Mimo wszystko jednak obiad był cudownym wydarzeniem. Wydano go na cześć Marit i rzeczywiście nie przestawano jej okazywać zainteresowania. Wygłoszono mowy powitalne, w których życzono jej i Christofferowi szczęścia, częstowano winem, a wszyscy byli tacy dobrzy, tacy życzliwi, że Marit w oczach kręciły się łzy.
Byłaby najszczęśliwszą osobą pod słońcem, gdyby nie jeden szczegół: Christoffer wcale nie wyglądał na szczęśliwego. Jego myśli krążyły wokół czegoś nieprzyjemnego, nie miała co do tego żadnych wątpliwości, jej intuicja bowiem, gdy chodziło o niego, była zupełnie wyjątkowa.
Miała wrażenie, że Christoffer myśli o przyszłości. I cierpi.
Marit nie chciała zadawać sobie pytania, dlaczego. Brakowało jej odwagi.
Kiedy już siedzieli przy deserze, a miękka ciemność otuliła stary dom, rozległo się pukanie do drzwi wejściowych.
Wszyscy przerwali jedzenie, popatrzyli po sobie.
– O tej porze? – zdumiał się Henning. – Oby tylko nie żadna zła nowina.
Agneta wstała i wyszła do hallu. Dobiegł ich czyjś głęboki głos i jej zdziwiony okrzyk.
Agneta wróciła do gości.
– Marco – oznajmiła bez tchu.
Kiedy przechodził przez drzwi jadalni, musiał pochylić głowę. Z wyglądu i postawy – młody bóg. Niełatwo było ocenić jego wiek, ale musiał mieć teraz czterdzieści lat. Usłyszawszy jego imię wszyscy poderwali się od stołu, rozmaicie reagując na jego przybycie.
Marit nie posiadała się ze szczęścia, że znów może zobaczyć tego, który ocalił jej życie; i nareszcie mu podziękować.
Christoffer nie widział go od czasów dzieciństwa, a Vanja nigdy go jeszcze nie spotkała. Wpatrywała się w niego z wypiekami na twarzy.
Marco przemówił głębokim, melodyjnym głosem:
– Słyszałem, że zebraliście się tu wszyscy, dlatego przybyłem, by jeszcze raz się z wami zobaczyć. Henningu, mój najdroższy przybrany ojcze, jak wspaniale znów cię widzieć! I Malin, ty przecież wychowywałaś mnie i mego brata razem z Henningiem…
Malin podeszła do gościa i mocno go uściskała. Oparła głowę na jego ramieniu i płakała ze wzruszenia.
– Dlaczego tak długo cię nie było?
Marco tylko uśmiechnął się ze smutkiem. Henning odsunął Malin i dwaj niemal równi sobie wiekiem mężczyźni serdecznie się objęli.
– Bardzo za tobą tęskniliśmy, Marco – powiedział Henning.
– A ja za wami. Widzę, że jest i Andre – ucieszył się Marco. – Poznajesz mnie?
– O, tak. – Andre zaparło dech w piersiach. Od czasu tajemniczego spotkania na drodze ze szkoły bardzo pragnął spotkać bohatera swoich marzeń.
– Widzę, że Benedikte i Sander nareszcie się odnaleźli – uśmiechnął się Marco. – Wiedziałem, że tak będzie. Miło widzieć was razem. A tu mamy… moją najbliższą krewną, moją bratanicę, Vanję.
Dziewczyna drżała na całym ciele. Wszyscy mieli wrażenie, że Vanja ucieknie z pokoju, ale z najwyższym trudem udało jej się nad sobą zapanować. Matco ujął jej twarz między ciemne dłonie.
– Jakaś ty piękna – szepnął łagodnie. – Ale też i jesteś wnuczką Sagi i… mego ojca.
Przyglądał jej się długo, badawczo, ale ona nie była w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. Wreszcie ją puścił.
Wszyscy po kolei witali się z Markiem, Marit także podziękowała za ostatnie spotkanie, a on ucieszył się, że widzi ją wśród rodziny. W końcu fala podniecenia opadła, mogli znów usiąść i spokojnie pogawędzić. Agneta pospiesznie przyniosła nakrycie dla Marca, podając mu przystawkę i główne danie, choć i ją także dręczyła ciekawość.
– Ale gdzieś ty się podziewał? – dopytywała się Malin.
Marco dyskretnie otarł usta serwetką, a potem uśmiechnął się ujmująco i odrzekł:
– Bardzo daleko, a jednocześnie bardzo blisko.
Więcej nic nie chciał powiedzieć na ten temat, Henning jednak nie dawał za wygraną.
