Wielu ze starszego pokolenia, patrząc na Ingrid, wspominało o Sol i Alv musiał chodzić do Lipowej Alei, żeby przyjrzeć się portretowi tamtej. Twarz Ingrid nie była podobna do małej, kształtem przypominającej serce i w jakiś sposób kociej twarzyczki Sol. Ingrid miała ogromne, bursztynowe oczy w ciemnobrązowej oprawie, mały nosek, duże, jakby wciąż głodne usta i niezwykle piękne zęby. Delikatne, upodabniające ją do młodego fauna dołeczki na policzkach odziedziczyła po ojcu. W dzikich oczach i w wyrazie lekko wydętych warg rysowała się jakby pogarda czy szyderstwo, ale w ogóle rysy twarzy miała bardziej klasyczne niż Sol. Były jednak niebezpiecznie urodziwe, obydwie.
Alv najbardziej obawiał się wewnętrznego podobieństwa. A było ono przerażająco wielkie.
Sol pod maską wesołego szaleństwa była osobą głęboko nieszczęśliwą. Och, Alv pragnął tak bardzo, całym sercem, by jego jedyne dziecko mogło uniknąć gorzkiego losu tamtej.
Nie należało lekceważyć niebezpieczeństwa.
Najbardziej przerażały ich opowieści o tym, jak Sol potrafiła bez skrupułów odebrać życie każdemu, kto stawał na drodze Ludzi Lodu. Alv i Berit wkładali całą duszę w wychowanie swojej małej dziewczynki. Próbowali uczyć ją rozróżniania między dobrem a złem, między tym, co należy do niej, a co trzeba oddać innym, próbowali jej wytłumaczyć, że inni ludzie są tacy sami jak ona. Jeśli postąpi wobec nich niesprawiedliwie lub sprawi im ból, odczują to równie boleśnie, jak ona by odczuwała. Powoływali się na słowa Biblii: postępujcie wobec innych tak, jakbyście chcieli, żeby i oni postępowali wobec was. Wciąż mieli nadzieję, że córka potrafi okazywać współczucie.
Trudno powiedzieć, jak dalece te ich starania się powiodły. Ingrid była zdolna do najbardziej szalonych wybryków. Takich jak na przykład wypuszczenie wszystkich koni na pole owsa, żeby się raz dobrze najadły, albo poinformowanie najbardziej szacownej gospodyni w okolicy, że mamy nie ma w domu, ponieważ wiedziała, że Berit za tą panią nie przepada. To, że Berit nieoczekiwanie zjawiła się w hallu i kłamstwo się wydało, nie miało dla niej specjalnego znaczenia.
Z czasem jednak rodzice zrozumieli, że wszystkie te szaleństwa, które Ingrid popełniała, wynikały z miłości. Po prostu płonęła miłością do wszystkich bliskich sobie ludzi i zwierząt. To, co nazywali złośliwością, było wyrazem żalu i rozczarowania, swego rodzaju obroną. Mściła się, jeśli za coś została skarcona. Nie mogła zrozumieć, że ci, których kocha tak bardzo, mogą ją uderzyć czy w inny sposób ukarać.
Nie umiała odpowiedzieć, dlaczego sprawiła, że w jedzeniu matki pojawiły się paskudztwa. Może po prostu odpłacała pięknym za nadobne? Może czuła się zbyt głęboko zraniona lub chciała zwrócić uwagę na swoją krzywdę w dokładnie odwrotny sposób niż oczekiwano? Na przykład to, że pocięła kilimy, było wyrazem dziecinnego niezrozumienia i głębokiej zazdrości wobec tkaniny, która pochłaniała tyle czasu i uwagi jej matki. Ten i inne przypadki dowodziły, że nie rozumiała prawdy zawartej w słowach rodziców, iż za większością materialnych rzeczy kryją się ludzkie uczucia. Po prostu wobec rywali ogarniała ją dzika pasja niszczenia. Konsekwencji tego czynu, żalu i rozgoryczenia matki, że z taką starannością wykonana praca została zniszczona, w ogóle nie brała w rachubę.
Kiedy taki niszczycielski nastrój stawał się nie do zniesienia, wyprowadzała ze stajni konia i jak wicher jeździła po polach. „Oho, złe znowu wodzi młodą pannę z Grastensholm” – powiadali wtedy ludzie.
Przeważnie jednak Ingrid była miła, kochająca i słodka, a rodziców rozsadzała duma ze wspaniałej córki, więc bez wahania wybaczali jej wszystkie szaleństwa.
Aż do następnego razu.
Była jakby odrodzoną Sol, ale oni o tym nie wiedzieli, bo przecież tamtej nie znali.
