Minęła dłuższa chwila, zanim Irovar był w stanie coś powiedzieć.
– Strażnicy Gór – wykrztusił. – Strażnicy Gór są tutaj! To oni w cen sposób traktują swoje ofiary.
Shira oparła się o wystającą skałę jakby w obawie, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Daniel ujął ją ostrożnie pod ramię.
– Chodźmy, musimy się spieszyć!
I chociaż szli szybko, starali się tak przemykać przez zarośla i pomiędzy drzewami, by być jak najmniej widoczni. W każdej chwili mogli się spodziewać ataku albo jednej, albo drugiej strony.
W końcu zaszli już tak wysoko i byli tacy zmęczeni, że Irovar dał znak do odpoczynku. Mieli teraz widok ponad tajgą, aż hen, po Ural, ale sami znajdowali się na otwartej górskiej polanie. Niedaleko stąd widać było resztki jeszcze jednej małej wioski, oni jednak znaleźli schronienie pomiędzy kilkoma kamiennymi blokami, tak że nie mogli być widoczni z dołu. Z góry każdy by ich zobaczył, ale nic na to nie mogli poradzić.
– No i jak, Shiro? – zagadnął Daniel przyjaźnie. – Jak się czujesz?
Nie powinien był o nic pytać, bo było oczywiste, że z dziewczyną coś się dzieje. Jej oczy zmieniały się jak kręgi na wodzie, włosy lśniły wszystkimi odcieniami ognia, niemal zlewała się w jedno z ziemią, na której siedziała, i z niebem ponad swoją głową. Było to przerażające, a zarazem niezwykle fascynujące.
– Nie wiem – odparła, a w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie. – Tak się boję. Zawsze wiedziałam, że nie jestem taka jak inni, że mam jakieś właściwości, których nie rozumiem, i nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy bardziej niż dzisiaj, od kiedy znaleźliśmy się na ziemi Taran-gai. To jest mój kraj, teraz to czuję. Nie wiem, co mnie tu czeka, co mam robić, ale ty, dziadku, zawsze mnie uczyłeś, że powinnam zachować czystość myśli. Nie zbrukać ich zazdrością, pożądaniem czy pychą. Czystość, czystość, zawsze o tym mówiłeś. To takie nieskończenie ważne dla mnie, powtarzałeś. Ale wielekroć niezmiernie trudne. Żeby się nie rozgniewać z powodu złych słów… Zawsze mieć dość odwagi, by robić to, czego się człowiek boi. Żebym przynajmniej wiedziała, do czego to wszystko ma prowadzić!
Daniel pogładził ją nieśmiało po głowie, nie wiedział, co mówić, bo zagadka jej przeznaczenia była dla niego zbyt trudna. A Irovar nie chciał powiedzieć nic. I to niezwykłe Taran-gai, którego Daniel nie rozumiał! Oddalona od ludzkich siedzib kraina, która żyła własnym życiem, rozwijała się niezależnie od całego świata… Czy to naprawdę mogło tak być, że prastare wierzenia, podania i legendy tego ludu stawały się rzeczywistością dzięki bliskiemu związkowi tych ludzi z naturą, z lasami i górami, a przede wszystkim z Shamą? Do jakiego świata to wszystko należy? Do rzeczywistości czy do świata baśni?
Gdyby nie to, że on sam pochodzi z Ludzi Lodu, rodu, który także porusza się w podobnej granicznej przestrzeni, odrzuciłby pewnie to wszystko jako kompletny nonsens.
Ale w tej sytuacji musiał wierzyć w Shirę i duchy jej przodków. Żeby nie wiem jak bardzo się przed tym bronił.
Gdy odpoczęli, Irovar zdecydował, że trzeba ruszać.
– A czy ty znasz właściwą drogę? – zapytał Daniel, wspierając Shirę, by mogła stanąć na nogi.
– Aż tak wysoko nikt przed nami nie doszedł – odparł Irovar. – Skąd więc mam wiedzieć, dokąd idziemy?
Kontynuowali tę wyczerpującą wędrówkę przez połoniny pokryte rudobrązową trawą i usypiska białych kamieni, które zsunęły się spod szczytów. Tu, w górze, panował chłód; zimny wiatr rozwiewał suche trawy. Jeśli któreś z nich zastanawiało się, jak tłumaczyć nieobecność więźniów i Strażników Gór, to żadne nie powiedziało tego głośno.
