– Nazywasz nasze niby – małżeństwo przyzwoitym? Lepiej chyba, bym nareszcie mógł zająć się moim synem i jedyną kobietą, która mnie kiedykolwiek obchodziła. A poza tym spotkałem ją, zanim poznałem ciebie, nie oskarżaj mnie więc o niewierność i brak moralności! To nieprawda!
Hedvig zaczęła płakać.
– Ale przecież nie możesz zostawić mnie samej! Co powiedzą…
– Co powiedzą sąsiedzi? To miałaś na myśli? Na pewno nie zostaniesz całkiem sama.
Odwrócił się, żeby odejść. Jasne było, że Hedvig pragnie jego pocieszenia, kiedy jednak nie zbliżył się do niej, zerwała się z krzykiem i złapała go wpół, potem rzuciła się na kolana i mocno się go uczepiła. Było to tak melodramatyczne, że Sander aż się zawstydził.
– Nie odchodź, Sanderze, nie opuszczaj mnie! Zostań ze mną!
– Hedvig, takie zachowanie nie jest ciebie godne.
– Tylko dziś wieczorem. Proszę, tylko na dzisiaj. Przekonasz się, jaka potrafię być miła, dobra i ciepła. Tylko ten jeden jedyny wieczór.
– Kochana Hedvig – powiedział łagodnie, ale stanowczo. – Nie pozwolę się omotać, jest już na to za późno, czy ty tego nie rozumiesz? O wiele, wiele lat za późno. A poza tym możesz powiedzieć gospodarzom, że jeszcze nie wróciłem.
– Ktoś mógł cię widzieć.
Westchnął zmęczony.
– No, to powiedz, że muszę leżeć w łóżku. Bo pewnie chodzi ci o skandal? Nie potrafisz myśleć dalej niż jeden wieczór? Jutro udaję się do naszego adwokata.
– Nie! – zawyła niczym zranione dzikie zwierzę. – Nie idź do niego, on jest naszym przyjacielem! A poza tym ja nigdy nie zgodzę się na rozwód, nigdy!
– Ale ja i tak wychodzę powiedział Sander spokojnie. – Nie mam tu nie do roboty, rozdzieram tylko swoje serce, i twoje też. Żegnaj, Hedvig. I dziękuję, że tyle ze mną wytrzymałaś! Zabiorę swoje rzeczy wieczorem, kiedy ciebie nie będzie.
Odszedł. Jej krzyki przez łzy niosły się na podwórze:
– Nigdy nie dostaniesz rozwodu! Do śmierci będziecie żyli w grzechu, aż wreszcie ci się to znudzi! A twój syn przez całe życie pozostanie bękartem!
No cóż, Hedvig nie ma racji, pomyślał Sander. Dostanę rozwód, ale to może potrwać. Nic na to nie poradzę, muszę być wolny.
Sander odszedł. Hedvig, ochrypła od krzyku, miała wrażenie, że nogi nie chcą jej już dłużej nosić. Osunęła się na kolana. Siedziała na podłodze i, zanosząc się od płaczu, szeptała:
– Przecież ja cię kocham, Sanderze, czy ty tego nie rozumiesz? Ale nigdy nie udało mi się do ciebie dotrzeć, zawsze byliśmy sobie obcy. Nigdy nie śmiałam ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham, bo wtedy zyskałbyś nade mną przewagę, a ja tego nie chciałam. Ten, kto bardziej kocha, jest zawsze stroną przegraną. A teraz jest już za późno. Za późno na okazywanie pokory.
Na wpół oślepiona przez łzy podniosła się do stołu w poszukiwaniu kieliszka. Sięgnęła po niego, ale chybiła, rozbił się na podłodze.
Trzask tłukącego się szkła otrzeźwił ją. Przez chwilę jeszcze siedziała, wpatrując się z przerażeniem w szklane okruchy. Potem wstała i podeszła do lustra.
Drżącymi palcami dotykała twarzy, gładziła, naciskała.
– Mój Boże, jak ja wyglądam – szepnęła przerażona, nie myśląc wcale o śladach pozostawionych przez płacz. Widziała teraz siebie taką, jaką musiał ją widzieć Sander i wszyscy inni. – Boże… – szepnęła.
Tego dnia utraciła bardzo wiele. Ominęła potłuczone szkło, nie patrząc nawet na karafkę z sherry, chwiejnym krokiem przeszła do sypialni i padła na łóżko. Długo leżała, spoglądając w sufit. Nie była pijana, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle, lecz po prostu wstrząśnięta tym, co powinna była zrozumieć już bardzo dawno temu: że obrała w życiu złą drogę.
