– Podoba mi się twoje imię, Natanielu. Długie i niezwykłe, ale piękne. Zwłaszcza dlatego, że ty je nosisz.
– A ja lubię, kiedy je wymawiasz – uśmiechnął się z czułością. – W twoim głosie jest tyle ciepła.
Czy to takie dziwne? pomyślała Ellen, ale nic nie powiedziała.
Zaśmiała się.
– Cieszę się, że nie nazywasz się Efrem tak jak twój brat. Równie dobrze tobie mogło przypaść to imię. Efrem… nie, to niemożliwe! Albo Manasse…
– Ha! – wykrzyknął Nataniel. – Mam stryja, który nosi imię Manasse. Kiedyś poznasz wszystkie te dziwaczne biblijne imiona, powszechne w rodzinie mego ojca. Naprawdę miałem szczęście, że nie przypadło mi nic gorszego niż Nataniel.
– Pasuje do ciebie – przyznała Ellen: – Kiedy je pierwszy raz usłyszałam, przypuszczałam, że jesteś garbatym, bezzębnym starcem.
Nataniel roześmiał się tak głośno, że ludzie zaczęli się na nich oglądać.
– Ale w rodzinie twojej matki nie nadaje się takich imion?
Nataniel spoważniał.
– Nie, w rodzie mojej matki…
– To trochę niezwykły ród, wspominałeś o tym kilkakrotnie.
– Trochę niezwykły! Dziewczyno, nie wiesz nawet o czym mówisz! Ich imiona… Sporo wśród nich ekscentrycznych. Co powiesz na takie, jak Kolgrim, Tancred, Tristan, Dominik, Villemo, Ulvhedin, Vendel, Shira, Heike, Vinga, Tula, Tova, Saga, żeby wymienić tylko parę.
– Hm – mruknęła zaskoczona Ellen. – Rzeczywiście nie są wyjęte z Biblii…
I znów wybuchnęli śmiechem. Potrafili śmiać się razem i to właśnie, zdaniem Ellen, było takie wspaniałe. Razem.
Za oknem pojawiło się już wybrzeże Norwegii, wrócili więc do rzeczywistości.
– Ellen, muszę wybrać się do domu, zobaczyć z matką, czasami obojgu nam potrzebna jest rozmowa, ona żyje trochę odizolowana od swojej rodziny, a ja jestem jednym z nich. Matka bardzo kocha swego męża, między nią a większością jej przybranych synów panują przyjacielskie stosunki, ale od czasu do czasu musi złapać trochę wiatru w skrzydła i wtedy zawsze myśli o Ludziach Lodu, o wspólnocie, jaka panuje między nami. Nic nie ma przeciwko głębokiej religijności w domu mego ojca, uważa bowiem, że jest szczera, prawdziwa. Oprócz, rzecz jasna, pobożności Efrema, która bardzo ją drażni. Ale… sama rozumiesz.
– To prawda, doskonale ją rozumiem. Musi bardzo tęsknić za bliższym kontaktem z tobą lub kimś z krewnych.
– Tak właśnie jest. Posłuchaj, czy mogłabyś przyjechać pociągiem do Valdres? W poniedziałek w południe wyjdę po ciebie na stację w Fagernes. Czy to ci odpowiada?
Ellen, miotana między strachem przed powtórnym ujrzeniem okolic, gdzie spotkały ją tak straszliwe przeżycia, a chęcią przebywania z Natanielem, spytała z powątpiewaniem:
– Może powinniśmy to zlekceważyć?
– Sama wcale tak nie uważasz.
– Nie wiem.
– Czy chcesz, aby przez całe życie dręczyła cię niepewność, co naprawdę cię wtedy spotkało? Pamiętaj, że potrafię uwolnić od przykrego napięcia i ciebie, i tamto miejsce.
Ellen westchnęła.
– Dobrze – zgodziła się wreszcie. – Ale nie chcę ci jeszcze bardziej dokuczać.
– Ty mi nie dokuczasz.
No cóż, w każdym razie dokucza to mnie, pomyślała zmęczona i zrezygnowana.
Życie w jednej chwili bardzo się skomplikowało. Nagle przestała być pewna, czego naprawdę chce. Najlepiej o wszystkim zapomnieć.
– Posłuchaj, Natanielu…
– Co chciałaś powiedzieć?
– Czy chciałbyś być zwyczajnym człowiekiem? Pragniesz utracić tę swoją… moc?
Zamyślił się, zaskoczony.
– Nie, ależ skąd, nie wyobrażam sobie życia bez niej! Za nic na świecie nie chciałbym być zwykłym śmiertelnikiem.
