Tak, oczywiście, to jest przecież Pomocnik Shamy!
Najgorszy ze wszystkiego był jednak ten chłód, który unosił się niczym delikatna mgiełka szronu nad potworem, emanował z niego na otoczenie i sprawiał, że ludzi ogarniała paraliżująca niemoc i jakiś trudny do wytłumaczenia lęk, jakby całe to zło pochodziło z nich samych…
Powoli, nie spuszczając Shiry z oczu, potwór włożył strzałę i napiął łuk. Daniel jęknął, bezsilny. Gotów byłby zrobić wszystko, by powstrzymać tamtego, ale nie mógł się ruszyć. Nawet nie dlatego, że wciąż go mocno trzymano, ale po prostu stał jak porażony przed tą lodowatą istotą, przemarznięty do szpiku kości!
Daniel zastanawiał się, dlaczego Sarmik osobiście nie przerwie cierpień Shiry albo dlaczego nie wybrał innego, na przykład tego uosobienia zła o wystających kłach. Zaczął się domyślać odpowiedzi, kiedy potwór opuścił łuk, jakby się wahał.
– No! – wrzasnął Sarmik. – Strzelaj!
Irovar cicho płakał.
Łuk został ponownie uniesiony, a strzała skierowana wprost w serce Shiry. Władza łucznika była tak wielka, że żadne z trojga nie było w stanie nawet palcem ruszyć, żeby zapobiec tragedii.
Po kilku nieskończenie długich sekundach usłyszeli nagle spokojny, ale zupełnie bezbarwny głos Shiry:
– Lód puścił.
Łuk opadł. Wszyscy zwrócili się teraz do dziewczyny, która z boleśnie wykrzywioną twarzą ostrożnie próbowała poruszać nogą. Daniel ocknął się z zamroczenia, wyrwał się trzymającym go Strażnikom Gór, podbiegł do Shiry i wsunął rękę w lodową szczelinę. Z wielkim zdumieniem wszyscy patrzyli, jak powoli, powoli uwalnia nogę dziewczyny z pułapki. Po kilku minutach stała już na lodzie i rozcierała obolałe kolano.
Szpakowaty Sarmik przyglądał jej się z głębokim podziwem.
– Kim ty jesteś, dziewczyno, że zmusiłaś Mara, by się zawahał i opuścił łuk? Jak sprawiłaś, że lód się rozstąpił, by cię uwolnić?
– To chyba jęzor lodowca się przesuwa – wtrącił Daniel. – To najprostsze wytłumaczenie.
Sarmik zwrócił się w jego stronę. Z przybyszami rozmawiał po juracku, ale do swoich ludzi zwracał się w jakimś pokrewnym języku, który Daniel rozumiał z trudem.
– Jak widzę, jesteś człowiekiem trzeźwo myślącym. Ale mnie się zdaje, że tutejsze lody znam lepiej niż ty. Kim ty jesteś, dziewczyno? Teraz dopiero rozumiem, jak wam się udało ominąć wrogów.
– Przecież wiesz, kim ona jest – powiedział Irovar zmęczony. – To córka mojej córki.
– Ona jest kimś więcej.
– Być może – zgodził się Irovar. – Ale o tym porozmawiamy później.
– Masz rację. Tymczasem poznaj moich synów… – Ruchem ręki przywołał długowłosego młodego mężczyznę. – To Orin, mój najstarszy, dwadzieścia trzy lata, a tamten to Vassar. Trochę młodszy i jeszcze nie całkiem dorosły, ale będzie dobry.
Daniel spojrzał Vassarowi w oczy i pomyślał, że tego chłopca powinno tu nie być. On został stworzony z innego, delikatniejszego materiału.
– Tu natomiast mamy Milo – informował dalej Sarmik, wskazując na człowieka o wielkich zębach. Shira źle znosiła jego obecność, ale dobre wychowanie nie pozwalało jej tego okazywać. – No a Mara już wszyscy widzieliście. Jako pierwsi ludzie spoza Taran-gai poznaliście Strażników Gór. To wielki zaszczyt! A teraz musimy się stąd zbierać, i to jak najszybciej.
Shira szła po oblodzonym stoku ostatnia, bo kulała, a nie chciała, by inni to widzieli. Dopiero teraz nadeszła reakcja po ostatnich przeżyciach i płacz dławił ją w piersi. Wciąż musiała przełykać ślinę. Dziwiła się, jak szybko i bezszelestnie poruszają się Strażnicy Gór. Piękni to oni nie są, chociaż Mar, mimo okropnego wyglądu, ma w sobie jakąś dziką, zimną i przerażającą wielkość. Sarmik i jego dwaj synowie to normalni ludzie, można z nimi rozmawiać, przynajmniej z Vassarem. Milo jednak jest odpychający, a Mar… Shira znowu poczuła, że fala strachu podchodzi jej do gardła. Daleko przed wszystkimi w błękitnawej marznącej mgle sunęło monstrum i budziło w pozostałych dojmujące pragnienie ucieczki.
