Margit Sandemo - Czy jesteśmy tutaj sami?
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Czy jesteśmy tutaj sami?» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czy jesteśmy tutaj sami?
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czy jesteśmy tutaj sami?: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czy jesteśmy tutaj sami?»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czy jesteśmy tutaj sami? — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czy jesteśmy tutaj sami?», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wielkie było moje zdziwienie i zaniepokojenie, kiedy odkryłam, że jedyne szałasy w tej okolicy znajdują się właśnie na prawo od drogi i że są to dwie zapadające się w ziemię chatki. Nie mogłam pozwolić, by ich właściciel miał z tego powodu jakieś nieprzyjemności, więc w książce zamieniłam je na „małą letnią zagrodę” i „przesunęłam” kilka kilometrów dalej.
Niemal w tym samym czasie spotkałam dwie panie, które starały się dowiedzieć, kiedy ostatnio odwiedzałam Nittedal. Nie byłam tam nigdy, dlaczego panie pytają?
Opisałam przecież Nygard, duże chłopskie gospodarstwo, które teraz już nie istnieje, ale gospodarze byli podobno bardzo surowymi ludźmi. Dom modlitwy, o którym opowiedziałam w tomie „Magiczny księżyc”, naprawdę znajdował się około trzystu metrów dalej, istniały także zagrody komorników po drugiej stronie jeziora, tam gdzie mieszkał Linde-Lou.
Zbladłam. Nie tak dawno temu odwiedziliśmy z Asbjornem Berqvara w Smalandii i stwierdziliśmy, że tam również wszystko jest dokładnie tak, jak opisałam w tomie „Anioł o czarnych skrzydłach”.
Później dowiedziałam się jeszcze, że Władcy Czasu istnieją w starych mitach celtyckich, a w Danii znana jest legenda o Ludziach z Bagnisk. A ja byłam przekonana, że wszystko wymyśliłam sama.
Zatem, wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby Dolina Ludzi Lodu istniała naprawdę…
Jak już mówiłam, pisanie o Ludziach Lodu było ogromną przyjemnością. To bardzo męczące zajęcie, ale też niebywale inspirujące. Można ten pisarski maraton nazywać, jak się chce. Najdłuższą powieścią skandynawską, baśnią dla dorosłych, literackim serialem. Może właśnie tak byłoby najlepiej, bo kiedy piszę, widzę wszystko jak na filmie. Nigdy nie byłam pisarką, podejmującą głęboką analizę psychologiczną postaci, mam jednak nadzieję, że opowiadać potrafię nieźle.
Wspominałam wyżej, że tom czterdziesty pierwszy, „Góra Demonów”, sprawiał mi sporo kłopotu i pisanie pochłonęło wyjątkowo dużo czasu. Powtórzyło się to teraz, przy ostatnim tomie. Po części dlatego, że znowu musiałam dokładnie przejrzeć sześć wcześniejszych tomów, by się upewnić, czy nie pominęłam żadnego szczegółu, który należało wyjaśnić. Bo przecież to już koniec, nie będę mogła później wydać suplementu z dodatkowymi informacjami. Po drugie, zaczęłam całkiem poważnie podejrzewać, że powieść ciągnie się tak niemiłosiernie długo, ponieważ nie mam odwagi zakończyć swoich kontaktów z Ludźmi Lodu. Żyłam z nimi przez ponad osiem lat, stali się moimi przyjaciółmi, niektórzy z nich są dla mnie naprawdę żywymi ludźmi. Przez cały czas na przykład był ze mną Tengel Dobry, czuwał nade mną, czy właściwie przedstawiam jego ukochaną rodzinę.
Osiem lat i osiem miesięcy z Ludźmi Lodu dobiegło końca.
Pamiętam zimową noc sprzed trzech czy czterech miesięcy…
Zdarza się niekiedy, że budzę się w środku nocy i zaczynam się zastanawiać nad losem Ludzi Lodu. W takich chwilach jestem pewna, że są przy mnie i proszą, bym pisała dalej. Wstaję wtedy i idę do salonu, a tam, nie zapalając światła, siadam przy oknie i wyglądam w noc. Czuję wówczas cudowny spokój, siedzę w samotności, słyszę oddech psa i wiem, że w pokoju obok Asbjorn śpi głębokim zasłużonym snem.
Wtedy również wstałam w środku nocy. Okryta śniegiem osada skąpana była w zimnym bladym świetle, gdzieniegdzie w oddali migotały latarnie; widok przypominał świąteczną kartkę z czasów mojego dzieciństwa. Oświetlony kościółek w dole zdawał się leżeć w innym świecie, samego budynku wyraźnie nie widziałam, tylko odcinający się od tła krąg światła.
Myśli moje krążyły niespokojnie tej nocy. Krążyły nie tylko po fantastycznych światach moich powieści, od czasu do czasu powracały także do rzeczywistości.
