– Oczywiście, ale ja jestem ta sama. Nieładna, płaska, nie chciana. Po prostu mało pociągająca. Tego się nie zapomina.
– Więc kiedy pani z kimś rozmawia, to przez cały czas zastanawia się pani nad swoim wyglądem? A gdyby tak zapomnieć o swojej pozbawionej znaczenia osobie i pomyśleć o tej drugiej stronie? Zainteresować się życiem i kłopotami rozmówcy?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, nie miała nic na swoją obronę.
Eli wtrąciła błagalnie:
– Nie bądź taki surowy dla Gabrielli, ona jest bardzo miła. I tak jej było przykro, kiedy jej nikt nie kochał. Mnie też było przykro.
– Ja chcę jej tylko pomóc, Eli. Chcę, żeby oderwała się od swoich nieszczęść – powiedział Kaleb i podciął konia. – Stać panią na to, wasza wysokość – zwrócił się znowu do Gabrielli. – Kiedy jest pani z dziećmi, interesuje panią tylko ich dobro. To widać. Wtedy jest pani miła i ładna. Dlaczego nie spróbować tego samego z mężczyznami, kiedy już pani wróci do swojego dworskiego towarzystwa?
– Kiedy wrócę? – powtórzyła Gabriella jakby zdziwiona. – Chciałabym wrócić do Gabrielshus i do rodziny, ale do dworskiego towarzystwa? A niech oni idą gdzie pieprz rośnie! Znacznie lepiej czuję się tutaj, z wami.
– No, to brzmi nieźle – rzekł Kaleb z przekąsem. – Ale przed panią jeszcze długa, długa droga. Teraz, na przykład, przez cały czas rozmawialiśmy tylko o pani. W ogóle nie zainteresowała się pani moim życiem ani życiem Eli.
– O – szepnęła Gabriella i oblała się rumieńcem. – Wybacz mi, Kaleb! Rzeczywiście nic nie wiem o twoim życiu, odkąd wyszedłeś z kopalni.
– Bo też i nie ma o czym opowiadać.
Ale ja bym chciała posłuchać!
– Kiedy indziej. Gdy pani zainteresowanie będzie bardziej spontaniczne.
Zawstydziła się, lecz zasłużyła na to. Dziwne, ale myśl o – nie mającej tutaj przecież nic do rzeczy rozsądnej, o blond włosach wymarzonej żonie Kaleba, onieśmieliła ją jeszcze bardziej.
Nabrała trochę więcej odwagi, gdy weszli do leżącego w łóżku dziadka Eli. Z głębokim wzruszeniem Kaleb i Gabriella słuchali, jak mała opowiada dziadkowi o tym bajecznym zamku, w którym teraz mieszka, i jakie tam wszystko jest wspaniałe.
Doznali oboje uczucia, że w ich życiu dokonało się coś ważnego. Bo jak to kiedyś powiedział Kaleb: chociaż nasze starania nie poprawiły losu wszystkich cierpiących dzieci w Norwegii, to przynajmniej tym czworgu możemy stworzyć możliwość bardziej ludzkiego życia. Powinniśmy się z tego cieszyć.
Kaleb przestał już walczyć z władzami. Uznał, że to ciosy zadawane w powietrze. Tutaj przynajmniej widać jakiś rezultat, nie szkodzi, że na razie tylko taki nieznaczny.
Często odwiedzał ich Andreas, który zimą nie miał zbyt wiele zajęć w Lipowej Alei. Wieczorami, kiedy dzieci położono już spać, młodzi siedzieli w salonie i rozmawiali. Czasami przychodziła też Liv i jakoś nikt nie dostrzegał, że jest wśród nich osoba przeszło sześćdziesięcioletnia. Liv zachowała bowiem żywość uczuć i młodzieńczy umysł.
Tego dnia jednak, krótko przed świętami Bożego Narodzenia, Liv sprawiała wrażenie zatroskanej, zamyślała się często, w końcu Mattias zapytał:
– Co się stało, babciu?
Liv drgnęła.
– Nie, nic.
– Widzę przecież. Martwisz się o dzieci?
– Nie, nie. Myślę tylko, że zaczynam się starzeć. Zdarza mi się czasami, że słyszę jakieś głosy.
Gabriella, z radością wyczekująca tych wieczornych rozmów z ludźmi, którzy ją akceptowali, zadrżała na słowa babki.
– Głosy?
– Tak, jakieś okropne hałasy. Nie wiem ani skąd się biorą, ani nie umiałabym ich bliżej określić. Bywają różne.
– Mówi babcia dziwne rzeczy – uśmiechnął się Mattias. – Nie są to czasem duchy?