Bardzo długo i bez słowa cała grupa szła naprzód przez lodowe pustkowie. W końcu Sarmik stanął i zaczekał na trójkę z Nor. Stali teraz ponad rozległą doliną, wysoko, w górach Taran-gai. Wrogów dawno już zostawili za sobą. Strażnicy Gór znali te okolice i wszelkie tajemne przejścia jak nikt.
– Spójrzcie na dół, w dolinę. Tam, w ukryciu przed ludzkim wzrokiem, żyją resztki naszego plemienia.
Widzieli małe, nędzne domostwa, na wpół wkopane w ziemię. Migotały stamtąd słabe światełka ognisk, jakby pozdrawiając stojących na górze.
– Oni mają tylko nas – rzekł Sarmik sucho. – Nienawidzą nas i boją się nas, ale mimo to jesteśmy ich jedyną ochroną przed tymi nędznikami, którzy usiłują wymordować Taran-gaiczyków i zawładnąć ich ziemią.
Wezwał do siebie Vassara.
– Idź do nich na dół i powiedz, że otrzymaliśmy pomoc. Może Taran-gai ma jeszcze przed sobą przyszłość?
Vassar skinął głową i bez słowa zniknął za skłonem góry.
Daniel patrzył z niedowierzaniem na Sarmika.
– Powiedziałeś: pomoc? Ale my nie chcemy się mieszać w tutejsze walki. Mamy inne zadanie do spełnienia.
– Zrozumiałem to. Ale wydaje mi się, że łączy nas ta sama sprawa, choć najpierw trzeba wiele wyjaśnić.
Po czym odwrócił się i poszedł wzdłuż skalnej krawędzi. Pozostali ruszyli za nim. Sarmik nieustannie śledził wzrokiem Shirę.
Daniel czuł się źle. Po raz pierwszy uświadomił sobie, że stanął wobec potężnego kompleksu wydarzeń, ściśle ze sobą powiązanych, w których on sam odgrywa mało ważną rolę. Ale Shira, ta maleńka Shira została wyznaczona do roli głównej, to pojmował patrząc na jej drobną sylwetkę poruszającą się przed nim szybko i lekko.
Daniel doznawał uczucia głębokiego smutku. Nie wiedział jeszcze, co ją czeka, ale jak ona temu podoła? Na jak wielką samotność jest skazana?
W chwilę Potem, ku swemu zaskoczeniu, zobaczyli wejście do kamiennego schronu, ukryte pod skalnym nawisem. Nie można było dostrzec tej kryjówki, dopóki nie stanęło się przed jej drzwiami. Sarmik zapraszał do środka.
Wychowanemu w europejskich warunkach Danielowi gardło ścisnęło się ze współczucia na widok ubóstwa tego wnętrza. Ubita ziemia zamiast podłogi, jakieś prycze pod ścianami, palenisko i stół z ciosanego drewna, to było wszystko. Tu mieszkali Strażnicy Gór! Vassar, taki delikatny, jak on to wytrzymuje?
Pozostali strażnicy nie weszli wraz z nimi.
– Muszą trzymać wartę – wyjaśnił Sarmik. – Intruzi zbliżyli się już za bardzo.
– Czy to my przyciągnęliśmy ich za sobą? – zastanawiał się Irovar.
– Nie przejmuj się tym. Prędzej czy później sami by przyszli.
– Powiedz mi – zaczął Daniel. – Nie do końca to wszystko rozumiem. Ty, i pewnie twoi synowie także, jesteście kulturalnymi ludźmi. Jak mogliście wdać się w te… rzezie?
Sarmik wybuchnął gromkim śmiechem.
– Kulturalni ludzie! Możesz mi wierzyć, młody człowieku, że z wielkim trudem wydobywam z pamięci dawne, zasuszone wspomnienia o tym, jak należy się zachowywać w normalnym towarzystwie. Kiedy człowiek w codziennych rozmowach ogranicza się wyłącznie do rozkazów i pokrzykiwań, to potem już go nie stać na kulturalne zachowanie, nie! Ale jak tylko was zobaczyłem, zrozumiałem, że tym razem mam do czynienia z czymś, przed czym warto pochylić głowę i na chwilę odłożyć morderczą broń. Wy wszyscy troje macie tę samą wiarę w godność człowieka. I jesteście ludźmi, jakich nieczęsto się spotyka.
Читать дальше