Tan-ghil znów zwrócił się ku Runemu.
– Potrafię czarami przywrócić ci twą dawną postać, znów staniesz się nędznym korzeniem.
– Wydaje mi się, że nie – spokojnie odparł Rune.
– To oczywiście ten sam dureń, który uplótł niewidzialną sieć czarodziejskich runów, dał ci takie pokraczne ciało. Ale ja umiałem rozsupłać runy, dlaczego więc nie miałbym…
– To ja zniweczyłem działanie runów – natychmiast wtrącił się Ahriman.
– Zamknij się i wynocha stąd! – wrzasnął Tengel bez zastanowienia. – Gdyby nie siła mojej woli, nie byłoby cię tutaj!
– Ja nie wyrażałem pragnienia, aby znaleźć się na zimnej Północy – odrzekł Ahriman godnie. – Ale skoro już tu jestem, chętnie wspomogę mego szanownego towarzysza radą i uczynkiem.
Ahriman był księciem kłamstwa w dualistycznej religii Zarathustry. Stanowił negatywną, niszczącą siłę, starającą się zwabić ludzi na stronę materializmu. Właściwie wiara weń powinna wyginąć już dawno, dawno temu, Zarathustra żył bowiem wiele stuleci przed Chrystusem, jednakże kult Ahrimana został odnowiony przez rozmaite kierunki wiary i dzięki temu przeżył. I… być może nie ma w tym nic szczególnie dziwnego. Jak wielu ludzi może z ręką na sercu przyznać, że są całkiem wolni od materializmu?
Ahrimanowi zależało teraz na dotarciu do naczynia z wodą zła. Nie wiadomo, jakie łączył z tym plany. Może wydawało mu się, że mógłby sam napić się ciemnej wody i w ten sposób zdobyć nieograniczoną potęgę? Jeśli tak, to bardzo się mylił, bo uprzednio musiałby dotrzeć do Źródła Zła, a tego dokonać mogą tylko ludzie, nie jakieś mniej lub bardziej wątpliwe bóstwa.
Tengel Zły, rozgniewany przypomnieniem upokorzenia, jakiego doznał, kiedy to Ahriman, a nie on sam rozplątał czarodziejskie runy, odwrócił się do perskiego bożka plecami. Tonem pełnym pogardy zaczął przemawiać do Runego:
– A więc jesteś nieśmiertelny, nędzny korzeniu, ciekawe, kto ci w tym pomógł…
Urwał. Przypomniał sobie, jak setki lat temu w Dolinie Ludzi Lodu podejmował daremne próby unicestwienia alrauny. I zaczął gorączkowo zastanawiać się nad Runem. W czasach, kiedy przebywał na Wschodzie, słyszał wszak o innych mandragorach. Bez trudu dało się je niszczyć.
Dlaczego więc ta nie poddaje się jego wpływom?
Niewiele więcej zdążył pomyśleć, bo lodem pod jego stopami targnął nagły wstrząs, nie pierwszy tego dnia. Całkiem niedawno miało miejsce coś podobnego.
Pozostali także zwrócili na to uwagę. Popatrzyli na siebie, ale nic nie powiedzieli. Drżenie ustąpiło prawie w tym samym momencie, kiedy się zaczęło.
– Oszczędzę cię, nędzny korzeniu – rzekł Tan-ghil. – Jeśli zdradzisz nam, kto się za tym kryje.
– Odpowiedź na to jest bardzo prosta – stwierdził Rune. – Twoi potomkowie, wszyscy są twojej krwi.
– Wiem o tym – prychnął Tengel. – Ale jest wśród nich jeden szczególny!
– Szczególnych jest wielu. Nie wiem, o kogo ci chodzi.
– Uważaj – ostrzegł Zły. – Może i jesteś nieśmiertelny, ale co powiesz na wypad do Wielkiej Otchłani? Widzisz, tam się nie umiera, żyje się dalej, przez całą wieczność. I zapewniam cię, myśli, jakie tam przychodzą do głowy, nie należą do przyjemnych. Samotność, alrauno, czy wiesz, co to jest samotność?
– Tak – z powagą odparł Rune. – Wiem. I obojętne mi jest, czy doświadczę jej na tym świecie, czy też w Wielkiej Otchłani.
Tengela ogarniał coraz większy gniew.
– Ale najpierw trochę tortur…
– To mnie nie dotyczy. Nie odczuwam bólu.
Rune skłamał, ale nie chciał dać satysfakcji Tengelowi Złemu. Przynajmniej nie od razu.
– Lynx! Łap go! Postąp z nim tak, jak postępowałeś z ludźmi w swojej ojczyźnie!