– Och, nie! W Grastensholm nigdy przedtem duchów nie było!
– Nigdy przedtem? – zapytała Gabriella. – To bardzo niepokojące określenie.
– Nie, nie chciałam powiedzieć nic takiego. Nie mówmy o tym więcej! Gabriello, widziałam dzisiaj, jak rysowałaś z dziećmi. Jesteś naprawdę zdolna, nie wiedziałam o tym.
– Dziękuję – uśmiechnęła się Gabriella uradowana. Zaraz jednak zdziwione spojrzenie Kaleba sprawiło, że się zarumieniła. Tylko, że źle sobie to jego zdziwienie wytłumaczyła. Dopiero słowa Andreasa pozwoliły jej zrozumieć.
– Gabriello, jaki ty masz śliczny uśmiech – zawołał kuzyn z Lipowej Alei. – Pojawia się powoli, gdzieś z głębi, a potem twarz ci się rozpromienia, tak że cała jesteś jak odmieniona! A zawsze chodzisz taka skwaszona – zakończył niezbyt zręcznie.
– Nie skwaszona, Andreas – poprawiła Liv. – Nieszczęśliwa byłoby chyba lepszym określeniem.
Gabriella poczuła się skrępowana i ponownie skryła się w swojej skorupie.
– Ja też widziałem twoje rysunki – rzekł Mattias. – Po kim odziedziczyłaś te zdolności?
To po mojej matce, Silje – oświadczyła Liv. – Znacie przecież jej malowidła. Kiedyś w młodości ja także próbowałam tej sztuki. Jednak mój pierwszy mąż stłumił we mnie wszelką pewność siebie i nigdy potem nie zdobyłam się już na odwagę.
Gabriella napotkała spojrzenie babki. Obie wiedziały, co to znaczy utracić wiarę w siebie.
Chłopcy prosili, by Liv pokazała im jakieś swoje rysunki. Zaskoczona i zażenowana jak młoda dziewczyna, poszła do siebie, by je przynieść.
– Babcia jest taka miła – powiedział Mattias, gdy wyszła. – Myślę, że ta opieka nad dziećmi ma dla niej ogromne znaczenie.
– Dla nas wszystkich – dodała Gabriella.
Zdumieni, w milczeniu oglądali małe akwarelki Liv.
– Och, mamo! – wykrzyknął Tarald, którego wezwano, żeby też obejrzał. – Czemu nigdy nic o tym nie mówiłaś? I dlaczego przestałaś malować?
– Tak, jak mówiłam – uśmiechnęła się przepraszająco, – Odebrano mi wiarę w siebie.
– One są fantastyczne! – zachwycała się Irja.
– Czy mógłbym zabrać jedną do Lipowej Alei, żeby pokazać mamie, ojcu i dziadkowi? – zapytał Andreas.
– Kochani moi! – szepnęła Liv zakłopotana. – To przecież nic takiego!
– Nic takiego?! – zaprotestował Kaleb.
– Ta jest najładniejsza. – Gabriella pokazała wybraną akwarelę.
Liv posmutniała.
– Naprawdę tak uważasz? Mnie też się ona zawsze najbardziej podobała i to właśnie nią chciałam sprawić niespodziankę mojemu pierwszemu mężowi, ale poniosłam porażkę. Kobiety powinny trzymać się z daleka od sztuki, oświadczył. Bo kobiecie to nie przystoi. Sztuka jest po to, by dostarczać przyjemności mężczyźnie.
– Nie słyszałem nic równie głupiego – obruszył się Kaleb. – Ja uważam, że mężczyzna i kobieta powinni żyć w małżeństwie na równej stopie, w przeciwnym razie to małżeństwo nie jest nie warte.
Wszyscy go poparli, a Gabriella przyglądała mu się w zamyśleniu.
– Tak, masz oczywiście rację – zgodziła się Liv. – Tylko wtedy byłam młoda i bardzo wrażliwa. Dlatego zresztą tak dobrze teraz rozumiem Gabriellę. Tak samo łatwo ją zranić jak mnie wtedy. Z czasem człowiek staje się odporniejszy, moje dziecko.
– Mam nadzieję – uśmiechnęła się Gabriella. – Muszę zresztą powiedzieć, że coraz rzadziej myślę o Simonie. Za to coraz częściej uświadamiam sobie, że o nim zapominam. O, przepraszam – szepnęła rzucając spłoszone spojrzenie na Kaleba.
– Dlaczego przepraszasz? – zdziwił się Mattias.
– W obecności Kaleba nie mam prawa mówić o sobie.
– Oczywiście, że pani ma – syknął Kaleb. – Czy dla pani nie istnieją pośrednie rozwiązania? Musi być albo, albo?
Читать дальше