Sto lat temu w taką noc osada leżałaby pogrążona w głębokich ciemnościach. Może tu i tam w oknie chwiałby się słaby płomyk naftowej lampki. Jakaś pracowita gospodyni nie poszła jeszcze spać, zajęta przygotowaniami do Wigilii. Poza tym jednak wszystko tonęłoby w gęstym mroku.
Nasza brzoza, pokryta grubą warstwą szronu mieniącego się w blasku latarni przed domem, wyglądała jak wyjęta z jakiejś baśni.
Jak dobrze jest mi tutaj żyć! Ja, która nigdy nie chciałam wracać myślami do przeszłości, uświadamiałam sobie, jaka jestem teraz uprzywilejowana. Wspominałam trudne lata w Sztokholmie, kiedy pracowałam tak ciężko. Chodziłam do szkoły teatralnej. Nauka była potwornie kosztowna i pochłaniała mi prawie całe dni, tak że nie było mowy o dodatkowej pracy zarobkowej. Matka moja opłacała lekcje, wierzyła bowiem, że mam talent, ale – jak się okazało – nie miałam. Matka nie zdawała sobie sprawy, w jakiej nędzy żyję. Co trzeci dzień zjadałam talerz zupy za dwadzieścia pięć ore. Na nic więcej nie było mnie stać.
Skończyło się to tak, jak się skończyć musiało. Nie można długo żyć w ten sposób, na dodatek w zupełnej samotności, w wielkim mieście, ze wspomnieniami ponurego dzieciństwa, z urazami spowodowanymi gwałtem. Znalazłam się w szpitalu psychiatrycznym, wychudzona, cierpiąca na niedokrwistość. Kiedy zostałam wypisana, chociaż daleko mi jeszcze było do wyzdrowienia, nadeszło już lato i pojechałam do Norwegii, do Valdres, wymarzonego domu z najwcześniejszego dzieciństwa. Tam spotkałam Asbjorna, który zajął się tą ruiną, jaką wtedy sobą przedstawiałam. Podjął się potwornie trudnego zadania.
Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Geteborg. Nie mieliśmy mieszkania. Wynajmowaliśmy maleńki pokoik, raczej komórkę na strychu niż mieszkanie.
Wciąż cierpiąca psychicznie, żyłam jakby za grubą zasłoną mgły, oddzielona nią od zewnętrznego świata. Zostałam w wieczór wigilijny przewieziona karetką do szpitala ginekologicznego. Nasze pierwsze dziecko. Stan był krytyczny, straciłam bardzo dużo krwi. Kiedy wnoszono mnie do szpitala, z głośników radiowych płynęły kolędy. Uciszcie się, myślałam. Mnie strach i śmierć zaglądały w oczy.
Nasz najstarszy syn przyszedł na świat dokładnie o północy w Wigilię, ale nie miałam z tego powodu żadnych iluzji ani skojarzeń z Marią-dziewicą, ani niczym takim. Ponieważ jednak był bardzo spokojnym i łagodnym dzieckiem i urodził się w tę niezwykłą noc, w szkole bywał nazywany Jezuskiem. No cóż, zdarzają się gorsze przezwiska.
Nie, nie chciałam wracać do przeszłości. Tyle było w niej bólu. Czworo martwo urodzonych dzieci. Powolne pogrążanie się w kryzysie psychicznym, świadomość, jaka to udręka dla najbliższych. Samobójstwa w rodzinie. Ubóstwo. Upokarzające wizyty komornika…
Ale teraz? Czy komuś powodzi się lepiej niż mnie? Mam zawód, który daje mi wielką swobodę i tyle radości, a na dodatek jest znakomicie opłacany! Niewidzialny pomocnik, o którego istnieniu wiem od dawna.
A przede wszystkim: Mąż, który mnie kochał i wspierał przez wszystkie lata i zawsze starał się oszczędzić mi nieprzyjemności i kłopotów, jakie życie niesie.
Troje dzieci, które wyrosły na zdolnych, silnych ludzi. Ich małżonkowie, najlepsi, jakich można sobie wymarzyć, których nie zamieniłabym na innych. Siedmioro wnuków, będących, naturalnie, najładniejszymi i najinteligentniejszymi dziećmi na świecie. Która babcia uważa inaczej?
Jedynym naszym zmartwieniem jest to, że najstarszy wnuk skończył już dwadzieścia lat i coraz wyraźniejsze jest ryzyko, że my z Asbjornem zostaniemy pradziadkami. Ale… Przeżyjemy i to.
Zostały nam oszczędzone nieszczęścia, których przyczyną jest alkohol i narkotyki, i dane nam było żyć w Valdres, pośród wspaniałych, życzliwych ludzi.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czy jesteśmy tutaj sami?»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czy jesteśmy tutaj sami?» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czy jesteśmy tutaj sami?» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.