Ach, ty pochlebco! – pisnęła Tova z udawanym gniewem i zrobiła do niego małpią minę. Najwyraźniej jednak komplement sprawił jej przyjemność, wyjęła bowiem małe lusterko i spojrzała w nie ukradkiem.
I… Na spotkanie przyszła też Christel, spacerowała teraz z Benedikte! Jaka szkoda, że jednak nie ma Mari i dzieci! Może zresztą byłoby to dla nich zbyt trudne? Już chyba lepiej, że jest tak, jak jest.
Shira i Mar rozmawiali z grupą Taran-gaiczyków. Gabriel stwierdził, że Mar bardzo się zmienił na korzyść, jeśli chodzi o wygląd. Naprawdę robi bardzo sympatyczne wrażenie.
– Właśnie wybiła północ – oznajmiła Tova szeptem prosto do ucha Gabrielowi, a on podskoczył, jakby się przestraszył, bo samo słowo „północ” na ogół budzi w człowieku ponure skojarzenia. Chłopiec roześmiał się nerwowo, ale przypominało to raczej gdakanie, więc się okropnie zawstydził.
Nagle chwycił kuzynkę za ramię i grobowym głosem oznajmił:
– Tova, ja tracę wzrok!
– Nie, nie – odparła jakby zniecierpliwiona. – Po prostu znowu robi się ciemno, ale tym razem w inny sposób. Ciemność jest bardziej intensywna i złowieszcza. Wszyscy to zauważyli.
Dziwny mglisty mrok ogarnął polanę. Gabriel zobaczył Christę i Linde-Lou, właśnie się odnaleźli i teraz przestraszeni obserwowali zachodzące zmiany.
Ciemności gęstniały z każdą chwilą. Gabriel drżącym głosem szepnął: „Mamo”, i Karine natychmiast się przy nim znalazła.
– Spokojnie – pocieszała go. – To z pewnością ma jakieś uzasadnienie.
Jakby coś wokół nich rosło. Coś, co wydobywało się z ziemi. Gabriel odwrócił się i zobaczył, że kamienna półka, na której siedziały demony, przemieniła się w trybunę, za którą piętrzyła się lśniąca czarna skała. On sam zaś, gdyby tylko chciał, mógł teraz usiąść w wygodnym fotelu. Wszyscy mogli.
– Robi się gorąco – mruknęła Tova. – Myślę, że równie dobrze możemy usiąść.
Gabriel podziwiał jej niezachwiany spokój i pewność siebie. Widział jednak, że otaczający ich krewni poszli za przykładem Tovy.
Mrok gęstniał coraz bardziej.
Chłopiec nie bardzo wiedział, co o tym myśleć, ani nie pojmował, co ma się stać.
Wkrótce jednak miał się dowiedzieć.
Oto bowiem powoli powracało światło i Gabriel rozglądał się wokół zdziwiony.
Tak to chyba musi wyglądać w Czarnych Salach, pomyślał.
Było to, rzecz jasna, złudzenie, tyle potrafił zrozumieć, ale znajdowali się teraz w czymś na kształt areny, jak Koloseum lub coś podobnego. Dominował kolor czarny i złoty, panowało przyjemne ciepło i zdawało się, że świat zewnętrzny został za bramą albo może w ogóle przestał istnieć.
Tu jednak, w tym zamkniętym kręgu otoczonym wysokimi skalnymi ścianami, znajdowało się jedno wyjście, które najwyraźniej prowadziło do lasu. Złota brama, przez którą właśnie wszedł Lucyfer. Tym razem przybrał ludzkie rozmiary. Jak Marcel, i jak zawsze, kiedy chodził po ziemi i spotykał zwyczajnych ludzi. Tym razem nie przyszedł sam.
Nareszcie mogli zobaczyć tę, która dotychczas ich nie odwiedzała – Sagę z Ludzi Lodu. Zgromadzenie oniemiało. Nikt nie miał wątpliwości, dlaczego właśnie ją Lucyfer wybrał i pokochał. Saga bowiem odznaczała się czymś wyjątkowym. Naturalnie, że była piękna, o tym wszyscy zawsze wiedzieli, ale z jej twarzy promieniowało coś takiego, co bardzo innych wzruszało i sprawiało, że od pierwszego wejrzenia odczuwało się dla niej ogromną sympatię.
Wielu z obecnych chciało się z nią przywitać. Matka Sagi Anna Maria, Henning, Viljar… wszyscy, którzy ją poznali w ciągu tych kilku miesięcy, jakie spędziła w Lipowej Alei.
Teraz jednak nie było na to czasu. Saga czuła życzliwość, z jaką została przyjęta, i uśmiechała się uszczęśliwiona.
