Sama nie bardzo wierzyła w to, co mówi. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo prześladowane bywają samotne matki. Nie mówiąc już o tak zwanych panieńskich dzieciach. Ingeborg nadal szlochała nad swoim losem.
W końcu otarła łzy wierzchem dłoni i pociągając nosem przyglądała się z zaciekawieniem Chriście.
– Czy to prawda, że Abel Gard i ty macie… no, wiesz, czy macie się ku sobie?
– Co takiego? – spytała Christa, czując lodowaty uścisk wokół serca.
– Czy… no, czy sypiacie ze sobą, kiedy on wraca z pracy?
Christa długo stała bez słowa, przede wszystkim dlatego, że w oczach tamtej widziała niezaspokojone pragnienie skandalu. Potem jednak uznała, że ciekawość i życzenie, by plotki okazały się prawdą, to forma samoobrony nieszczęsnej dziewczyny. Ingeborg bardzo chciała mieć współtowarzyszkę niedoli czy raczej współgrzesznicę, jeśli tak można powiedzieć.
– Nie! – wykrztusiła Christa. – Nie, nie, to nieprawda! Absolutnie nie! Skoro ludzie tak gadają, to będę musiała przerwać pracę.
Ingeborg sprawiała wrażenie rozczarowanej.
– Boże, dopomóż mi – szeptała Christa, kompletnie ogłuszona tą wiadomością. – Teraz cię rozumiem, Ingeborg. Jak okropnie musisz się czuć przy całym tym podłym gadaniu. Jakie to… obrzydliwe! Nie mogę przecież stanąć wobec całej parafii i wykrzyczeć, że to, co mówią o mnie i o Ablu Gardzie, to nieprawda. Człowiek jest w takiej sytuacji kompletnie… bezbronny!
– Tak właśnie jest – szepnęła Ingeborg zachrypnięta od płaczu. – Chociaż, jeśli o mnie chodzi, to ludzie mówią prawdę.
Christa wkrótce zapomniała o własnych zmartwieniach.
– Musimy sobie nawzajem pomagać, Ingeborg. Będę cię bronić, a gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze możesz do mnie przyjść. To wszystko nie tylko twoja wina. To znaczy, chciałam powiedzieć, że przecież było was dwoje…
– To prawda, ale o nim jakoś nikt nawet nie wspomni. Zawsze tak było. To kobietę trzeba ukarać, bo po kobiecie widać, co się stało. Dziękuję ci, Christo. Naprawdę czuję się teraz znacznie lepiej. Że jest przynajmniej ktoś jeden, kogo obchodzi, jak się czuję.
Christa wciągnęła powietrze i rzekła zdecydowanie:
– Teraz ja też muszę cię prosić o pomoc, Ingeborg.
– Co? Czy ty też popadłaś w tarapaty?
– Nie, nie! To znacznie prostsze. Potrzeba mi tylko paru informacji.
– W jakiej sprawie? – zapytała Ingeborg, znowu podejrzliwa.
Najwyraźniej stała się ostatnio nadmiernie przeczulona. Ale trudno tego nie rozumieć.
Christa przystąpiła do rzeczy:
– Czy znasz takie miejsce, które nazywa się Wielki Las?
Ingeborg zmarszczyła czoło.
– Coś chyba słyszałam…
– Tak, z pewnością, w balladzie. Ale czy takie miejsce istnieje w rzeczywistości?
– Tu w okolicy?
– No właśnie.
Ingeborg myślała z wysiłkiem.
– Nie, nigdy nie słyszałam.
– Ale to musi tu gdzieś być!
Widziała przecież Lindelo niedaleko stąd. Nie mógł przyjść z daleka w tym swoim podszytym wiatrem ubraniu.
– A czy tu gdzieś w okolicy jest jakieś jezioro?
– Jeziora są wszędzie. W naszych stronach nawet dwa.
Christa nie mogła pytać o Pedera, to by zbyt wyraźnie naprowadzało na ślad.
Ingeborg powiedziała:
– Ale jeśli ci chodzi o komorniczą zagrodę, która znajduje się i w pobliżu lasu, i w pobliżu jeziora jednocześnie, to powinnaś szukać na Północnych pustkowiach. Za wzgórzami. Tam z pewnością jest wszystko, co cię interesuje.
Było jasne, że tą drogą Christa daleko nie zajdzie. Zaczęła wobec tego z innej beczki:
– A czy wiesz, gdzie mieszka Lars Sevaldsen?
On przecież musi wiedzieć coś więcej o Lindelo.