Daniel patrzył w zamyśleniu na Shirę, idącą przed nim. Wybierając się z wizytą do Taran-gai, gdzie miała wyjaśnić, jaki los jest jej pisany, – włożyła swoje najlepsze ubranie. Świąteczny strój Jurat-Samojedów: kaftan z różnobarwnych skórek małych szynszyli i letnie buty, miękkie i lekkie.
Piękne włosy zaplotła w dwa grube warkocze; teraz, gdy włosy były mocno ściągnięte, przeważała w nich barwa miedzianoruda. Shira zaplatała swoje mieniące się włosy mocno, chowając każdy kosmyk, jakby się bała, że inni zobaczą, ile jest w nich odcieni.
Było coś wzruszająco patetycznego w tym jej stroju i Daniel poczuł ucisk w gardle. Jakby ubrała się tak pięknie zupełnie niepotrzebnie…
Irovar przystanął i pochylił się. Zerwał jakąś małą, nie rzucającą się w oczy roślinkę i starannie wytarł jej korzenie. Potem podzielił korzonek na kawałki, jeden włożył do ust, a pozostałe dał dwojgu młodym. Shira natychmiast zaczęła żuć swój, więc Daniel poszedł za jej przykładem.
– To jest używka Taran-gaiczyków – wyjaśnił Irovar. – Moja żona nauczyła mnie, jak ją stosować. To bardzo dobre, ma się potem rozkoszne sny.
I nie tylko sny, pomyślał Daniel. Kręci mi się od tego w głowie. Ale… rzeczywiście, bardzo przyjemnie.
– Nie czernieją od tego zęby albo coś takiego? – zapytał niepewnie.
– Nie, nic podobnego. Ziele rośnie tylko w Taran-gai i Nieńcy daliby wiele, by je mieć.
– Chciałbym to wziąć do domu dla Ulvhedina – powiedział Daniel. – On potrafi leczyć, pewnie umiałby to ziele wykorzystać.
– Proszę bardzo – odparł Irovar i podał mu kilka korzonków, które Daniel przyjął z wdzięcznością i starannie schował.
Było już po południu, znajdowali się wysoko, pośród usypisk szarozielonych kamieni, pokrytych gdzieniegdzie płatami śniegu, gdy znowu usłyszeli za sobą prześladowców. Ukryli się natychmiast za skalnymi blokami i spoza nich rozglądali się po dzikim, wymarłym krajobrazie.
Dzień nie był już taki pogodny. Z zachodu napływały ciężkie chmury i otulały szczyty gór szarą mgłą. Poczuli się uwięzieni w tej mętnej masie, dawno już stracili orientację, nie wiedzieli, gdzie się znajdują, gdzie jest Nor, a nawet gdzie jest tajga.
Widzieli jedynie pod sobą kawałek górskiego stoku. I stamtąd właśnie nadeszli więźniowie, jak nazywali swoich wrogów. Wspinali się w górę. Wprost na nich. Jeszcze nie dostrzegli trojga ukrytych wędrowców, ale wciąż się rozglądali dokoła, badając okolicę. Z całą pewnością odkryją ślady, nikomu przecież nie przyszło do głowy, żeby je za sobą zacierać tak wysoko w górach. Naliczyli ośmiu prześladowców.
Irovar rozejrzał się. Droga była zewsząd zamknięta, tylko z lewej strony dało się widzieć przejście, którędy właśnie chcieli iść, ale rozbójnicy najwyraźniej też tam zmierzali. Ponad nimi wznosiła się stroma górska ściana, niemożliwa do sforsowania.
Istniała tylko jedna możliwość. Po prawej stronie widzieli wysoką kamienną barierę, a co się za nią kryło, nie wiadomo. Gdyby zdołali się przez nią przedostać nie zauważeni, mogliby zyskać na czasie. A śladów na kamiennym usypisku i tak żadnych nie zostawią.
Wspólnie rozważyli sytuację. Irovar nosił na szyi czerwoną chustkę. Teraz ją ukrył. Poza tym barwy ich ubrań nie odbijały się zbytnio od szarego tła otoczenia. Na czworakach posuwali się po zboczu. Musieli zachowywać najwyższą ostrożność, by nie obluzować i nie obsunąć jakiegoś kamienia, a przez cały czas rzucali w dół pełne lęku spojrzenia, czy prześladowcy ich nie odkryli. Na razie wyglądało na to, że cała uwaga więźniów kieruje się ku przejściu po lewej stronie i niezbyt głośne szelesty wśród osłaniających trójkę wędrowców skalnych bloków nie budziły ich zainteresowania.
Ostatnie desperackie podejście i znaleźli się pod osłoną kamiennej bariery. Skulili się i oddychali z ulgą.
Читать дальше