Villemo, podobna do nich obu, i do Sol, i do Ingrid, nigdy nie była aż taka zła, Villemo bowiem nie należała do obciążonych, ona należała do wybranych. Villemo miała zdolność logicznego myślenia, Sol i Ingrid myślały irracjonalnie, kierowały się emocjami.
Służba w Grastensholm także nauczyła się szybko postępowania z Ingrid, a ona odpłacała im ich życzliwość czułym przywiązaniem, tak że, mimo wszystko, dorastała w przyjaznej i pełnej harmonii atmosferze.
(Nie będziemy na tyle małostkowi, by opowiadać tutaj o tym, jak pewnego razu nowy chłopiec stajenny pozwolił sobie klepnąć w pośladek tę pociągającą panienkę. W następnym momencie znalazł się pośrodku gnojowiska za chlewem. Nigdy nie zrozumiał, jakim sposobem tam trafił, choć zastanawiał się nad tym do końca życia. Zresztą po dwóch dniach został odprawiony z Grastensholm.)
Ale najbardziej groźne mogły się okazać niezwykłe uzdolnienia Ingrid. Jon z Elistrand uczył się razem z nią, lecz nie był w stanie dotrzymać jej kroku.
Wszystkie książki i atlasy w Grastensholm zostały sczytane od deski do deski. W Elistrand także. Jedyny wykształcony człowiek w okolicy, pastor, omijał ją szerokim łukiem, ponieważ uważał, że zadaje mnóstwo niezrozumiałych i głupich pytań. To znaczy on nie umiał na nie odpowiadać, a właśnie do tego za nic by się nie przyznał!
Kiedy Ingrid skończyła siedemnaście lat, niezadowolenie z wykształcenia, jakie zdobyła, przeradzało się coraz częściej w irytację. Czy wszyscy ludzie są tacy głupi? Czy naprawdę nie ma nikogo, kto by potrafił odpowiedzieć na wszystkie niepokojące ją pytania?
Odbierało to chęci do pracy i charakter Ingrid znowu się pogorszył. By dać upust niezwykłej energii, zaczęła na własną rękę eksperymentować trochę z czarami.
Wtedy właśnie Alv zdecydował się na drastyczny krok i powiedział jej o istnieniu czarodziejskiego skarbu Ludzi Lodu. Czynił to z niespokojnym sercem, wiedział bowiem, jaki ogień rozpala się w umysłach dotkniętych dziedzictwem na wiadomość o skarbie.
– Odkąd mój ojciec, Niklas, umarł, skarb spoczywa w ukryciu – poinformował Ingrid z powagą. – Właściwie to Ulvhedin powinien go odziedziczyć po Niklasie, lecz on był dostatecznie silny, by powiedzieć: nie. On wie, jak trudną do odparcia pokusą dla obciążonych dziedzictwem mogą się okazać te czarodziejskie zbiory, a chciałby nadal żyć jak człowiek, w spokoju, z Elisą i rodziną.
Alv stwierdził z przerażeniem, że w oczach jego córki zaczynają tańczyć iskierki – z podniecenia i pragnienia posiadania.
– Gdzie teraz jest ten skarb?
– Tego nie mogę ci jeszcze powiedzieć. Zgodnie z prawami rodu ty jesteś następną dziedziczką. Zostało jednak postanowione, że jeżeli obciążony dziedzictwem członek rodziny nie jest godzien posiadać skarbu, to może zostać pozbawiony tego prawa. Jest naszą rzeczą, dorosłych, rozstrzygnąć, jak będzie w twoim przypadku.
– Ale ja chcę, ja chcę! – zawołała Ingrid przestraszona. – Obiecuję, że będę godna skarbu, zobaczycie, że mnie na to stać!
I tak rzeczywiście było. Przez cały długi rok Ingrid zachowywała się niczym mały aniołek, którego wszyscy szczerze kochali. Nigdy nie wspomniała ani słowem o tym, jak bardzo by chciała dalej się uczyć, pod każdym względem zachowywała się przykładnie.
W tym czasie Dan Lind z Ludzi Lodu wiódł bardzo szczęśliwe życie w Szwecji. On także był niezwykle uzdolniony, młody geniusz, można powiedzieć, lecz on mógł swoje zdolności rozwijać. Skończył właśnie osiemnaście lat i spotykał się z największymi uczonymi Szwecji. Obdarzony trzeźwym, logicznym umysłem, myślał jasno, nie ulegał uczuciom. Rodzice rozglądali się za odpowiednią dla niego panną, a on się na to godził bez szemrania. Żeby tylko była miła i porządna, żeby lubiła dom i nie zanudzała go gadaniem, to gotów był zaakceptować każdą.
Читать дальше