Sarmikowi pochlebiało chyba, choć nie chciał tego okazać, że został nazwany kulturalnym człowiekiem. Daniel zauważył, jak bardzo się stara teraz ładnie wyrażać, choć widać było, że przychodzi mu to z trudem.
Wkrótce bardzo spoważniał.
– To wszystko jest bardzo proste, młody krewniaku mego przyjaciela Vendela. Nasz naród umiera! To prawda, od zarania dziejów na Taran-gaiczykach ciążyło straszne przekleństwo. Widziałeś Mara, to jedna z ofiar Szatana, i jakby tego było mało, zjawiają się te łotry i chcą nam odebrać naszą ziemię! Wiem, że walczymy na próżno. Ale ja będę bronił mojego ludu do ostatniej kropli krwi.
Daniel zawstydził się swojego pytania.
– Rozumiem – powiedział łagodnie. – Nasza sympatia jest po waszej stronie. Ale ty przecież wiesz, że i Vendel, i ja jesteśmy potomkami złego Tan-ghila i że ja przybyłem tutaj, by przerwać to samo przekleństwo, o którym ty mówisz.
Sarmik spojrzał na niego spod oka.
– Wiedziałem, że na waszym rodzie ciąży to samo przekleństwo, to prawda. Ale nie miałem pojęcia, że ty zamierzasz rzucić się w tak szalone i śmiertelnie niebezpieczne przedsięwzięcie, jak próba pokonania Tan-ghila!
– Musimy to zrobić, Sarmiku. Mój ród cierpi równie dotkliwie jak wasz. Jeśli nie bardziej. W każdym pokoleniu przychodzi na świat jeden taki jak Mar. No, może nie aż tak niebezpieczny, ale bardzo wiele kobiet w naszym rodzie straciło życie wydając na świat dotknięte złym dziedzictwem dzieci.
Sarmik kiwał głową.
– Ta kobieta, która urodziła Mara, też umarła. Ale co zamierzasz zrobić ty, taki młody, można powiedzieć jeszcze zielony?
Irovar poruszył się.
– Muszę ci powiedzieć, Sarmiku, że Daniel ma potężnego obrońcę! A poza tym nie sądzę, że to on może zrobić coś dla Taran-gai i dla swojego rodu, dla Ludzi Lodu z dalekiego kraju, którego nie znamy. Wiesz, myślę, że to Shira została wybrana.
Sarmik długo się zastanawiał. W pomieszczeniu we wnętrzu góry panował półmrok.
– Taak – powiedział w końcu przeciągle. – W to już bardziej wierzę. Ale musisz pamiętać, Shiro – zwrócił się do dziewczyny – że nie na wszystkich Strażnikach Gór możesz polegać. Na Vassarze tak, absolutnie! Ale Orin podziwia Milo. Milo zaś jest głupi i prymitywny, a poza tym łasy na kobiety. No, chociaż ty nie masz się chyba czego obawiać…
Sarmik nie zauważył, że Shira drgnęła, a w jej oczach pojawił ból. Daniel to widział.
Sarmik mówił dalej niemal jednym tchem:
– No i Mar! Moja droga, kochana dziewczynko, trzymaj się od niego z daleka! Ty, Danielu, wiesz oczywiście, że potomkowie Tan-ghila zostali sprzedani Shamie. Tun-sij mi powiedziała, że ona i Vendel wiele o tym rozmawiali. A Mar, trzeba wam wiedzieć, jest z tych obciążonych złym dziedzictwem, którzy są całkowicie oddani Shamie. Całkowicie! Cokolwiek więc wy dwoje zrobicie, by przełamać przekleństwo, pamiętajcie zawsze, że Mar będzie z wami walczył. Z całych sił, a one są niemałe!
Daniela przeniknął dreszcz. Tak, Mar będzie niebezpiecznym przeciwnikiem!
By złagodzić ostatnie słowa, Sarmik uśmiechnął się i zaczął ich częstować pokruszonymi na kawałki korzeniami tej dziwnej rośliny, po której czuli się tak dobrze. Wszyscy przyjęli poczęstunek z wdzięcznością. Rozmowa zeszła na bardziej pospolite sprawy, jak polowanie i łowienie ryb.
Shira siedziała i patrzyła na rozprawiających mężczyzn, ale właściwie ich nie widziała. Od tego dnia, gdy Daniel przybył do Nor i gdy zostało postanowione, że wyruszą do Taran-gai – czy to naprawdę było dopiero wczoraj? – jej życie zmieniło się w jakiś okropny sposób. A mówiąc życie miała na myśli swój nastrój, uczucia, siebie samą po prostu.
