Jeszcze się zemści za wszystko. W dniu sądu!
Heike był bezradny.
– Ostatnio zwabił mnie do szczeliny zapach dymu z ich ogniska. Teraz nic już nie wiem.
– Mamy styczeń – zauważył lensmann. – Bardziej niż kiedykolwiek potrzebują ognia, przy którym mogliby się ogrzać.
– Ognisko… – powtórzył Arv w zamyśleniu. – Czy demony potrzebują ogniska?
– Diabły najbardziej lubią gorąco – zareplikował sucho lensmann. Nigdy nie wierzył w podobne przerażające historie.
Arv wpatrywał się w swego niezwykłego krewniaka.
– Co się stało, Heike? Nad czym się zadumałeś?
– Myślę o czymś, co usłyszałem na wschodnim wybrzeżu. Kiedy po raz pierwszy doszły was słuchy o demonach?
Zwrócili się do Gunilli.
– Kiedy twój ojciec usłyszał zawodzenie w lesie?
Dziewczyna wyglądała żałośnie z dłońmi wtulonymi pod pelerynę, skulona jakby w obronie przed zimnem i kolejnymi wstrząsami, jakich doznawała tego dnia.
Ojciec? pomyślała. Kogo powinnam nazywać ojcem? Na pewno nie tego, który omal mnie nie zhańbił ostatnio, a przez całe życie gnębił duchowo. A ten drugi? Gdybym tylko mogła pozbyć się ohydy tej myśli, że o mały włos nie zostałabym jego żoną, wszystko byłoby prostsze. Przez cały czas widziałam w nim bardziej ojca niż małżonka. Teraz wszystko stało się takie wstrętne. No i jeszcze pozostaje matka. Jak ona się znajdzie w tych nowych, wstrząsających okolicznościach? Kocham matkę, razem z jej wadami i błędami. Kocham ją, czy oni tego nie rozumieją? Co mają zamiar z nią zrobić? Doskonale rozumiem, że uciekła, ja także bym tak zrobiła. Uciekłabym, by wszystko przemyśleć i wypłakać się…
Ktoś powtórzył pytanie:
– Gunillo! Kiedy Karl usłyszał wołania dobiegające z lasu?
– To… to musiało być… trzy, cztery lata temu – odparła, z trudem wracając do rzeczywistości.
Heike pokiwał głową.
– W roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym coś wydarzyło się w Kalmarze. Nie dowiadywałem się dokładnie, ale zrozumiałem, że zaszło coś niepokojącego, cała ludność wpadła w przerażenie i nadal się boi.
– A więc owo coś nigdy nie zostało odnalezione?
– Nie.
– Hm… – zamyślił się lensmann. – Muszę się nad tym zastanowić. Kiedy o tym mówisz, coś mi się przypomina. Nie pamiętam dokładnie… Niech pomyślę…
Z dala rozległo się wołanie. Wieść przekazywano sobie z ust do ust.
– Znaleźli ślady Erlanda – rzekł ktoś. – Jego żołnierskie buty pozostawiają odciski łatwe do rozpoznania.
– To dobrze – ucieszył się pastor. – Najważniejsze jest bezpieczeństwo Erlanda. Chodźmy więc tymi śladami.
Pożar na zachodniej stronie nieba płowiał, szare światło zwyciężało. Wyłonił się księżyc, wprawdzie jeszcze blady, ale widać było, że pełnia już blisko. Godzina wciąż jeszcze była wczesna, ale dnie nastały krótkie, a noce dłuższe niż siedem lat chudych.
Zdaniem Gunilli Heike, wielki, ze splątaną grzywą włosów, o jarzących się żółtych oczach, sam przypominał jedną z leśnych istot, istot nocy.
Mijała godzina za godziną, a Erland ciągle maszerował przez las. Wzburzenie powoli zeń opadało. On także miał bardzo mgliste pojęcie, w którym kierunku należy szukać Diabelskiego Jaru. Bez względu na obecność demonów czy też ich brak, była to okolica, w którą niechętnie się zapuszczano. Gęsty, nieprzebyty las, przetykany zdradliwymi bagniskami i wodnymi oczkami. Zrozumiał, że kręci się w kółko, gdy ze szczytów jednego ze wzgórz dostrzegł w oddali jezioro Bergqvara.
Według wszelkich wyliczeń musiał znaleźć się na porośniętych lasem piaskach za Knapahult.
A więc jednak mimo wszystko wędrował we właściwym kierunku, choć szedł właściwie na oślep. To przecież mieszkańcy Knapahult najwyraźniej słyszeli dźwięki z piasków.
