Margit Sandemo - Czy jesteśmy tutaj sami?
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Czy jesteśmy tutaj sami?» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czy jesteśmy tutaj sami?
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czy jesteśmy tutaj sami?: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czy jesteśmy tutaj sami?»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czy jesteśmy tutaj sami? — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czy jesteśmy tutaj sami?», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Uśmiechnęłam się niepewnie sama do siebie. Czy naprawdę powinnam w to wszystko wierzyć?
Las stał w kompletnym milczeniu. Nie podobało mi się to. Cisza była zbyt wielka. Jakby za drzewami coś się czaiło. Gabriel opowiadał, że Vinga też to odczuwała. Miała wrażenie, że pośród drzew aż się roi od jakichś niesamowitych istot.
Teraz jednak szary ludek już nie istniał. Saga rozprawiła się z nim…
Nie, to nie są „szare” istoty, byłam tego pewna. To tylko las w nagrzanym, rozedrganym czerwcowym powietrzu. Jest dwudziesty czerwca, wkrótce noc świętojańska…
Przeniknął mnie dreszcz jak chłodny podmuch wiatru. Ale skąd wiatr? W taki spokojny dzień, kiedy wszystko trwa w bezruchu.
Mimo to szum w koronach drzew narastał i zdawał się przybliżać do polanki. Stałam jak porażona i wpatrywałam się w drzewa, ze zdumienia otworzyłam usta, kolana się pode mną uginały. Z mrocznego lasu dochodził do mnie szept, szept wiatru, rytmiczny, uparty:
„Idź… idź… sobie… stąd! Idź… idź… nic… tu… po… tobie…! Idź! Idź!”
To, oczywiście, tylko moja wyobraźnia. Zawsze byłam w tym dobra. Potrafiłam wywołać straszne obrazy, miewałam widzenia.
I słyszałam, rzecz jasna, o wirujących wiatrach w upalne dni, powstających z niczego diabelskich młynkach. Nie ma w tym nic dziwnego, to jest po prostu…
Szum wiatru nabierał siły grzmotu. Korony drzew gięły się niemal do ziemi. Rytmiczne szepty przerodziły się w głośny chór… Huczało mi w uszach. Chór mnichów wykrzykiwał ku mnie groźne przekleństwa…
Z jękiem wyrwałam się z zaczarowanego miejsca, biegłam jak szalona i wrzeszczałam na całe gardło, żeby zagłuszyć chór. Uciekałam tą samą drogą, którą przyszłam, zostawiałam za sobą tę potworną polanę, nad którą nieustannie wiał wiatr.
Las, pusty las, którego się zawsze tak bałam! Sama daleko od ludzi!
Nie zmniejszyłam tempa, nawet kiedy znalazłam się już na zboczu wzgórza i zbiegałam w dół. Echo moich kroków rozlegało się pośród drzew, nogi dosłownie niosły mnie same, potykałam się, jęczałam przerażona, pragnęłam jak najszybciej znaleźć się w pobliżu ludzkich siedzib. Miałam wrażenie, że za chwilę oszaleję…
Wkrótce zobaczyłam pierwsze budynki, lecz nie przestawałam biec. Siły zaczynały mnie opuszczać. Na szczęście zdołałam w końcu opanować szaleńczy krzyk.
Biegłam koło pogrążonych w ciszy domów, mijałam ogrody rozgrzane słońcem późnej wiosny.
Zatrzymałam się dopiero w miejscu, gdzie miałam się spotkać z moją przyjaciółką. Znalazłam ławkę i opadłam na nią bez sił. I tam uświadomiłam sobie, że w drodze powrotnej nie widziałam żadnego kiosku. Tego, w którym pytałam o Lipową Aleję.
Ale za nic bym nie poszła sprawdzać, czy w ogóle w osadzie jest jakiś kiosk, czy nie.
Nie chciałam nic o tym wiedzieć.
ROZDZIAŁ VII
– Czy uważasz, że będzie padać? – spytał Gabriel przyglądając się chmurom, które jakby nie mogły się zdecydować, zaciągnąć niebo czy nie.
– Nie będzie – odparła Karine. – W radio przepowiadali piękną pogodę.
– To znaczy, że spadnie deszcz – westchnął Gabriel.
Był dzień świętego Jana i wszyscy członkowie rodu Ludzi Lodu zebrali w okolicy Lipowej Alei. Brakowało tylko Mari z Trondelag i jej czworga pozostałych przy życiu dzieci. Rozgoryczenie tej kobiety, że przyszła na świat w takiej rodzinie i że musiała zapłacić za to tak wysoką cenę, stawało się z czasem coraz większe. Chyba już nigdy nie dojdzie do siebie po utracie Christel.
Wszyscy krewni bardzo dobrze rozumieli jej uczucia, toteż nikt nie zmuszał ani jej, ani dzieci do spotkania w sobótkowy wieczór. Chociaż chłopcy pewnie chętnie by przyjechali. To spotkanie nie było ani w połowie tak ważne jak poprzednie. Tym razem chodziło jedynie o podziękowanie za dobrze wykonaną pracę.
