– Znasz nas. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi my, tutaj zebrani, a także wielu, wielu innych. Cały twój ród będzie cię wspierał, zarówno żywi, jak i umarli.
Tiili spojrzała na niego przestraszona.
– Umarli?
– Jeśli Natanielowi wszystko się uda, to będziesz mogła się zobaczyć z Didą i z Targenorem. Tak, wiem, to brzmi bardzo dziwnie, ale Ludzie Lodu nie są pospolitym rodem. Nasz zły przodek, Tan-ghil, zasiał w nas dziwne ziarno, ziarno mistyki i czarów, zdolność do widzenia tego, co niewidzialne…
Tiili rozglądała się niespokojnie.
– Co mama powie o tym, co robiłam dzisiaj?
Marco przerwał jej pospiesznie:
– To było konieczne, przecież wiesz! Ja nie chciałem tego podobnie jak ty, ale…
Oczywiście, wyraził się bardzo niezręcznie. Tiili odwróciła głowę i patrzyła na niego zrozpaczona.
– Przecież wiesz, co mam na myśli – rzekł cicho, słowa były przeznaczone wyłącznie dla niej. – Wiesz, że nie chciałem naruszać twojej niewinności, ale skoro już i tak nie było innego wyjścia, to ja… chciałem bardzo… bardzo być z tobą.
Tiili siedziała przez chwilę sztywno, odpychająca, jakby miała do siebie pretensje o to, co się stało, kiedy jednak Marco pogłaskał ją czule po policzku, spojrzała na niego kątem oka i po chwili nieśmiały uśmiech pojawił się na jej wargach.
– Ty i ja – szepnął jej do ucha. – Ty i ja mamy teraz swoją tajemnicę.
To akurat nie była prawda, bardzo wielu przecież zdawało sobie sprawę z tego, co zaszło w czerwonym korytarzu, ale słowa te były dla niej pociechą. Jak dziecko oparła głowę na ramieniu Marca i odetchnęła z ulgą.
– Pomóż mi – szeptała cichutko. – Tak się boję… na tym obcym świecie.
– Jeśli tylko uda nam się zachować ten świat, to już zawsze będziesz mogła na mnie polegać – odparł Marco równie cicho. – Będę przy tobie w każdej sytuacji, gdy tylko będziesz mnie potrzebować.
– Będę cię potrzebować zawsze – szepnęła tak cicho, że raczej to odgadł, niż usłyszał.
To naprawdę czarowna chwila, pomyślał Marco. Życie dotychczas nie rozpieszczało go takimi sytuacjami jak ta. Ich pierwsze spotkanie upłynęło pod znakiem pośpiechu i dla obojga było szokiem. Ale, skoro teraz Tiili przytulała się do niego, szukała jego opieki, to znaczy, że mu wybaczyła. I może nawet oznaczało to jeszcze więcej. Być może wybrała go sobie.
Przez wszystkie minione lata tysiące dziewcząt zakochiwało się w Marcu, ale na ogół nie trwało to długo. Marco nigdy nie odważył się wejść w jakiś trwalszy związek, a poza tym nigdy mu na żadnej tak do końca nie zależało. Ale tęsknił naprawdę. Ta część jego osoby, którą miał po ludziach, odczuwała prawdziwą ludzką tęsknotę za miłością do jednej jedynej kobiety.
Niestety, nigdy takiej nie znalazł. Nawet nie miał odwagi szukać. Wiedział, że jest nieśmiertelny, a przecież zwyczajna dziewczyna zestarzałaby się i umarła.
A jak to jest z Tiili?
Tego nie wiedział. Wiedział tylko, że już teraz żywi dla niej pełne ciepła oddanie.
To, niestety, sprawiało, że bardzo się niepokoił o przyszłość.
Tova wyrwała go z zamyślenia. Twarz miała niezwykle skupioną.
– Marco! Słuchaj!
On też się skoncentrował.
– Tak. Słyszę sygnały. To Nataniel!
Ellen zerwała się na równe nogi i podeszła do nich. Cała grupa uważnie śledziła, co się dzieje.
– Nataniel – szepnęła Ellen. – Żyje! Dzięki ci, dobry Boże! Co to za sygnały?
– On potrzebuje pomocy – odparł Marco.
– Och! – jęknęła Ellen. – Musimy do niego biec! Jak najszybciej!
– Nie, nie! To nie o taką pomoc chodzi! Bądźcie teraz cicho, wszyscy. My z Tovą postaramy się nawiązać z nim kontakt.
