Odpowiedział skinieniem głowy, uśmiechnął się, jakby chciał dodać jej odwagi, po czym Christa wyszła z pokoju i zbiegła na dół. Domyśliła się bowiem, że Imre pragnął zostać sam, kiedy będzie opuszczał dom. Nie chciała się zastanawiać, jak on to zrobi.
Następnego ranka, zanim wyszła do domu Abla Garda, dała jak zwykle jeść ptakom i wiewiórkom w ogrodzie, na kamieniu, który służył im za stół. Śnieg już prawie stopniał, wiosna wkraczała na ziemię, ale Christa, ku wielkiej irytacji Franka, dokarmiała małe zwierzątka przez cały rok. Zwierzęta, ciągle te zwierzęta, złościł się. Ona się tym jednak nie przejmowała. Przeważnie dawała swoim podopiecznym resztki, czasami parę orzechów lub garść ziarna.
Tego dnia była szczególnie uważna. A kiedy zobaczyła małego wróbelka wśród gromady innych, który z ufnością kręcił się najbliżej jej stóp, wiedziała, że to ten. Przypomniała sobie, że przecież często się dziwiła, jakie te wróble zdają się oswojone, ale kiedy tak teraz o tym myślała, to uświadamiała sobie, że zwłaszcza jeden podchodził zawsze bardzo blisko.
Ukucnęła i przemawiała do niego łagodnie. Ptaszek odskoczył, ale niezbyt daleko. Przystanął, przechylił główkę i przyglądał się jej swoimi czarnymi oczkami.
– Dziękuję ci – szepnęła Christa. – Teraz wiem, do kogo mam się zwracać. I bardzo bym chciała mieć cię przy sobie jeszcze długo, tak długo, jak to tylko możliwe, mój mały przyjacielu!
Frank wołał niecierpliwie z kuchni:
– Na stole zabrakło chleba!
– No to idź i sobie przynieś – syknęła przez zęby.
Ale to przecież ona go tak rozpieściła, zdawała sobie z tego sprawę. Reagowała na każde jego skinienie, uważała za sprawę honoru dogadzać mu we wszystkim. Kiedy całe dnie spędzała u synów Abla, Frank radził sobie znakomicie sam. Natomiast gdy wracała do domu, zawsze siedział przy kominku, opatulony w koce, przemarznięty i cierpiał jak nikt na świecie.
Teraz jednak Christa zyskała nowe siły! Teraz ma przyjaciela i ma posłańca. Imrego i małego wróbelka!
Zastanawiała się, jakie to inne zwierzę przyśle jej niebawem inne. Miała nadzieję, że nie będzie to kot, bo wtedy jej mali protegowani z ogrodu nie zaznają spokoju.
Ale pies… O, Christa zawsze marzyła o psie. Imre miał jednak rację, Frank nigdy by się nie zgodził. On nie należał do wielbicieli zwierząt, był jednym z tych religijnych ludzi, którzy uważali, że jedynie człowiek ma duszę.
Wobec tego zwierzęta go nie interesowały.
Niechętnie wstała i poszła da kuchni ukroić więcej chleba. Frank jadał stanowcza za dużo, choć twierdził, że żywi się byle czym i jada jak ptaszek. To marne porównanie, burknęła, gdy i tym razem powtórzył to samo. Ptaki jedzą przez cały dzień, ale po troszeczku, żeby zachować życie. Frank poczuł się dotknięty i patrzył na nią z wyrzutem, powiedział, że ostatnio stała się opryskliwa, on, oczywiście, wie, że jest jej ciężarem i tak dalej, i tak dalej, jak zwykle, w znanej tonacji.
Christa przyglądała mu się krytycznie. Zawsze wyglądał na starego, ale teraz sprawiał wrażenie, jakby miał co najmniej dziewięćdziesiąt lat, a przecież dopiero niedawno skończył sześćdziesiąt. W dodatku zrobił się tłusty i nie dbał o zęby, choć już Vanja bardzo go o to prosiła, on się po prostu bał dentysty. Od dawna przeżuwał jedzenie dziąsłami i tymi kilkoma spróchniałymi pieńkami, jakie mu jeszcze zastały. Brak zębów sprawiał, że z profilu Frank wydawał się zgrzybiałym starcem. To prawda, że w młodości trafił do niewoli, że poddawano go tam okrutnym torturom, ale przecież nie można spędzić życia na użalaniu się nad sobą samym. Powinien skończyć z narzekaniem na dawne krzywdy, jakich doznał na Wschodzie, i starać się coś zrobić z bieżącym życiem.
