– Oczywiście, że to tu – z gniewem w głosie oświadczył Terje.
– Naprawdę? Nie pamiętam tej historii, nie przypominam sobie żadnych szczegółów.
Terje zachichotał, ale nie był to przyjemny śmiech.
– Właśnie dlatego przybywają tu ludzie. Przyciąga ich wieść o skarbie. I bardzo proszę, niech go sobie szukają, moim zdaniem on nie istnieje. Ale za to ja dobrze na nich zarabiam!
– Rzeczywiście, nieźle pomyślane – roześmiał się Eskil. – A jak im się wydaje, gdzie może być ukryty skarb, czy jest bardzo stary i z czego się składa? Muszę przyznać, że to bardzo interesujące.
– E, to tylko takie babskie gadanie. Bajdy i tyle. Ludzie powiadają, że to skarb jeszcze z siedemnastego wieku, z czasów mego przodka. To on zbudował dom, do którego idziemy, a w każdym razie jego najstarszą część. Ja dobudowałem co nieco i uważam, że nieźle mi to wyszło. Pewnie, że stary Jolin był bogaty, ale żeby zaraz skarb…? Ludzie zawsze coś wymyślą. Nie, to wszystko głupstwa.
Podczas przechadzki w piękny wiosenny poranek, właśnie gdy przemierzali las, Eskala ogarnęło niezwykłe uczucie. Podążał w niewielkiej odległości za Terjem i kiedy spojrzał na jego stopy w ciężkich butach, odniósł wrażenie, że postać idącego przed nim mężczyzny jakby oddzieliła się od świata realnego. Zdarte podeszwy poruszały się rytmicznie, Eskil widział przyklejone do nich grudy błota, ziemię, którą deptały, a mimo wszystko miał wrażenie, że patrzy na namalowany obraz, a nie na coś rzeczywistego.
Zadziwiające uczucie, nie potrafił go sobie wyjaśnić. Było zbyt krótkotrwałe, ulotne, bo po chwili Terje Jolinsonn stał się na powrót ziemski, realny, a sam Eskil po prostu szedł sobie pod górę, nic więcej.
– No cóż, nie mam zamiaru zawracać sobie głowy skarbem – zaśmiał się nerwowo.
Terje odwrócił głowę.
– Jeśli o mnie chodzi, to możesz szukać do woli. Ale musisz wiedzieć, że ludzie poszukiwali go przez stulecia, nie natrafiając nawet na najdrobniejszy ślad. Dłubali w ścianach, kopali pod podłogą, a raz nawet zerwali dach!
– No, ale siedemnasty wiek? To przecież było dwieście lat temu. Czy legenda może przetrwać aż tak długo? Na czym opiera się przypuszczenie, że skarb istnieje?
– Sądzę, że napisano gdzieś o tym w starych księgach historii wioski. Napisano: I Jolin ukrył wszystkie swe dobra i złoto w domu. Ot, i tyle, nic więcej nie wiadomo. Wydaje mi się, że znaleziono księgę u tutejszego biskupa w zeszłym stuleciu. Nigdy jej nie widziałem, ale bo też i my, Jolinsannowie, nie wierzymy w skarb.
– To znaczy, że ty nigdy nie szukałeś?
Śmiech Terjego zabrzmiał nieco sztucznie.
– Ja? Nie, nigdy. Ja wierzę tylko w to, co osiągnąć można własną pracą. Przyczyna i skutek. Na przykład uprawa roli albo zbudowanie odpowiedniego domu dla takich, co mogą zapłacić za wynajęcie. Ale moi dwaj starsi bracia okazali się na tyle głupi, by uwierzyć w skarb. No i obaj źle skończyli.
Zatrzymali się. Oczom Eskila ukazał się doskonale utrzymany, najpiękniejszy dom, jaki kiedykolwiek widział. Każdy szczegół był starannie dopracowany, aby styl piętra, najwidoczniej dobudowanego, odpowiadał stylowi parteru. Dom był wprost zachwycający.
– Jolinsborg – sucho oznajmił Terje.
Eskil nie potrafił wyjaśnić, dlaczego w jednej chwili wszystkie delikatne włoski na karku i plecach nagle mu się podniosły, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz.
Terje Jolinsonn wyciągnął z kieszeni wielki klucz i wsunął go do zamka.
Eskil jednak się zawahał. Nie czuł szczególnie gorącego pragnienia, by wejść do środka.
– Stąd, z góry, widok jest jeszcze wspanialszy – rzekł. – Aż dech zapiera! – dodał po chwili.
– Prawda? Zwykle zabieram chętnych do wynajęcia jeszcze wyżej, na skalny taras. Można stamtąd zobaczyć nawet całe pasmo gór.