Dwa dni później Sander Brink przybył do Lipowej Alei.
To Benedikte nalegała, by nie zwlekał z przyjazdem. On sam miał wątpliwości, pragnął najpierw przeprowadzić rozwód, by nie zaszkodzić sławie jej i Andre.
Ale Benedikte opowiedziała już o Sanderze całej rodzinie i wszyscy jej bliscy ciepło go przyjęli. Ojca Benedikte, Henninga, Sander miał okazję spotkać już kiedyś wiele lat temu, gdyż ich ojcowie byli dobrymi przyjaciółmi. Sander poznał teraz Agnetę, która nie była prawdziwą matką Benedikte, i córkę Ulvara i Agnety, Vanję, młodziutką piękność o najdziwniejszym charakterze, z jakim się kiedykolwiek zetknął. Co też ta dziewczyna ukrywa? Taka była jego pierwsza myśl, gdy zobaczył Vanję.
Najwięcej jednak czasu spędzał z Andre. Chłopiec wkrótce się zorientował, że gość szczególnie się nim interesuje, i prędko zostali bliskimi przyjaciółmi. Do Sandera mógł się zwrócić z każdym problemem.
– On jest dla mnie jak ojciec – powiedział pewnego dnia Andre, kiedy stał gotowy do wyjścia do szkoły.
– Bo to jest twój ojciec – spokojnie odparła Benedikte, nie przerywając nakładania synkowi rękawiczek. – Twój prawdziwy ojciec, który do nas wrócił. Do tej pory nie wiedziałam, gdzie on jest. Ale znów się odnaleźliśmy i pobierzemy się, jak tylko będzie to możliwe. A teraz pospiesz się, bo spóźnisz się do szkoły.
Tego dnia Andre miał nad czym rozmyślać. Na lekcjach był milczący, nie słuchał, co mówi nauczyciel i bardzo powoli wracał do domu.
Sander, któremu Benedikte powiedziała, że chłopiec wie już o wszystkim, czekał na niego na podwórzu przy pierwszych lipach. Rozłożyste gałęzie nagich drzew czarnym wzorem rysowały się na tle szarego zimowego nieba. Chłopiec nadchodził z drugiego końca alei. Sander obserwował, jak szedł coraz wolniej, coraz wolniej, aż wreszcie stanął w miejscu.
Sander także nie ruszył się ani o krok.
Wreszcie Andre znów zaczął iść, teraz bardziej zdecydowanie. Kiedy znalazł się już dostatecznie blisko, Sander wyciągnął ręce, zrobił kilka kroków, ale decyzję pozostawił chłopcu.
Andre był już tuż przy nim. Sander widział, że błyszczą mu oczy. Chłopiec z najwyższym wysiłkiem utrzymywał spokój; widać to było po jego twarzy. Ale potem i on wyciągnął rękę i Sander ruszył w jego stronę. Nic do siebie nie powiedzieli, trzymając się za ręce poszli, by porozmawiać na osobności.
Benedikte obserwująca ich przez kuchenne okno westchnęła głęboko. Otarła oczy i dalej obierała ziemniaki na obiad.
– Posłuchaj, Christofferze – powiedział ordynator. – Jak długo właściwie masz zamiar trzymać swą świeżo upieczoną żonę w szpitalu? Prawdę mówiąc, jej łóżko potrzebne nam jest dla nowej pacjentki.
Christoffer drgnął gwałtownie, aż mydło wypadło mu z ręki. Stali tuż obok siebie i myli się po długiej operacji.
– Sam już o tym myślałem – pospieszył z zapewnieniem. – Właściwie miałem zamiar zabrać ją już dzisiaj.
– To doskonale. Naprawdę doszła już do siebie, zaczyna nabierać ciała i rumieńców. Nie ma powodu, by dłużej tu przebywała.
Tylko że ja nie wiem, co z nią zrobić, myślał zdesperowany Christoffer. Zabrać ją do mojego maleńkiego mieszkanka, gdzie nieustannie będziemy sobie deptać po piętach? I gdzie ona będzie spać?
Nic jednak na ten temat nie powiedział, kiwnął tylko głową i obiecał, że wszystko załatwi.
Marit od kilku dni już pozwalano wstawać i chodzić po szpitalu. By była dość silna, kiedy przyjdzie jej się zmierzyć z życiem. To właśnie oświadczył jej Christoffer, a ona tylko potakiwała, wierząc w każde jego słowo. Ale nie dawało się dłużej przeciągać jej pobytu w szpitalu, teraz już musiała go ostatecznie opuścić.
Читать дальше