– Runego jeszcze widać – powiedział Gabriel.
Popatrzyli za jego wzrokiem, choć nie mieli zamiaru oglądać się na lodowiec. Dla nich był już zamkniętym rozdziałem.
– Chodzi ci o ten maleńki punkcik tam daleko? Tuż przy drugim krańcu? – spytała Tova.
– Tak.
– Biedny Rune – Tova dała upust swym uczuciom.
Wszyscy myśleli podobnie. Rune, samotny, samotny po wielekroć…
Nagle Marco stanął jak wryty.
– Patrzcie! – wykrzyknął przerażony.
Na lodowcu pojawiły się trzy nowe punkciki, które ze zdumiewającą prędkością zbliżały się do Runego.
– Ten najmniejszy, tam… to nie może być nikt inny, jak Tengel Zły – jęknęła Tova.
– A ten drugi to Lynx – powiedział Ian. – Ale kim jest trzeci?
– Nie wiem – odrzekł Marco po chwili zastanowienia. – Musi to jednak być ktoś, komu udało się znieść działanie czarodziejskich runów czarnych aniołów.
– Kto to potrafi? – zdziwił się Nataniel.
– Niewielu – odparł Marco. – Znam tylko dwóch reprezentantów świata zła, którzy są w stanie to zrobić.
– Powiedz, kto!
– Jeden z nich należy do wymarłej religii. Drugi to Ahriman.
– Sądzisz, że to właśnie on?
– Nie wiem, jak Ahriman wygląda, poza tym z takiej odległości trudno coś orzec.
– Zobacz, zbliżają się do Runego! On przystanął, musimy mu pomóc! – jęknęła Tova.
Nataniel powstrzymał ją w chwili, gdy już chciała biec na ratunek.
– Stój! Nic nie poradzimy.
– Ale nie możemy zawieść Runego kolejny raz – protestował Gabriel.
Na twarzy Marca znów ujrzeli ów dziwny wyraz czujnego napięcia i jakby pełnego zdziwienia lęku.
Stali w miejscu, z głębokim żalem w sercach przyglądając się rozgrywającym się w dole scenom.
Tengel Zły triumfalnie wkroczył na lód. Właściwie miał zamiar wyruszyć do Doliny zwykłą drogą, ale nurt rzeki po wiosennych roztopach był tak rwący, że musiałby wędrować brzegiem, brodząc w głębokim śniegu. Postanowił więc ruszyć w ślad za wrogami. Może uda mu się ich dogonić?
Ścigający mieli przed sobą dłuższą drogę niż przeciwnicy, którzy dotarli na szczyt na grzbietach wilków, ale Tengel Zły potrafił przemieszczać się szybko: jak zwykle przesuwał się w pionowej pozycji o kilka decymetrów nad ziemią. Ahriman, który pragnął mu towarzyszyć, by zobaczyć, jak się cała sprawa zakończy, mógł również bez przeszkód poruszać się w czasie i przestrzeni. Najgorzej przedstawiała się sprawa z Lynxem, ale tamci wzięli go między siebie i ciągnęli w dość upokarzający sposób. Mimo to jednak zachował swój zwykły stoicki spokój. Nawet się nie skrzywił.
Kiedy już stanęli na lodowcu, puścili go. Lynx flegmatycznie otrzepał ubranie. Spojrzenie, jakim obrzucił swego pana i mistrza, było po rybiemu zimne i bez wyrazu.
Ahriman, choć dobrze zaznajomiony z samą istotą zła, wykrzywił się z obrzydzeniem na widok zagadkowego sojusznika Tan-ghila, zastanawiając się, z jakiej to kloaki został wyciągnięty.
– No i proszę – rzekł Tengel Zły z zadowoleniem. – Oto jeden z tych łajdaków maszeruje przez lód. Kuleje jak przetrącona wrona. Czyżby od nich uciekł? Przyjrzyjmy no mu się bliżej!
– To ten drewniany – mruknął Lynx.
W czarnych perskich oczach Ahrimana pojawił się wyraz zdziwienia.
– Co takiego?
– O, to pewna tajemnicza figura, którą moi przeklęci potomkowie włóczą ze sobą wszędzie – z pogardą odparł Tengel. – Ale teraz go dopadniemy. Nigdy nie miałem okazji przyjrzeć mu się z bliska. Najpierw go trochę przestraszymy, co wy na to, przyjaciele?
Gdyby Tengel Zły choć rzucił okiem na dwóch swych towarzyszy, zorientowałby się, że nie darzą go przyjaźnią. Owszem, współdziałają z nim, są na jego usługi, ale każdy z nich chce upiec swoją pieczeń przy tym samym co on ogniu.