– Chodźmy tam teraz – zaproponował Eskil odrobinę może zbyt entuzjastycznie.
Terje wzruszył ramionami.
– Jak chcesz.
Na powrót wsunął klucz do kieszeni i powędrowali wąską ścieżynką w górę.
Tym razem wspinaczka była trudniejsza. Ziemi było mniej, spod nóg usuwały się drobne kamyki.
Rezultat jednak okazał się wart wysiłku.
Teraz Eskilowi z zachwytu naprawdę zaparło dech w piersiach.
Widok był rzeczywiście oszałamiający. Wzrok sięgać mógł aż do morza, ponad pokryte śniegiem masywy gór. Jak dziwnie wyglądały domy wokół przystani! Niby nieduże pudełeczka. Nawet Jolinsborg wydawał się maleńki, odległy, leżał ukośnie niżej. To był naprawdę piękny dom. Trawa na dachu zaczynała się już zielenić, wkrótce pojawić się miały pierwsze kwiatki geranium i niebieskie dzwonki.
Eskil postąpił o krok do tyłu i Terje chwycił go za ramię.
– Uważaj, teren tu nierówny, pod trawą i mchem pełno jest ruchomych kamieni. Nietrudno złamać nogę.
Owszem, Eskil zwrócił uwagę na nierówne podłoże. Tuż za nimi wznosiła się pionowo skalna ściana, tworząca urzekające tło dla pięknego Eldafjord. Na szczęście z dołu, od strony domów, skały nie wydawały się aż tak groźne, przesłaniał je taras, na którym stali.
Wrócili do Jolinsborg. Eskil bez entuzjazmu kroczył za Terjem. Schylił się w niskich drzwiach, wszedł do środka i rozejrzał dookoła.
Wszystko zachowało się w stanie takim jak przed wiekami. Już wtedy parter sam w sobie musiał być okazałym budynkiem, o wiele większym niż inne stawiane w tych okolicach. Pan Jolin najwyraźniej chciał się pokazać, udowodnić, komu we wsi powodzi się najlepiej.
Choć jak na obecne warunki dom nie wydawał się już tak duży, to jednak zaimponował nawet Eskilowi, przyzwyczajonemu do przestronnego Grastensholm. Wszystko tu takie zadbane, dobrze utrzymane lub pieczołowicie naprawione. Co prawda kiedy się lepiej przyjrzał, dostrzegł ślady pozostawione przez poszukiwaczy skarbów, pragnących dotrzeć do bogactw ukrytych w ścianach lub pod podłogą. Ale kiedy szli dalej przez pokoje na dole, a potem i na piętrze, uczucie niechęci i niepokoju, jakie Eskil odczuwał, kiedy ujrzał dom po raz pierwszy, ustąpiło. Wszystko tu było takie jasne, czyste, nic nie budziło przerażenia. A słońce, wlewające się przez nie-równe szyby, dopełniało całości.
– Chcę tu zamieszkać! – wykrzyknął.
Urodziwa twarz Terjego rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
– Tak właśnie myślałem. A więc witaj w Jolinsborg!
– Czy mogę zapłacić z góry? – zapytał Eskil i wyjął sakiewkę. – Niech to już będzie załatwione, wtedy i ja lepiej się poczuję.
– Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciw temu – odparł Terje, wyciągając rękę.
Kiedy Eskil ujrzał jego wielką, pokrytą grubą skórą dłoń, znowu poczuł, że ogarnia go owo niezwykłe wrażenie. Jakby wszystko, co przeżywał, było nierzeczywiste. Jakby… jakby to były żywe obrazy, o ile coś takiego w ogóle jest możliwe. Uśmiechnął się do siebie. Żywe obrazy! Czy ktoś słyszał taką niedorzeczność?
Zapłacił za tydzień z góry; uznał, że dłużej nie powinien tu zostawać. Pieniędzmi też nie może szastać, musiał przecież jakoś wrócić do domu. Jeśli w tym czasie nie odnajdzie skarbu pana Jolina, to nie odnajdzie go już nigdy.
Znów owładnęło nim dawne marzenie: wrócić do domu, do ojca i matki, i rzucić na stół fortunę. Patrzcie, przez jakiś czas wystarczy na utrzymanie dworów!
Wiedział przecież, jak ciężko pracuje ojciec. Po Grastensholm i Lipową Aleję, nie mówiąc już o domu dzieciństwa matki, Elistrand, wyciągało się wiele chciwych rąk. I coraz bardziej jasne się stawało, że pewnego dnia Ludzie Lodu będą musieli utracić dwory. Ale gdyby on wrócił do domu z nieprzeliczonymi bogactwami pana Jolina…
Читать дальше