Erland wcale nie czuł się bezpieczny. W lesie panowała martwa cisza, przytłaczająca, jakby na coś wyczekiwała. Właściwie zaczął żałować, że wypuścił się na tę eskapadę.
Przypomniał sobie zaraz zdradę Gunilli. Choć może zdrada była niewłaściwym określeniem, rozumiał, że dziewczyna po prostu nie mogła postąpić inaczej. Ale chyba nie musiała poślubić innego, i to tak szybko! Nie wątpił, że Grip zdolny jest lepiej nad sobą zapanować niż on, ale czy w ogóle musiała wychodzić za mąż? Przecież była jego, Erlanda, dziewczyną!
Erland z Backa nie był jednym z tych zazdrosnych, zapatrzonych w siebie mężczyzn, którzy myślą: „jeśli ja jej nie dostanę, to nie dostanie jej nikt inny”, i postanawiają zabić dziewczynę. Nie, Erland był tylko ogromnie zasmucony i nie widział już żadnego sensu w dalszym życiu. Cała jego praca w zagrodzie, wszystkie starania, by dom wyglądał ładnie na jej przyjście, poszły na marne.
Dlatego w przypływie rozpaczy chwycił za broń i ruszył do lasu postanawiając, że opuści ten padół łez, ale uczyni to bohatersko i honorowo, uwalniając rodzinną wioskę od przeklętej zmory.
A jeśli uda mu się zgładzić wszystkie stwory w szczelinie, na podobieństwo rycerza, który zabił smoka, to kto się o tym dowie? Wszakże on sam ma zamiar zginąć, tak postanowił. Nikt dokładnie nie wiedział, gdzie leży jar, nikt nigdy nie ośmielił się go zbadać. A przecież nie mógł wrócić do wsi ze skalpami diabłów za pasem, bo jego własne piekło samotności trwałoby nadal.
Nagle przystanął.
Na śniegu ujrzał ślady tajemniczych stóp.
Serce mu zabiło, gdy zrozumiał, że znalazł się w pobliżu tego miejsca.
Niezwykłe były to ślady. Bezkształtne, jak gdyby odciski wielkich stóp owiniętych w futro.
Zawracam, pomyślał Erland, drętwiejąc z przerażenia. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Naładował swoją piękną strzelbę, sprawdził, czy bagnet jest dobrze umocowany, dłonią zbadał, czy kord jest na miejscu. Oddychał nierówno, puls bił mu coraz szybciej.
Poczuł teraz kwaśny zapach dymu, snującego się wokół gęsto rosnących tu świerków.
Przekleństwo, jak w matni, z żadnej strony nie miał dobrej widoczności. Wszędzie rósł gęsty, gęsty las.
Choć nie posiadał intuicji Ludzi Lodu, czuł, że nie jest sam. Nie było to wcale takie trudne, bo zapach potu od dawna nie mającej styczności z wodą żywej istoty buchnął mu w nozdrza.
Chcę do domu, pomyślał, uświadomiwszy sobie nagle przepastną odległość dzielącą go od normalnych, zwykłych ludzi. W tej chwili już nie myślał o ślubie Gunilli, który niby cierń wbijał mu się w serce przez cały dzień. W tym momencie był jedynie bardzo młodziutkim, samotnym żołnierzem w ogromnym lesie, zamieszkanym przez nieznane, wrogo usposobione stwory.
Erland cofnął się ku dwóm rosnącym blisko siebie świerkom. Tu, lecz nie dalej! To już wystarczy. Że też ma jedynie zwykłe ołowiane kule!
Żadnej odlanej ze srebra!
Nie zdążył wydostać się z gęstwiny, kiedy usłyszał za sobą stłumione dźwięki, następujące po sobie tak szybko, że nie zdołał nawet odwrócić głowy, jęknął tylko ze strachu. Jego wyjątkowo piękna broń musiała zwabić leśne stwory. Poczuł, jak włochate ramiona przytrzymują w żelaznym uścisku jego ręce, a strzelba pada na ziemię. Z gardła wyrwał mu się zduszony jęk, kiedy owłosiona dłoń opadła mu na usta. Wyczuwał, że istot jest wiele i razem rzuciły się na niego.
Poczuł uderzenie w tył głowy i wszystko zmieniło się w roziskrzoną ciemność.
Ocknął się, ale nie był w stanie otworzyć oczu. Bijący zewsząd smród uderzył go w nozdrza. Usłyszał grube, chrapliwe głosy dobiegające z zewnątrz.
Читать дальше