– A czy Lars nie siedzi w więzieniu? Słyszałam, jak mama szeptała dzisiaj do ojca…
– No, więzienie to może zbyt dużo powiedziane, został aresztowany, ale jeszcze nic nie wiadomo.
– Taki drań – mruknęła Ingeborg.
– Ja też tak uważam. Ale gdzie on mieszka?
– Nie wiem. Gdzieś pod Oslo, tak mi się zdaje. W Grorud czy jakoś tak.
Tyle to i Christa wiedziała.
Ingeborg podeszła do drzwi, otworzyła je i krzyknęła:
– Mama, gdzie mieszka Lars Sevaldsen?
– W Grorud. Ale teraz go tam nie ma. Dostał jakiegoś ataku i zamknęli go w domu wariatów.
– Co? On? Ale dlaczego?
– Ludzie gadają, że nie chciał być podejrzany o coś, czego nie zrobił. Opowiada o dziwnych ciemnościach i o jakimś potworze. Trudno z niego wydobyć rozsądne słowo.
Ingeborg w milczeniu spoglądała na Christę, która zagryzała wargi. To źródło informacji trzeba więc skreślić. Skończyła z wypytywaniem, powiedziała kilka słów dla dodania Ingeborg otuchy i poszła.
Księżyc wzniósł się już wysoko na niebie, ale była dopiero pierwsza kwadra, więc w ten wiosenny, jasny wieczór nie świecił zbyt mocnym blaskiem.
Przed nią na drodze stał jakiś mężczyzna, oparty o pień brzozy. Lindelo? pomyślała ze skurczem serca. A może Imre?
Ale to nie był żaden z nich. To był ten gospodarski syn, Petrus, który od dawna wypatrywał oczy za Christą. Przez jakiś czas ona także się nim interesowała, głównie zresztą dlatego, że był jedynym młodym chłopcem w okolicy, o którym w ogóle mogła myśleć. Ale teraz minęło i to. Teraz w jej życiu pojawiło się tylu mężczyzn!
Sposób, w jaki chłopak opuścił swoje miejsce i w jaki się zbliżał, sprawił, że Christa poczuła zimny dreszcz na plecach.
Zachowanie Petrusa nie wróżyło nic dobrego.
Petrus pił, zauważyła Christa, gdy starał się ją zatrzymać. Przystanęła i uśmiechała się do niego drżącymi wargami.
– Ty – zaczął bełkotliwie. – Ty, chcę z tobą pogadać.
– Ze mną? – spytała niepewnie.
– Z tobą, nie słyszysz? Ty…
Wymawiał to „ty” jakoś nieprzyjemnie i agresywnie brzmiało niemal jak „wstyd”. Obraźliwie i wyzywająco. Chłopak próbował ją przy tym objąć w pasie.
– Ty! Ty…
Jakby nie umiał powiedzieć nic więcej.
– O czym chciałeś ze mną rozmawiać?
Złapał ją za rękę.
– Chyba możemy pogadać, nie? Chodź no!
Christa stawiała opór, ale nie chciała być niegrzeczna.
– Muszę wracać do domu, tatuś już bardzo długo jest sam.
– No to co? Niech sobie poczeka. My musimy pogadać, mówię!
Petrus był ciemnowłosym, krępym parobkiem o nieco rozmazanych rysach. We wsi mówiono, że sporo popija. Miał jednak w sobie jakąś byczą witalność i dziewczęta w domu modlitwy rozmawiały o nim często, chichocząc, jakby je coś łaskotało.
– Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to chyba możesz to zrobić tutaj – powiedziała Christa. – O co chodzi?
Chłopak rozejrzał się rozbieganym wzrokiem. Najbliższy dom pogrążony był w mroku, z tyłu za nim widać było zarys domu Abla Garda. Domu Christy w ogóle nie było widać, bo zasłaniała go kępa wysokich sosen.
– Możemy iść tam, nie? – wybełkotał znowu Petrus Nygaard i pociągnął ją w stronę zarośli pod lasem. – Ludzie z domu modlitwy zaraz wyjdą, a to okropni plotkarze. Lepiej, żeby nas tu nie widzieli.
Co do tego akurat Christa się z nim zgadzała, ale naprawdę nie miała ochoty chodzić z Petrusem do lasu.
– Czy nie moglibyśmy porozmawiać jutro wieczorem? – poprosiła. – Kiedy przyjdę do obory po mleko.
– Nie, to pilne! Chodź zaraz!
Ostrożnie, ale stanowczo wyrwała rękę z jego uścisku.
– Myślę, że…
Złapał ją znowu, tym razem dużo mocniej.
Читать дальше