– Pomogłeś już trojgu z nas. Pojawiłeś się jakby znikąd i uratowałeś Benedikte, Andre i Marit. Skąd wiedziałeś, że oni cię potrzebowali?
Marco spojrzał na nich ze smutkiem w oczach.
– Nie zapominajcie, kim jest mój ojciec. Mam swoich pomocników, zwiadowców.
– Czarne anioły? – cicho zapytał Henning.
– W tym przypadku nie. Marit, pamiętasz sikorkę, która przylatywała do twego okna?
– Ach, oczywiście – Marit ożywiła się na to wspomnienie.
– Andre, a ty pamiętasz, że tego dnia, kiedy się spotkaliśmy, krążył wokół ciebie pies?
– Przy bramie szkoły? Tak.
– Ty, Benedikte, pewnie tego nie zauważyłaś, ale w pobliżu Fergeoset biegał łoś…
– Ależ tak, nawet go widzieliśmy – wtrącił Sander.
Marco kiwnął głową.
– To moi pomocnicy, wybrani specjalnie po to, by was strzec. Każde z was ma zwierzę, które przekazuje mi wiadomości.
Malin podniosła głowę.
– Tufs?
– Oczywiście! On jest „strażnikiem” twoim i Pera. Na ogół jednak korzystam z pomocy ptaków, im najłatwiej się przemieszczać.
– Mną opiekuje się kruk – powiedziała zamyślona Vanja. – Prawie codziennie widzę, jak krąży nad domem.
– To prawda, a wy, pozostali, jak się dobrze zastanowicie, na pewno także potraficie powiedzieć, jakie zwierzę troszczy się o was.
– Stary Siwek i ja wyjątkowo dobrze się rozumiemy – powiedział Henning.
– Tak, ty masz konia. Często korzystam z pomocy przypadkowych zwierząt, tak jak na przykład w Fergeoset. Właściwie nie powinienem wam tego mówić, ale być może miło to wiedzieć. Proszę tylko, nie myślcie o tym zbyt wiele, pozwólcie zwierzętom swobodnie się poruszać tak jak przedtem, tak będzie najlepiej. Otrzymacie pomoc, kiedy będziecie jej potrzebować, ale od tej pory to nie ja będę przychodził…
– Naprawdę? – zakrzyknęli chórem rozczarowani.
– Niestety, ale i tak możecie czuć się bezpieczni. No, i macie przecież Benedikte. Ona także gwarantuje bezpieczeństwo, potrafi więcej, niż komukolwiek z was się wydaje. Nie wykorzystywaliście jej tak jak mogliście, zastanówcie się teraz nad tym.
Benedikte uśmiechnęła się uradowana.
– Właściwie przychodzisz więc po to, by się pożegnać? – spytała Malin zasmucona.
– Tak.
– A twoje dziedzictwo?
– Przeznaczcie je na utrzymanie Lipowej Alei! Ale przybyłem tu także, by pomówić z jednym z was. Sądzę, że wszyscy wiedzą, o kogo mi chodzi.
Pokiwali głowami.
– Vanju, idź do swego pokoju – spokojnie rzekł Marco. – Zaraz tam przyjdę.
Kiedy dziewczyna powolnym krokiem opuściła jadalnię, Marco zwrócił się do pozostałych:
– Musicie zostawić ją w spokoju – oznajmił. – Może wam się wydawać, że ona ma jakieś kłopoty, lecz w rzeczywistości toczy bohaterską walkę przeciwko naszemu najzagorzalszemu wrogowi.
– Tengelowi Złemu? – jęknął Henning.
– Tak, ale nie jest to walka bezpośrednia, on nie jest w nią osobiście zaangażowany. Jeśli Vanja będzie dzielna i mądra, może uda jej się odnieść nad nim ogromne zwycięstwo. Nie mieszajcie się więc w to, co robi, możecie tylko pogorszyć sprawę.
– Ale przecież jej trzeba pomóc! – wykrzyknęła Benedikte.
– Niestety, nie możecie. Vanja musi poradzić sobie z tym sama. I sądzę, że da radę. Jest przecież taka piękna…
Trudno im było pojąć, jaki związek ze sprawą ma uroda dziewczyny.
– Pójdę z nią teraz pomówić – oświadczył Marco. – Ja także nie mogę jej pomóc, bo to, w co się wplątała, jest zbyt fundamentalne…
Marco długo rozmawiał z Vanją. Kiedy wreszcie wrócili do jadalni, członkowie rodziny, ku swemu zdumieniu, ujrzeli na ustach Vanji uśmiech szczęścia. Wydawało się także, że wyraża on niemałą ulgę i wielki triumf.
Читать дальше