Zdawało jej się, że wszystko w niej wibruje, przepojone lękiem, a zarazem jakby przybyło jej sił, jakby szykowała się do czegoś ważnego.
Nie mogła usiedzieć spokojnie i po chwili wyszła na dwór.
Ostre górskie powietrze orzeźwiło ją. Świecił księżyc, musiała więc być noc, ale słońce, które o tej porze roku nigdy tu nie zachodziło, stało za górskimi szczytami Taran-gai i wysyłało stamtąd ku niebu promienny wieniec światła, przyćmiewając księżyc.
Na dole w górskiej kotlinie wszystkie ognie pogaszono. Nieliczni mieszkający tam ludzie udali się na spoczynek. Shira pochyliła się i patrzyła na nędzne zabudowania. Wkrótce poczuła chłód przenikający przez ubranie.
Daniel wyszedł z domu i stanął przy niej. Poczuła się skrępowana jak zawsze w towarzystwie młodych mężczyzn, ale wiedziała, że Daniel jest miły. Miał w sobie jakieś duchowe piękno, które, jak się domyślała, zostało mu zaszczepione dzięki wychowaniu. Dzięki kulturze, której nie znała, ale która musiała być podobna do tej, w jakiej wyrósł jej dziadek, bo on także był takim pięknym człowiekiem, choć w inny sposób.
– Mała niezwykła Shiro – powiedział Daniel z czułością w głosie. – Nie przejmuj się tym, co mówił Sarmik. On nie miał nic złego na myśli.
– Ja wiem – odparła cicho. – Ale mimo wszystko to zawsze trochę boli. Nikt nie może się we mnie zakochać. Nikt mnie nie pożąda. Dlaczego? Naprawdę nie mogę tego zrozumieć!
– Ja myślę, Shiro, że to coś więcej. Że to ty nie możesz się w nikim zakochać, czy nie mam racji? Że ty w ogóle nie wiesz, co to znaczy: pożądać? Czy nie jest tak?
Ku swemu przerażeniu zobaczył, że po jej policzkach spływają wielkie łzy.
– Wybacz mi – rzekł pospiesznie ze szczerym żalem. – Nigdy nie powinienem był mówić nic takiego.
– Ale ty masz, niestety, rację – westchnęła. – To właśnie jest moje największe zmartwienie, od kiedy dorosłam. Zawsze jestem jakoś z boku, Danielu. Nikt mnie nie rozumie i ja nie rozumiem nikogo!
Objął jej ramiona.
– Jesteś taka ładna, Shiro. Nie zasługujesz na takie traktowanie. Ja cię bardzo lubię i podziwiam, choć znamy się tak krótko.
Podziwiasz, ale nic poza tym, pomyślała Shira, lecz głośno tego nie powiedziała.
– Jaki jest mój ojciec, Danielu? Znasz go?
– Oczywiście! Vendel Grip to najwspanialszy człowiek, jakiego spotkałem. Marzeniem jego życia jest zobaczyć ciebie. A przynajmniej dowiedzieć się, kim jesteś i jak ci się powodzi. Bardzo cierpiał właśnie z tego powodu, że nic o tobie nie wie, że musiał opuścić ten kraj i nie mógł zająć się własnym dzieckiem. Ale teraz się znowu ożenił i powinnaś wiedzieć, że masz przyrodniego brata.
To była dla niej wielka nowina. Uniosła głowę.
– Przyrodniego brata? Jak on ma na imię? Jak wygląda? Ile ma lat?
– Dobrze, dobrze, nie wszystko naraz! Na imię ma Orjan. Jest mocno zbudowany, krępy, spokojny i można na nim polegać. Teraz ma, jak sądzę, osiemnaście, a może dwadzieścia lat. Już dosyć dawno temu widziałem go po raz ostatni.
Shira nie wiedziała, czy cieszyć się, czy smucić z tego powodu. Ojciec, Vendel, był dla niej zawsze bohaterem. Kimś, z kim mogła rozmawiać, kiedy czuła się samotna i zagubiona w życiu. A bywało tak, niestety, często. Teraz będzie musiała dzielić się nim z innymi. Czy to, że ma nową żonę i syna, znaczy, że o niej… zapomniał? Nie, Daniel przed chwilą powiedział, że nie zapomniał. I oczywiście wspaniale jest mieć brata! Żeby tak mogła z nim porozmawiać! Ale to niemożliwe. Jej ojciec mieszka w dalekim kraju, na krańcach świata, tak mówi dziadek. Vendel stracił obie nogi i nie może do niej przyjechać. Co za tragedia! Biedny ojciec!
Daniel coś mówił. Zaczęła się przysłuchiwać jego powolnym, niepewnym słowom w języku jurackim.
Читать дальше