Ale w hallu Marit zaniemówiła. A więc to jest rodzinny dom Christoffera? Taki piękny, taki przytulny!
Znów przytłoczyło ją poczucie własnej niższości, na nowo poczuła „wrzód żołądka”.
– Teraz napijemy się kawy, a potem zaprowadzę was do waszego nowego domu. To mała willa Nilsena, znasz ją, Christofferze.
– Naturalnie – odparł.
– Przewieźliśmy tam trochę mebli, stąd i z Lipowej Alei, żebyście mieli od czego zacząć. Później będziecie mogli je uzupełnić albo wymienić. Podarowaliśmy wam też nasze małżeńskie łoże, uznaliśmy, że będzie wam odpowiadać. Nie jest zbyt szerokie, ale nowo poślubieni lubią sypiać ciasno.
Czy Christoffer westchnął, czy też Marit tylko tak się zdawało?
Malin ciągnęła:
– To łóżko z tradycjami. Per i ja byliśmy w nim bardzo szczęśliwi.
– Ty się na nim urodziłeś, Christofferze – uśmiechnął się Per.
– I prawdopodobnie na nim także zostałeś poczęty – mruknęła Malin, wychodząc do kuchni, by sprawdzić, czy kawa jest już gotowa.
Per dalej pokazywał im dom. Christoffer i Marit nie mieli odwagi spojrzeć na siebie. Marit, wyczulona na nastroje męża, zauważyła, że poczuł się bardzo nieswojo.
Sprawiło jej to ogromną przykrość, miała wrażenie, że w pasie ściskają ją żelazne obcęgi.
A wszystko to przez kilka mimochodem rzuconych zdań o zbyt wąskim małżeńskim łożu.
Boże, prosiła Marit w duchu, spraw, by on mnie choć odrobinę pokochał. Zdejmij mu z twarzy ten wyraz udręki, tak się tego boję!
– A to wasze nowe gniazdko – oznajmiła Malin i otworzyła drzwi do domu, od lat niezmiennie nazywanego „małą willą Nilsena”. Nilsen nie żył już od dawna, a mieszkający w Christianii spadkobiercy zwykle wynajmowali posiadłość. Teraz akurat stała pusta, Per i Malin natychmiast skorzystali więc z okazji i wynajęli ją dla Christoffera i jego niedawno poślubionej żony.
Christoffer rozejrzał się dookoła. Rozpoznawał meble i inne domowe sprzęty pościągane z różnych stron. Dla niego były one wspomnieniami z dzieciństwa, dla Marit – absolutną nowością. Ale sądząc po jej zachwyconych westchnieniach, musiały jej się podobać.
Willa wcale nie była duża. A kanapy rodzice nie zdążyli jeszcze wyczarować, więc Christoffer w narastającej panice nie miał innego wyjścia, jak tylko przyznać w duchu, że będzie musiał dzielić z Marit łoże już pierwszej nocy. Nie mógł przecież położyć się na podłodze, zbyt wyraźnie by okazał, że jej nie chce.
Kiedy Marit oglądała poddasze, Malin wykorzystała okazję, by zamienić z synem kilka słów na osobności:
– Śliczna dziewczyna, Christofferze. Czarująca! Per też tak sądzi. Ale nie spodziewaliśmy się po tobie takiego wyboru, myśleliśmy, że ona pochodzi z wyższych sfer. A tymczasem Marit z pewnością się do nich nie zalicza. Dzięki Bogu, o wiele łatwiej jest się porozumieć z ludźmi jej pokroju. Ale muszę ci powiedzieć, że nie do końca rozumiem…
– Ciiicho, później ci to wyjaśnię. Teraz powiem ci tylko, że tamta panna z elity okazała się fatalną omyłką. Na szczęście zorientowałem się na czas.
Malin pokiwała głową.
– Bardzo się z tego cieszę. Benedikte także ciepło wyrażała się o Marit.
– Benedikte ocaliła jej życie. Raz. Pierwszy raz ja ją uratowałem. Potem Benedikte. A w końcu, już naprawdę, Marco. Trzykrotnie Marit była bliska śmierci. Trzykrotnie ocalili ją Ludzie Lodu. Wydaje się, że tkwi w tym jakiś zamysł.
Malin nie słuchała go do końca, zatrzymała się na jednej informacji:
– Marco?
– Tak. Powiedział Marit, że Ludzie Lodu jej potrzebują.
W tym momencie usłyszeli jej kroki dobiegające z wąskich schodów wiodących na strych i zaczęli mówić o czym innym. Ale Malin, przez cały czas gdy przebywała z młodymi, miała na twarzy wyraz zamyślenia.
