Drobna Kari szlochała w poczuciu winy.
– To nie ma żadnego znaczenia – uciął lensman. – Teraz ważne jest co innego, Kari, a mianowicie: kiedy wróciłaś do domu?
– Zaraz po tym.
– Po czym?
– Po tym, jak pan Viljar z Ludzi Lodu był w Elistrand.
– A skąd o tym wiesz?
– No, bo ja go spotkałam, jak jechał. I miał przed sobą na koniu dziewczynę.
– Tak. Wiozłem Belindę – potwierdził Viljar.
– No, i ja się przestraszyłam, jak usłyszałam końskie kroki, i schowałam się za oborą na probostwie.
– To znaczy, że byłaś dosyć daleko od domu – powiedział asesor, który dotychczas się nie odzywał. – A co potem? Poszłaś do domu?
– Tak, natychmiast. Nie tak znowu długo byłam poza domem – dodała, spoglądając przestraszona na panią Tildę.
– Powinnaś była od razu o tym wszystkim powiedzieć – upomniał ją lensman.
– Ja… Ja się bałam. Pani się tak strasznie złości.
– No dobrze. A co słyszałaś, kiedy wróciłaś do domu? Poszłaś zaraz do siebie i położyłaś się spać?
– Tak. Nie.
– Czyli jak?
– Najpierw poszłam do siebie, ale zaraz przypomniało mi się, że w kącie w hallu zostawiłam ścierkę do podłogi. A gdyby pani Tilda to zobaczyła, dostałabym okropne manto…
– To znaczy, że zeszłaś do hallu?
Wszyscy znieruchomieli i słuchali w napięciu.
– Skradałam się na palcach – powiedziała Kari. – Żeby mnie nikt nie zobaczył. Nie wolno mi być w tej części domu o tej porze.
– No a w hallu? Czy ktoś tam był?
– Nie.
Viljar westchnął, zawiedziony. Także jego przyjaciele skulili się rozczarowani. Kari jednak dodała:
– Ale zaraz usłyszałam, że ktoś okropnie jęczy, choć nikogo nie było widać, więc weszłam do środka, żeby się rozejrzeć.
– Weszłaś dokąd?
– Do biblioteki – wykrztusiła, wodząc wokół przerażonym spojrzeniem, jakby się dziwiła, że nie wszyscy wiedzą, co ma na myśli. – Bo właśnie tam był pan Abrahamsen, siedział na krześle i strasznie leciała mu krew. Ze wszystkiego! Z nosa, z ust, z ucha, oczy miał podbite i wyglądał okropnie.
Na sali słychać było stłumione okrzyki zgrozy.
– No i dalej?
– Pan Abrahamsen płakał i mówił do mnie: „Widzisz Kari, co oni mi zrobili? Jak mnie pobili? Och, jak mnie to boli!” Ja byłam taka przerażona i powiedziałam mu, że mi go strasznie żal, a on chciał, żeby mu to jeszcze powtarzać, i wsunął mi rękę pod spódnicę, on często tak robił, i powiedział, że on jest małym chłopcem, którego wszyscy źle traktują, ale wtedy ja powiedziałam, że muszę już iść i się położyć, bo ja już dzisiaj…
– No, dziękuję, Kari, to wystarczy – przerwał jej lensman. – I wtedy wróciłaś do siebie?
– Tak. Zapytałam tylko, czy czegoś nie potrzebuje, ale on mówił: „Tylko ciebie, Kari, tylko ciebie”, i klepał mnie, gdzie, to pan lensman wie, ale ja uciekłam, bo nie chciałam już więcej tego wieczora.
Lensman był zakłopotany.
– Wygląda na to, że pan Abrahamsen nie był poważnie ranny…
– Nie, więcej narzekał, niż go bolało, panie lensmanie. On taki był, nasz pan Abrahamsen, bardzo lubił, żeby się nad nim litować.
– Mówisz o zmarłym! – przerwała jej pani Tilda ostro.
– Och, tak! Przepraszam!
– Niech pan nie wierzy ani jednemu słowu tej dziewuchy, panie lensmanie!
– Dlaczego? Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego Kari miałaby kłamać.
– Ale kłamie! Herbert nigdy nie zwracał uwagi na służące!
– Co? – krzyknęła Kari. – Nie zwracał uwagi? Proszę zapytać, kogo pani chce…
– Dość! – zawołał lensman, machając ręką. – Otrzymaliśmy nareszcie rzeczowe informacje. To, co powiedziała Kari, w pełni uwalnia od podejrzeń Viljara z Ludzi Lodu. On nie mógł zabić pana Abrahamsena pogrzebaczem, bo po jego wyjściu pan Abrahamsen był na tyle zdrowy, że mógł uwodzić służące!