Straszliwy pomocnik przysunął się o kilka kroków, a Rune się cofnął, nie spuszczając z niego wzroku. Wiedział, że jeśli ta makabryczna osoba go dopadnie, będzie stracony, natychmiast zostanie wysłany do Wielkiej Otchłani. Rune zdawał sobie także sprawę z tego, że nie ma szans na ucieczkę, ale chciał jak najdłużej przeciągnąć czas, by możliwie najwięcej dowiedzieć się o swoim prześladowcy. Nie miał zamiaru stać się łatwą zdobyczą.
Patrzył na zbliżającego się ku niemu łotra. Było w nim coś dziwnego, coś, czego nie mógł zrozumieć. Na pierwszy rzut oka Numer Jeden wydawał się całkiem normalny, oprócz tego że w jego obecności przeszywał człowieka niesamowity dreszcz, którego w racjonalny sposób nie dawało się wytłumaczyć.
Lynx był… niezwykły! Niezwykli ludzie czy istoty nie były dla Runego niczym obcym, ale z takim zjawiskiem jeszcze się nie zetknął.
Wszystkie te myśli przebiegły przez głowę Runego w szalonym tempie, niewiele bowiem miał czasu. Z samego wyglądu Lynxa starał się wywnioskować, skąd on może pochodzić. Dość otyły mężczyzna o ciemnobrązowych, wyłupiastych oczach i krótkich wąsikach a la Hitler modnych w ówczesnej Europie środkowej… Rune słyszał raz, jak Lynxowi wyrwało się słowo „Scheisse!” – gówno, i to jeszcze mocniej utwierdziło go w przekonaniu, że mają do czynienia z Niemcem. Czasy wojny były już wprawdzie odległe i świat przestał w każdym Niemcu upatrywać wroga. Niechęć ustąpiła świadomości, że i wśród Niemców było wielu przyzwoitych ludzi, nie ponoszących winy za to, co się stało.
Ale ten człowiek mógł być jednym z najokrutniejszych sługusów Hitlera. Chociaż… Strój wskazywał na lata dwudzieste, fryzura także, i kapelusz, który nosił na początku, kiedy się pojawił. Teraz chodził z gołą głową.
Rune musiał zahamować nieco bieg myśli. Jeśli ten mężczyzna w latach dwudziestych był w średnim wieku, to znaczy, że teraz już nie żył. To jednak się nie zgadzało. Rune, który swobodnie poruszał się po tym i po tamtym świecie, potrafił jednoznacznie określić, czy ma do czynienia z duchem, czy też z żywą osobą. A ten człowiek duchem nie był. Nie był też upiorem ani nieziemską istotą.
W tym więc tkwiła zagadka Lynxa. Nie mogli pojąć, czym był. Nie duchem… A jednocześnie nie należał do teraźniejszości.
Różnił się też od Marca i samego Runego, obu nieśmiertelnych, zachowujących wieczną młodość. Reprezentował sobą coś zupełnie innego.
W trakcie rozmyślań Rune zdołał zarejestrować, że Lynx należał do ludzi w pyknicznym, jowialnym, germańskim typie. Bez trudu mógł sobie go wyobrazić jako pater familias w krótkich spodniach i tyrolskim kapelusiku, z rogiem w jednej, a kuflem piwa w drugiej ręce. Ale u Lynxa cechy te były wyjątkowo odpychające. Cała jego niemożliwa do zidentyfikowania postać, od której wprost biła pogarda dla ludzi, była tak odrażająca, że Rune cofnął się jeszcze o kilka kroków.
W tym samym momencie, kiedy Lynx już uniósł ramię, by pochwycić go swą przedziwną macką, Rune powiedział cicho:
– Fritz!
Zrobił to tylko po to, by zaznaczyć, że wie, skąd Lynx pochodzi. Posłużył się przy tym powszechnie używanym określeniem Niemca.
Lynx jednak nagle zamarł w pół ruchu i Rune zrozumiał, że człowiek ten w istocie nosi imię Fritz!
Dalszych wniosków Rune nie zdążył wyciągnąć, Tengel Zły bowiem zawołał niemal w panice:
– Łap go, człowieku!
Niekłamane zdumienie Lynxa ustąpiło. Znów podniósł rękę.
Wtedy właśnie lód zatrząsł się tak gwałtownie, że wszyscy czterej musieli wytężyć siły, by utrzymać się na nogach. Drgnął nie tylko lód, także okoliczne góry poruszyły się niczym podczas trzęsienia ziemi. Ale czy ktoś kiedykolwiek słyszał o trzęsieniu ziemi w prastarych górach Norwegii, należących do najbardziej bezpiecznych i stabilnych na świecie?
Читать дальше