Tak myśleli Ludzie Lodu…
Poza tym zjawili się wszyscy. Zostawili w domach swoich małżonków pod pozorem, że to zgromadzenie rodzinne w Lipowej Alei dla rozstrzygnięcia jakichś ważnych, ale dla osób postronnych mało interesujących spraw. Nudziliby się tylko.
I, mówiąc szczerze, była to prawda. Jedyne, nad czym się zastanawiali, to fakt, dlaczego to spotkanie musi się odbyć właśnie w noc świętojańską.
Gabriel bardzo by chciał mieć przy sobie Peika. On i pies dorastali razem i wciąż stanowili nierozłączną parę. Chłopiec rozumiał jednak, że czekają ich ważne chwile, pies mógłby przeszkadzać.
Dotknął leciutko alrauny na piersi, co w ostatnich czasach robił często. Był przekonany, że amulet mu pomaga, że jest jego przyjacielem. Ojciec nic nie wiedział o istnieniu alrauny, Gabriel, w wielkiej tajemnicy, pokazał ją tylko matce, ale nie był pewien, czy Karine uznaje talizman, czy nie. Z twarzy matki nie dało się nic wyczytać.
Od czasu do czasu zastanawiał się też nad tym, czy alrauna byłaby w stanie przeprowadzić go koło smoka, którego widział przy wejściu do doliny demonów. Koło tego połyskliwego, niebieskoczarnego potwora, oddzielającego ich od „tamtego świata”.
Równie często jednak zadawał też sobie pytanie, czy naprawdę chciałby ponownie przekroczyć granicę obu światów. W każdym razie na jakiś czas miał tego dosyć. I w ogóle nie pragnął żadnych nowych przygód.
Wczoraj zobaczył przypadkiem ramię Marca, kiedy czarny książę pracował w ogrodzie razem z Tiili i z Mali. Miejsce, którego dotknęła macka Lynxa, wciąż wyglądało tak, jakby zniknął stamtąd fragment ciała. Gabriel doznał wstrząsu, chyba nie powinien wspominać tamtych niedobrych dni. Zastanawiał się ponadto, czy Marco już do końca życia będzie nosił ten ślad.
Ich pełna przerażających niebezpieczeństw wyprawa odbiła się też na psychice Gabriela. I w dobrym, i w złym sensie. O złych konsekwencjach nie chciał teraz myśleć, natomiast niewątpliwie do najlepszych należała jego nowa zdolność rozumienia i osobliwa bliskość, jaką odczuwał wobec zwierząt. Odkrył w sobie całkiem nową więź z przyrodą i to sprawiało mu wiele radości.
Ludzie Lodu… Ktoś powiedział, że znać swój ród, wiedzieć, skąd się pochodzi, to wielki przywilej. A Gabriel znał przecież wszystkie pokolenia swoich przodków! I naprawdę uważał, że to wspaniałe.
– Czy myślisz, że wszyscy przyjdą? – zapytał lekko zdenerwowany matkę, kiedy w ten ciepły letni wieczór wspinali się w górę po zboczu. I nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: – Jak dobrze będzie ich znowu zobaczyć, Halkatlę i Runego. Fecora, Tabrisa i Tamlina, i w ogóle całą resztę. Bo właściwie to jesteśmy teraz kumplami, wiesz, bardzo się zaprzyjaźniliśmy podczas tamtej wyprawy.
– Tak, rozumiem – odparła Karine, trochę jednak powściągliwa w zachwytach nad tak licznym kręgiem nowych przyjaciół swego syna, choć przecież wiedziała, że w tych trudnych dniach w Dolinie Ludzi Lodu okazywali mu życzliwość i spieszyli z pomocą.
Karine rozmawiała też z Tovą i trochę ją zastanawiało to, że kuzynka z pewną niechęcią mówi o ostatnich wydarzeniach. Karine nie mogła się w tym wszystkim rozeznać.
A może coś okaleczyło jej syna? Bała się tylko tego jednego.
W drodze na wzgórza towarzyszyło im wielu krewnych. Jedni szli skupieni i milczący, inni rozprawiali głośno, pełni oczekiwania.
Marco się nie pojawił. Tiili szła z Mali i Andre, wyglądała na bezradną pozbawiona opieki swego najlepszego przyjaciela.
Chmury musiały się w końcu zdecydować, bo zebrały się wszystkie nisko nad horyzontem, a całe niebo pozostawiły czyste i jasne. Księżyc wypełnił się do połowy, świecił blado, rzucając na ziemię tajemnicze cienie. Tu i ówdzie ludzie palili świętojańskie ognie, w powietrzu unosił się przyjemny zapach drewna, żywicy i lata. Było ciepło i bezwietrznie, ale wszyscy mieli ze sobą grube swetry. Noc na świeżym powietrzu zawsze daje się we znaki, żeby nie wiem jak była ciepła.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czy jesteśmy tutaj sami?»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czy jesteśmy tutaj sami?» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czy jesteśmy tutaj sami?» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.