczycy zobaczyli stojące na skraju ścieżki cztery milczące postaci. Nawet Irovar i Daniel dostrzegali coś ciemnego i niewyraźnego, coś, co połyskiwało niczym ogień, a obok coś migotliwego jak woda lub powietrze i jeszcze coś szarego niczym ziemia. Irovar z drżeniem rozpoznawał istoty, które odwiedziły go przed laty. Daniel wstrzymał oddech, gdy mijał te milczące zjawy.
W głębokich ukłonach duchy pozdrawiały Shirę, która odpowiadała im starodawnym pozdrowieniem – najpierw z szacunkiem dotykała ręką czoła, a potem pleców. Taran-gaiczycy powtarzali za nią pozdrowienie, wszyscy z wyjątkiem Mara. Kiedy on się zbliżył, cztery sylwetki stanęły na ścieżce i zamknęły mu drogę. Mar wyszczerzył zęby ze złowieszczym pomrukiem, ale usunął się, zawrócił i odszedł z powrotem pod skały, gdzie jego sylwetka rysowała się groźnie w niesamowitym blasku dziwnie bladego słońca.
Pochylali głowy, by wejść do groty, której wnętrze okazało się wysokie i przestronne. Duchy zniknęły. Przy wejściu, w skalnej niszy, stała pochodnia. Irovar zapalił ją i wnętrze groty rozjaśniło się ciepłym światłem.
Ściana w głębi była gładka i błyszcząca, pozostałe zaś chropowate i nierówne. Przed gładką ścianą znajdowało się wzniesienie, rodzaj podium. Drugie takie wzniesienie znajdowało się w tylnej części groty, a przy nim, w rogu, szemrała woda w przepastnej studni. Woda wypływała z głębi, burzyła się, szumiała, rozpryskiwała i pieniła, po czym znowu znikała.
– Czy to jest źródło życia? – zapytał Vassar z niedowierzaniem, a jego głos z dudnieniem odbijał się od ścian groty.
– Nie, skąd? – odparł Irovar. – To jest zwyczajne źródło, gejzer czy jak chcesz to nazwać. Czy myślisz, że tak łatwo byłoby zdobyć jasną wodę? Czy musiałbym poświęcić całe życie, by odpowiednio wychować Shirę? A poza tym widzisz chyba, że woda wcale tu jasna nie jest.
– Rzeczywiście – mruknął Vassar.
– Ale gdzie jest ta grota? – jęknęła Shira bezradnie. – Mam na myśli drogę do źródła.
Wszyscy chodzili dookoła i ostukiwali ściany, ale nie natrafili na żaden otwór. Nagle Irovar głęboko odetchnął.
– Poczekajcie! Poczekajcie trochę! – zawołał i uniósł rękę. – To do tego odnosi się legenda o pochodni!
Wszyscy czekali, a starzec zastanawiał się.
– Tun-sij znała fragment jakiejś legendy – powiedział w końcu. – Ale nie wiedziała, do czego się to odnosi, a ja nie słuchałem jej chyba zbyt uważnie. Czyżby to było wprowadzenie do historii o źródłach? Ale jak to było…? Cień… Cień… Pochodnia… ten, kto stoi najbliżej…
Czekali, aż jego mamrotanie przybierze bardziej zrozumiałą formę. Irovar wskoczył na boczne podium.
– Tu! Tu musi stać ten, kto trzyma pochodnię. A tam, na wzniesieniu przy gładkiej ścianie, stanie Shira. Tak, dobrze. Nie, odwróć się do nas plecami, twarzą do ściany! Tam, tak! Shiro, kto jest ci najbliższy w tym życiu?
– Chyba ty, dziadku.
– Tak, chyba ja. Vassar, podaj mi pochodnię!
Wszystkich ogarnęło podniecenie. Stary Irovar ujął pochodnię i wszedł na mniejsze podwyższenie. Podniósł pochodnię tak, by oświetlała plecy Shiry.
W tym samym momencie stało się jednak coś dziwnego. Pochodnia, która do tej pory paliła się równym, silnym płomieniem, zaczęła trzaskać, syczeć i o mało nie zgasła. Irovar pospiesznie zeskoczył na ziemię i w tej chwili ogień rozpalił się znowu.
– Nie, to nie ja – powiedział stary ze zdziwieniem. – Shiro, zastanów się! Kto poza mną jest ci bliski?
Stojąc wciąż odwrócona twarzą do ściany, Shira powiedziała:
– Nie wiem, może Daniel?
– Danielu, spróbuj ty!
Daniel posłusznie stanął na podwyższeniu i wziął pochodnię, ale z tym samym rezultatem. Nędzny, ledwie widoczny płomyk gasł.
– Szybko, zeskakuj, bo zgaśnie! – ponaglał Irovar.
Daniel zrobił, co mu kazano.
Nikt nie wiedział, do czego to wszystko może doprowadzić, ale z niecierpliwością oczekiwali dalszych wydarzeń. Wszyscy chcieli spróbować. Vassar wyciągnął rękę z pochodnią wysoko nad głowę, ale mimo to płomień chwiał się i zamierał. Sarmik zajął jego miejsce, ale jemu też nie poszło lepiej.
Shira odwróciła się.
– Spójrzmy prawdzie w oczy – powiedziała. – Ja nie mam na ziemi żadnych przyjaciół, nikogo, o kim mogłabym powiedzieć, że jest mi bliski. Zawsze o tym wiedziałam, ale to się dopiero teraz okazało takie straszne, kiedy przyjaciel jest mi naprawdę potrzebny.
Milczeli przygnębieni.
– A zatem wszystko na próżno? – westchnął Daniel po dłuższej pauzie.
– Spróbuj jeszcze raz, Irovarze – poprosił Sarmik.
– To się na nic nie zda. Ja nie jestem właściwym człowiekiem.
W ciemnej grocie ponownie zaległa cisza. Woda w studni szemrała i bulgotała. Na zewnątrz przed wejściem do groty przeleciał wielki ptak. Daniel uniósł głowę.
– Powiedz mi, Irovarze, co powiedziały ci duchy tamtej nocy, kiedy stały przed wejściem do twojej jurty? Czy nie było to coś o człowieku, którego byś się najmniej spodziewał?
Wydawało się, że grota jakby rozbłysła nową nadzieją.
– Tak! – zawołał Irovar przejęty. – „Pamiętaj, człowiek, którego się najmniej o to podejrzewało stanie po jej stronie”, tak powiedziały duchy.
Sarmik cytował dalej:
– ”Kiedy znajdzie się w potrzebie i kiedy wszystko będzie się wydawać beznadziejne”. Teraz naprawdę wszystko wygląda beznadziejnie!
– Wiem, oczywiście, kim jest ten, którego byśmy najmniej o to podejrzewali – rzekł Vassar cierpko. – Ale przecież duchy nie mogły jego mieć na myśli!
Sarmik, Wilk, wstał zdecydowanie.
Читать дальше