Poza tym nawet ci uczniowie zła się go bali. Ahriman sądził, że kupił sobie wolność, dlatego ośmielił się wypuścić do Doliny Ludzi Lodu, ale mimo wszystko na widok tej obrzydliwej kupki cuchnącego pyłu, która im przewodziła, zlewał go zimny pot strachu.
Nie chciał mieć tej maszkary za swego wroga.
Runego dopędzili już wkrótce. Kiedy się do niego zbliżali, „drewniany” zatrzymał się i zaczekał. Ucieczka nie miałaby sensu. Rune wypełnił wszak swoją część zadania, Ludzie Lodu już go nie potrzebowali. Stracił swą przyjaciółkę i najbliższego kompana, Halkatlę, i obojętne mu było, co się z nim stanie.
– Zgniotę go w palcach jak muchę – odgrażał się z dziką radością Tengel Zły.
Nagle stanął jak wryty. Od Runego, na którego twarzy malowały się smutek i rezygnacja, jakby nic już nie miało dla niego żadnego znaczenia, dzieliło Tengela teraz zaledwie siedem-osiem metrów.
Zły zamrugał powiekami.
– Gdzie ja już widziałem to straszydło? – mruknął pod nosem bardziej do siebie niż do innych. – Ale nie w tej postaci…
– Już się kiedyś spotkaliśmy – przemówił Rune swym skrzypiącym głosem.
Tengel doznał dziwnego uczucia, które objawiło się ciarkami biegnącymi wzdłuż kręgosłupa, uczucia, którego dobrze nie znał. Czy mógł to być strach? Nie, raczej niepewność. Nienawidził sytuacji, w których nie miał przewagi. Chciał wiedzieć wszystko! Wszystko! Tylko w ten sposób mógł górować nad innymi.
Było chyba już trochę za późna, by o tym myśleć. Tan-ghil dawno powinien był zdobyć pełną wiedzę o całym świecie. Kurczowe trzymanie się tylko i wyłącznie zła mogło obrócić się przeciwko niemu.
– Kim on jest? Kim on jest? – z wściekłością zwrócił się do towarzyszy.
Oni jednak tylko potrząsnęli głowami.
Tengel Zły podszedł bliżej. Wysunął głowę jak ptak szykujący się do ataku i wbił pełen nienawiści wzrok w Runego.
Na pewno dowiem się, co to za jeden…
Wydał z siebie charakterystyczny okrzyk skrzydlatego drapieżnika. Uskoczył o parę kroków w tył, ale zaraz wyprostował się z godnością, pogardliwie wykrzywiając usta.
– Amulet – szepnął ochryple. – To amulet, który mnie zdradził! Oszukał mnie, namówił, bym został w Dolinie Ludzi Lodu do czasu, gdy zrobiło się już za późno! Byłem twoim właścicielem, a ty obróciłeś się przeciwko mnie! Zapłacisz mi za to!
Urwał. Przypomniał sobie wszystkie te próby, kiedy bez powodzenia usiłował zniszczyć alraunę.
– O czym mówisz, panie? – cicho spytał Lynx.
Tengel długim, zakrzywionym palcem wskazał na Runego. Dłoń mu drżała.
– To mandragora! Zwykły korzeń z odrostami i liśćmi!
Ostatnie słowa wykrzyczał, kipiąc wściekłym gniewem.
Ahriman i Lynx patrzyli na swego pana nadal nic nie rozumiejąc.
– Skąd wziąłeś taką postać? – wył Tengel Zły. – Jeśli ci się wydaje, że przypominasz człowieka, to się mylisz! Potworkiem, oto czym jesteś! Kto tak spartaczył swoją robotę?
Rune nie odpowiedział. Jeśli poczuł się dotknięty, to w każdym razie tego nie okazał. Wytrzymał spojrzenie ohydnych szarożółtych oczu.
Ahriman spytał przypochlebczo:
– Czy mam go… zniszczyć, o ty, równy mnie?
Tengel natychmiast obrócił się w jego stronę, prychając jak rozdrażniony kot:
– Równy mnie? Mnie? Co ty sobie wyobrażasz, nędzny robaku!
– Czy mam to zrobić? – spytał Ahriman, już ostrożniej dobierając słów.
– Nie potrafisz. On jest nieśmiertelny.
– Ja także.
– O, wcale nie. Tylko ja posiadłem nieśmiertelność.
– I amulet – cierpko przypomniał mu Ahriman. – No, dobrze, dobrze – zakończył ugodowo, widząc wyraz twarzy Tengela.
Читать дальше