Zaległa śmiertelna cisza. Marco marszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, zebrani nie wiedzieli, że chodzi o pomoc, jaką psy piekielne okazały Natanielowi. Po dłuższej chwili Tova i Marco odetchnęli.
– Skończone – powiedział Marco. – Nataniel życzy sobie nawiązać kontakt z Runem.
– Z Runem? – zawołała Halkatla. – Ja też bym chciała.
– Spokojnie! – uśmiechnął się Marco. – Spróbuję się porozumieć z Runem, może uda mi się go odnaleźć. A poza tym Nataniel pozdrawia wszystkich, zwłaszcza ciebie, Ellen.
– Dziękuję! Och, dziękuję!
Pozwolili Marcowi pogrążyć się z telepatycznych poszukiwaniach w dziwnym, niedostrzegalnym dla innych świecie.
W jakiś czas potem Tova znowu podskoczyła na swoim miejscu.
– Jeszcze jeden sygnał od Nataniela.
– Przyjmij go. Ja nie mam teraz czasu.
Tova przymknęła oczy. Wyglądała na tak skupioną, że Villemo miała kłopoty z zachowaniem powagi.
Po chwili Tova odetchnęła.
– Zbliża się rozstrzygająca chwila – powiedziała cicho, żeby nie przeszkadzać Marcowi. – Mam przekazać, żeby Shira była gotowa.
– O rany! – jęknął Gabriel i głośno przełknął ślinę.
Tova próbowała nawiązać kontakt z Shirą i udało jej się to nadzwyczaj szybko. Gorzej, że Marco nie mógł odnaleźć Runego.
W końcu jednak odezwał się skrzypliwy głos człowieka-alrauny i Marco poprosił Runego, by nawiązał kontakt z Natanielem.
Teraz wszyscy stwierdzili, że od dłuższego czasu wstrzymują oddech. Kiedy napięcie ustąpiło, z wielu ust wydobyło się westchnienie ulgi.
– Ja jednak pójdę i zobaczę, co się dzieje z Natanielem – rzekła Ellen stanowczo.
Tym razem Marco jej nie zatrzymywał. Przeciwnie, wstał i natychmiast wszyscy inni zerwali się na równe nogi.
– Tak, możemy się przenieść nieco bliżej – powiedział. – Bo teraz będą się dziać ważne rzeczy.
Jakby w całą gromadę wstąpiły nowe siły. Ruszyli wszyscy w stronę najwyższego punktu skalnego nawisu i mieli teraz przed sobą rozległą halę. Majowa noc zaczynała powoli ustępować, światło było jeszcze bez wątpienia nocne, ale już dość jasne.
Z tego miejsca widzieli wyraźnie, że w górach panuje śnieżyca. Ciężkie chmury otulały szczyty, a zadymka niczym szarobiałe firanki przesłaniała zbocza. Gdyby ich teraz ktoś zobaczył, pomyślałby, że to mała gromadka wędrowców, zdążająca w górę, choć przecież była ich blisko setka.
Tyle jest rzeczy, których zwyczajny człowiek nie potrafi zobaczyć. I tak jest może najlepiej.
Marco musiał mieć swobodę ruchów, więc to Ian niósł teraz Tiili. Niósł ją na plecach, siedziała wysoko i zdumionym wzrokiem przyglądała się idącym wokół nich istotom. Wciąż rozglądała się za Markiem, a kiedy napotykała jego wzrok, jej ładną buzię rozjaśniał radosny uśmiech. Stawała się wtedy niebywale pociągająca.
– Ty przecież nic nie ważysz, moje dziecko – uśmiechnął się Ian.
Ona uśmiechnęła się również, po czym spoważniała i zamyśliła się.
– Właśnie tą drogą szłam wtedy z tym… okropnym…
– Nie myśl o tym!
– Nie mam zbyt wielu wspomnień – powiedziała z wolna.
– Spróbuj więc pamiętać tylko to, co ładne i miłe.
– Tak właśnie staram się robić.
I dodała bezgłośnie, sama do siebie: „Ale to najpiękniejsze wydarzyło się całkiem niedawno”. Głośno zaś zapytała Iana:
– Czy myślisz, że on wróci? Że jest tam na górze? Tam gdzie teraz idziemy?
– Nie powinnaś się bać, nie narazimy cię na żadne niebezpieczeństwo – odparł Ian z taką pewnością, na jaką tylko było go stać.
Całkiem spokojna jednak nie była.
Ellen przystanęła.
– Martwi mnie to wszystko!
– Mnie też – przyznał Marco. – Chodźcie, pospieszmy się!
Читать дальше