– Ale przecież jej nienawidzisz?
– Rikard określa zwykle moje nastawienie jako miłość-nienawiść, sama z pewnością to słyszałaś, i chyba ma rację. Moja moc daje mi także wiele radości, Ellen. Szkoda jedynie, że ty masz okazję zetknąć się tylko z jej ciemnymi stronami.
Ellen zadowoliła ta odpowiedź.
– Miałam nadzieję, że chcesz zachować swoją siłę – uśmiechnęła się. – Ona jest częścią ciebie.
Nataniel skrzywił się lekko.
– To znaczy, że bez niej jestem nikim?
– Och, nie, wcale tego nie powiedziałam – odrzekła Ellen z przekonaniem. Pochyliła się nad torbą, chcąc ukryć rumieniec, jakim oblały się jej policzki.
Nagle Nataniel oświadczył:
– Nie, nie mogę już dłużej odkładać przeczytania listu. Rano wręczył mi go portier w hotelu.
– Pewnie, czytaj – powiedziała zdumiona i troszeczkę urażona Ellen. – Nie mam zamiaru ci przeszkadzać.
– Wiem, chociaż najchętniej przeczytałbym go w samotności.
– A ja przez cały czas nie daję ci spokoju? Odwrócę się do ściany i spróbuję się zdrzemnąć. A ty sobie czytaj!
Nie mógł nie zauważyć obrażonego tonu i cienia smutku w jej głosie.
– Ależ, Ellen! Naprawdę nie wiesz, kto jest nadawcą?
– Skąd mogę wiedzieć? Na pewno jakaś jasnowłosa, eteryczna… O, nie!
Całkiem o tym zapomniała! To był jej list, ten, który wysłała, gdy zarzucił jej przesadną oschłość.
– Oddaj mi to! – zażądała i zabrała mu list.
Ale reakcja Nataniela ją zdumiała. W niepojęty sposób koperta znów znalazła się w jego rękach.
– On należy do mnie! – stwierdził z uporem dziecka. – Napisałaś go do mnie i nie możesz mi go teraz odebrać.
– Owszem, napisałam nie wiedząc, że tak prędko się spotkamy. Są tam fragmenty, których nie powinieneś czytać – starała się przemówić mu do rozsądku.
– Właśnie dlatego muszę to przeczytać. Tak mało o tobie wiem, Ellen.
– Myślałam, że potrafisz dostrzec wszystko – powiedziała cicho.
– Nie, nie potrafię. Mogę wyczuć silne przeżycia, napięcia, ale o twoim codziennym życiu nie wiem nic. I przestań już mówić o eterycznych blondynkach, wymyśliłem to, aby zwiększyć dystans między nami. Nie mam żadnego ideału. Czy mogę wreszcie przeczytać list?
– No to czytaj już, ale tyle w nim bzdur. Pisałam to późnym wieczorem, a wtedy nie zawsze myśli się trzeźwo.
– Właśnie te bzdury chcę przeczytać.
Umilkli, Nataniel oddał się lekturze. Ellen siedziała sztywno, napięta. Starała się przywołać w pamięci całą treść listu, ale w większości składał się on z urywanych opowieści o jej życiu. Wtedy, wieczorem, w ciepłym świetle lampy, miała ochotę wszystko mu opisać, ale teraz wydało jej się to śmieszne. Sporo też opowiedziała mu o swych wielkich planach na przyszłość, o tym, co pragnie uczynić dla ludzkości, jakże dziecinne musi się mu to wydawać! Pęknie ze śmiechu, czytając o jej infantylnym idealizmie.
Pamiętała też o dwóch zdaniach, które pragnęła jakimś cudem wymazać z listu. Pozostawała nadzieja, że nie rzucą mu się w oczy.
Pierwsze brzmiało: „Wydaje mi się, że trochę źle zrozumiałaś mój związek z Royem. Powiedziałam Ci, że dałam mu wszystko, co tylko miałam do dania, ale to nieprawda, bo musiałam chyba mieć przeczucie, że spotkam kogoś innego, kto będzie znaczył dla mnie więcej.”
Fatalne zdanie, zwłaszcza w połączeniu z innym, co prawda występującym pod koniec listu:
„O, jakże bym chciała, żebyś nie wiedział, co się z nami stanie, wszystko byłoby o niebo łatwiejsze!”
Osobno – całkiem niewinne zdanka, czytane razem – katastrofa!
Nataniel złożył zapisane arkusiki. Ellen ośmieliła się zerknąć na niego ukradkiem. Tak, zauważył je! Siedział pobladły, z zaciśniętymi wargami, wpatrując się w pustkę.
Читать дальше