Z wybiciem ósmej stawili się w Lipowej Alei i Marit została przedstawiona pozostałym członkom rodziny.
Dowiedziała się, że rosły, dobroduszny, emanujący spokojem mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat to Henning Lind z Ludzi Lodu. Polubiła go od pierwszego wejrzenia, i nic w tym dziwnego, Henning nie miał na świecie ani jednego nieprzyjaciela. Był ojcem Benedikte. Prawdę mówiąc Marit miała sporo kłopotów z połapaniem się, jakie więzy pokrewieństwa łączą poszczególnych członków rodziny. Żoną Henninga była przemiła kobieta – córka pastora, Agneta. Benedikte i Andre już znała i bardzo się cieszyła, że znów ich widzi.
I jeszcze Sander Brink z ręką na temblaku. Christoffer obiecał, że po obiedzie obejrzy jego ranę. Sander był niezwykle czarującym mężczyzną, jak stwierdziła Marit, ale w jej oczach Christoffer był po stokroć przystojniejszy. To naturalnie rzecz gustu, a poza tym Marit patrzyła na męża przez pryzmat uczucia, a wówczas trudno jest być obiektywnym.
W Lipowej Alei mieszkała jeszcze jedna osoba, niezwykle piękna młoda dziewczyna, „młodsza siostra” Christoffera, Vanja. Córka Agnety i jednego z Ludzi Lodu, o którym Christoffer najwyraźniej nie miał ochoty mówić.
Marit nigdy nie spotkała równie zachwycającego stworzenia jak ta siedemnastolatka, krucha i eteryczna niczym promienie księżyca wśród połyskujących nitek pajęczej sieci w letnią noc. W jej oczach jednak czaił się nieopisany strach jak u ściganego zwierzęcia. Vanja miała przepiękne, bujne włosy o odcieniu ciemnej miedzi, skórę tak delikatną, że wydawała się prawie przezroczysta, a jej ruchy przywodziły na myśl taniec elfów.
Ale, ach! jakaż ona nieszczęśliwa, pomyślała Marit. Chociaż nie, nie jest nieszczęśliwa. Zmieszana, a zarazem podniecona, zdenerwowana, jakby czuła się czemuś winna, cały czas czujna. Marit bardzo się tym zdumiała, i zresztą nie ona jedna. Młodziutka Vanja rozsiewała wokół siebie niepokój, tyle Marit potrafiła wyczuć.
Wraz z nimi do Lipowej Alei przyszli także Per i Malin, a także pies Tufs, który, o dziwo, ani na krok nie odstępował krzesła Marit. (A zresztą może to wcale nie takie dziwne, Marit raz po raz podsuwała mu co lepsze kąski. Nie miała pojęcia, że psa nie powinno się karmić przy stole, ale nareszcie znalazła kogoś, komu bez skrępowania mogła okazywać swą sympatię.)
Bez względu jednak na to, jak bardzo starali się jej okazać, że traktują ją jak równą sobie, nie mogła się pozbyć wrażenia, że jest jak szary wróbel wśród łabędzi. Oni nic nie wiedzieli o jej dorastaniu, o trudnym życiu na Grodzisku, o resztkach ziarna zmiatanych z podłogi w latach nieurodzaju, o ciosach i kopniakach, jakie wymierzał jej ojciec, ani o strasznej propozycji, którą jej kiedyś uczynił. Burkliwie prosił, by pomogła mu w potrzebie, od dziesięciu lat już nie miał kobiety, byli przecież sami i nikt nie musiał się dowiedzieć o tym, co robią. Tylko ten jeden raz Marit naprawdę mu się sprzeciwiła. Uciekła z domu, całą noc spędziła chodząc po lesie, czuła się chora, myślała, że jest bliska śmierci. Następnego dnia wieczorem wróciła do domu i zapowiedziała, że jeśli jeszcze raz ośmieli się o tym wspomnieć, opuści go na zawsze. A gdy będzie ją chciał powstrzymać, wbije mu nóż w ciało. Stary zrozumiał chyba, że córka mówi poważnie, bo zamknął się jeszcze głębiej w swej skorupie i od tej pory już do końca nie znalazł dla niej dobrego słowa. Nigdy zresztą nie był dla niej miły, ale dotychczas przynajmniej udawał obojętność, natomiast po tym wydarzeniu wypowiedział jej otwartą wojnę i Marit nieustannie musiała się pilnować.
Zastanawiała się, co oni by powiedzieli, gdyby poznali całą prawdę.
Читать дальше