Za dostojną parą szło dwóch młodych mężczyzn. Wszyscy poznawali Marca, ale ten drugi…?
Musiała upłynąć dłuższa chwila, nim zorientowali się, kto to.
– Ulvar? – zapytał Henning zaskoczony. – To musi być Ulvar. Ale… jaki odmieniony!
Stał bowiem przed nimi bardzo przystojny młody człowiek. Nie tak podobny do czarnych aniołów jak Marco, ale pokrewieństwo z Ludźmi Lodu było z daleka widoczne. Natomiast cała brzydota, która pochodziła od Tengela Złego, zniknęła. Wraz ze śmiercią Tan-ghila skończyła się jego władza nad chłopcem, i nad duszą, i nad ciałem.
Ulvar był trochę niższy od Marca, ale nie taki karłowaty jak za życia. Wszyscy witali go serdecznie.
Za synami Lucyfera kroczyły w orszaku czarne anioły.
Gabriel przygotowywał pióro, by spisać zakończenie pełnej cierpienia i koszmarów sagi o Ludziach Lodu.
Lucyfer uniósł rękę, a nocne niebo odpowiedziało na to płomienną błyskawicą.
– Moi przyjaciele i najbliżsi! Drodzy, oddani pomocnicy! Dzisiejszy dzień oznacza początek. Początek nowej ery!
Gabriel opuścił rękę trzymającą pióro. Początek? Co by to miało oznaczać, skoro rozprawili się z Tengelem Złym, a kronika jego strasznych postępków została spisana do końca?
– Ale jeszcze nie wszyscy są z nami – ciągnął Lucyfer. – Brakuje piętnastu bezpańskich demonów, strąconych do pustej przestrzeni. Tamlinie z rodu Demonów Nocy! Ty znasz drogę, sprowadź je do domu! Dość już cierpiały!
Tamlin, silny, mieniący się zielonkawym blaskiem, skłonił głowę. Wszedł na wysoki kamień, wyciągnął ręce ponad głową i na oczach wszystkich zniknął, jakby się wtopił w skałę.
Lucyfer uśmiechał się.
– Tak, to wy, potomkowie Ludzi Lodu, otworzyliście nową drogę, łączącą oba światy. Heike i Vinga, to wasze dzieło!
Heike rozglądał się onieśmielony. On sam nigdy sobie nie wybaczył tego, że wyprowadził szary ludek z ukrycia, ale teraz Lucyfer sprawiał wrażenie zadowolonego z jego czynu. Vinga uścisnęła dłoń Heikego, chcąc dodać mu odwagi.
Czekając, aż Tamlin sprowadzi nieobecne demony, Ludzie Lodu zauważyli, że wszystkie czarne anioły zajęły swoje miejsca i że jest w tym jakiś określony porządek.
Czyżby panowała u nich hierarchia?
Okropne słowo, oznaczające system, w którym różnice rang są kolosalne. Ludzie Lodu nie byliby w stanie zaakceptować czegoś takiego.
Gabriel na przykład wstydził się swojej dumy z tego, że znalazł się wśród najgodniejszych.
Ach, drogi Gabrielu, duma to bardzo ludzkie uczucie! A jeśli jeszcze człowiek potrafi się z jego powodu zawstydzić, to na ogół nie stanowi ono zagrożenia dla zdrowego rozsądku.
Skrępowane i niepewne, lecz uszczęśliwione ukazały się nareszcie przywiedzione przez Tamlina bezpańskie demony i rozsiadły się na skale. Witano je serdecznie, zgromadzenie było w komplecie.
Głos zabrał Lucyfer…
Przemówienie trwało długo. Gabriel pisał jak szalony, żeby nadążyć, a jego zmartwienie, jak później zdoła odcyfrować swoje bazgroły, miało głębokie uzasadnienie.
Najpierw notowanie pochłaniało go bez reszty, później jednak zaczął też zwracać uwagę na to, co pisze.
– Dwa razy została wobec mnie popełniona wielka niesprawiedliwość – mówił „Marcel” łagodnym, smutnym głosem, siedząc w otoczeniu czarnych aniołów z Sagą u swego boku. – Pierwszy raz miało to miejsce w Ogrodzie Edenu, gdzie ukarano mnie, bo nie chciałem oddawać czci człowiekowi. Poprzysiągłem wówczas, że wrócę. Ale później otrzymałem jeszcze jeden cios. Mianowicie na soborze w Nicei ludzie, kapłani Kościoła, zdecydowali, że ja jestem tą samą istotą, co ich dawne złe bóstwo, Szatan. Tym samym mój powrót do Edenu stał się praktycznie niemożliwy.
Читать дальше