Niestety, jedyne, co go teraz naprawdę zajmowało, to rozmyślanie, jakim wielkim szacunkiem darzą go bracia w religijnym zgromadzeniu. To mu wystarczało, by wypełnić życie.
Oj, oj, myślała Christa. Oczy mi się nareszcie otworzyły i staję się bezlitosna.
Skoro się jednak przez całe życie mówiło: „Och, biedny tatuś”, to miło jest spojrzeć na sprawy bardziej trzeźwo.
Później znowu będę sympatyczna, obiecywała sobie.
On także był człowiekiem zażywającym wielkiego szacunku. I to dużo większego niż Frank Monsen, który wszystko budował na tym, że jest taki biedny.
Ten człowiek miał swoją pozycję.
A teraz poczuł się urażony. I wściekły!
Te nędzne gady! Cóż oni sobie myślą? Że jego można traktować w ten sposób?
Wpatrywał się w szarozieloną ścianę muru i czekał, kiedy tamci wrócą. Czekał już długo. Czy te nędzne kreatury nie wiedzą, z kim mają do czynienia?
Ale on im jeszcze pokaże!
Nagle w ciasnym pomieszczeniu, w którym siedział, zapadł mrok. Jakby chmura przesłoniła słońce po drugiej stronie malutkiego okienka wysoko pod sufitem. Zrobiło się nienaturalnie ciemno, przecież to chyba jeszcze nie wieczór? Oczywiście, musiał bardzo długo czekać na tych drani, ale mimo wszystko…
Drzwi otworzyły się z wolna.
Więc w końcu przyszli! Zerwał się z miejsca dokładnie w chwili, gdy drzwi zamknęły się z powrotem i w pomieszczeniu znowu zapanował ten dziwny mrok.
– Jak długo mam na was czekać? Ja zamelduję…
Dolna szczęka mówiącego opadła. Przeciągły skowyt, który przypominał jęk konającego, wydobył się z jego gardła. Wytrzeszczał oczy, ale widział niewyraźnie.
Postać podeszła bliżej.
Mężczyzna szarpnął się w tył, ze świstem wciągał powietrze i wrzeszczał:
– Nie, nie, ja tego nie zrobiłem!, jestem niewinny. Już więcej tego nie zrobię!
I stracił przytomność.
Wiosna stała się faktem, wszystko budziło się do życia.
Abel Gard wciąż ponawiał wysiłki, by porozmawiać z Christą, ale albo już wyszła, kiedy wracał do domu, albo taka była zajęta, że nie miała ani chwili czasu.
Wiedziała, o co mu chodzi. Domyślała się, że chciałby wyjaśnić, jak się mają sprawy między nimi. A one nie układały się, niestety, po jego myśli. Opiekowanie się jego dziećmi uważała za przyjemność, ale była za młoda, by myśleć o czymś więcej.
Od bardzo dawna nie odwiedzała domu modlitwy. Nie miała na to czasu. Lecz w ostatnim dniu kwietnia przygotowywano szczególnie ważne spotkanie, na które zapowiedział się też Lars Sevaldsen. Miała wielką ochotę tam pójść. Przyjemnie byłoby spotkać rówieśników i dorosłych znajomych.
Christa powiedziała Ablowi, że chętnie wybrałaby się do domu modlitwy, że chciałaby spędzić ten wieczór w spokoju. Frank jej łaskawie pozwolił. Jęknął ze zbolałą miną, że trudno, będzie sobie musiał jakoś poradzić, ona nie powinna się przejmować starym, samotnym ojcem…
– Dlaczego ty także nie pójdziesz?
Frank kręcił się niespokojnie w swoim wygodnym fotelu.
– Nie, dziś wieczór naprawdę nie mogę, reumatyzm dokucza mi okropnie, zostałem przecież ciężko okaleczony w niewoli…
Już to słyszałam, miała ochotę zawołać Christa, ale, jak zawsze, przemilczała.
Muszę się mieć na baczności, myślała. Bo jak nie, to któregoś dnia wybuchnę, a wtedy mogę zrobić lub powiedzieć coś, czego będę potem żałować.
Szła w ten piękny i ciepły wiosenny wieczór drogą na skróty, przez pole. Pachniało świeżo zaoraną ziemią i dymem palonych zeszłorocznych traw. Rozkoszne wonie po długotrwałej, sterylnej zimie.
Sala była już pełna i panował nastrój podniecenia. Słychać było szepty, w powietrzu wisiała jakaś sensacja, a może nawet skandal.
Читать дальше