Pani Tilda podniosła się z miejsca. Blada, o ściągniętej twarzy.
– Ale on wrócił! – oświadczyła. – Ja go widziałam. Kiedy wysiadłam z powozu przy bramie Elistrand, widziałam mężczyznę wymykającego się potajemnie z domu. Starał się przede mną ukryć, ale widziałam jego konia, to był ten wielki koń Viljara z Ludzi Lodu, nie mam co do tego żadnych wątpliwości!
Belinda nabrała haust powietrza i ze świstem wypuściła je znowu.
– Nie, nie! To nie był Viljar! Przez cały wieczór byliśmy razem!
Na moment zaległa kompletna cisza, a potem pani Tilda oświadczyła:
– Jej świadectwo nie może być brane pod uwagę, bo oni oboje działają w zmowie.
– Belinda mówi prawdę – wtrącił Viljar. – Przez cały wieczór byliśmy razem. Ale nic niestosownego się nie stało.
– I my mamy w to wierzyć? – syknęła pani Tilda. – Co to za dowód niewinności? Oni mogli się przecież zakraść do Elistrand w każdej chwili, zwłaszcza jeśli byli razem.
Belindę ogarnął gniew na tą potworną babę, co w jej sytuacji nie było najrozsądniejsze.
– Nie, nie mogliśmy! – zawołała ze złością. – Bo pojechaliśmy do Drammen! O, i ma pani całą prawdę!
– Oooch! – jęknął Viljar i ukrył twarz w dłoniach.
– Do Drammen? – zapytała Vinga zdumiona. – Co wy, na miłość boską, mieliście do roboty w Drammen?
Asesor poruszył się na swoim miejscu. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
– O, to w najwyższej mierze interesująca informacja, Viljarze z Ludzi Lodu. Myśmy już od dawna mieli pewne podejrzenia. I co mi pan teraz powie?
Viljar opuścił ręce.
– To nieprawda – powiedział zmęczonym głosem. – Nie zdążylibyśmy tam dojechać i wrócić w tak krótkim czasie.
– Wszystko zależy z pewnością od tego, kiedy wróciliście do domu – rzekł asesor. Przypominał pająka, któremu udało się omotać muchę.
– Wrócili wcześnie – oświadczyła Vinga. Ona błyskawicznie pojęła, o co chodzi, choć nie rozumiała wszystkich okoliczności sprawy.
W końcu prawda dotarła też do Belindy.
– Nie, ja się przyznaję, kłamałam! – zawołała, próbując ratować sytuację. – Ja tylko tak mówiłam, bez zastanowienia, żeby ratować Viljara. Oczywiście, że on nie był w Drammen, nigdy byśmy tam nie zdążyli w tak krótkim czasie – zakończyła z żałośnie nieszczerym śmiechem.
– A zatem spróbujmy wyjaśnić bliżej tę nową okoliczność – powiedział lensman zirytowany. – Proszę odpowiedzieć: Gdzie byliście oboje wczoraj wieczorem?
Viljar zacisnął zęby.
– Czy to konieczne? – zapytał.
– Konieczne. Dla pańskiego dobra!
Viljar westchnął:
– No, trudno. W stodole w Grastensholm.
Na sali rozległy się głosy zdumienia i tłumione chichoty. Belinda także jęknęła, ale akurat to zebrani zrozumieli fałszywie. Że jest mianowicie urażona, iż Viljar wyjawił ich tajemnicę.
– Aha, w stodole – stwierdził lensman lakonicznie. – I, jak sądzę, nie muszę się pytać, coście tam robili.
– Owszem, proszę pytać – odparł Viljar z podniesionym czołem. – Bo nie działo się tam nic, o czym by nie można mówić głośno. Belinda była bardzo wzburzona tym, co ją spotkało w Elistrand, i chciała porozmawiać z kimś życzliwym w spokoju. A sam pan chyba dobrze wie, że dwoje ludzi potrzebuje czasem pobyć wyłącznie ze sobą. Porozmawiać, lepiej się zrozumieć. Tylko dlatego, że się nawzajem lubią.
Belinda siedziała z otwartymi ustami i nie spuszczała z niego oczu. Czy on naprawdę myśli to, co mówi? Czy te piękne słowa to prawda? Kiedy lensman zwrócił się do niej, aż podskoczyła.
Читать дальше