Żadne z nich nie spędziło tej nocy spokojnie. Wszyscy myśleli o Viljarze, który też pewnie nie spał w aresztanckiej komórce koło siedziby lensmana. Nieduża komórka zbudowana z kamieni i gliny, z kratami w maleńkich okienkach. Przechodzili obok niej wielokrotnie i zawsze przenikał ich dreszcz na myśl, że może siedzi tam jakiś straszny przestępca.
A teraz zamknięto tam Viljara.
Belinda błagała z całego serca świętego Jerzego o pomoc. Była przekonana, że do tej okropnej sytuacji doszło z jej winy. To ona wciągnęła Viljara w to wszystko. Powinna była milczeć na temat tego, co jej się przytrafiło w Elistrand, to nic by się nie stało.
W takim razie jednak ona musiałaby tam wrócić.
O mój Boże, jutro trzeba będzie się znowu spotkać z panią Tildą! I co się teraz stanie z Lovisą, biedną sierotką? A co mama i ojciec powiedzą na to wszystko? Czy Belinda będzie zmuszona nadal mieszkać w Elistrand ze względu na Lovisę? Sama z tym potwornym starym smokiem? Jak ona mnie teraz musi nienawidzić!
Ale przecież powinna się zaopiekować biedną małą Lovlsą Signe!
Teraz myśl o Signe nie wydawała jej się już ani taka wzniosła, ani taka tragiczna. Bo przecież Signe kochała swojego męża. Przynajmniej na początku. Gdy Belinda była zmuszona pomyśleć o Herbercie Abrahamsenie i o Signe w połączeniu z nim, o „uniesieniu aż do granicy bólu”, poczuła, że zaraz dostanie ataku morskiej choroby, i zaczęła liczyć kwiatki na tapecie, żeby zająć myśli czymś innym. W pokoju było ciemno, ale nie całkiem. Kwiaty na tapecie rysowały się jak niewyraźne plamy na szarym tle.
Następnego ranka bardzo wcześnie poszli wszyscy do lensmana.
W ostatniej chwili Belinda zaczęła się wahać, czy powinna tam iść. Heike i Vinga bardzo poważnie potraktowali jej niepokój. Rozumieli, że dziewczyna nie chce się spotkać twarzą w twarz z panią Tildą. Belinda wobec kłopotów przyjmowała mało skomplikowaną postawę: po prostu najchętniej schowałaby głowę w piasek. Oboje domyślali się też, że po tylu ciosach, jakie musiała znieść ostatnio jej i tak wątła wiara w siebie, spotkanie z budzącą grozę matką Herberta Abrahamsena może być dla niej za trudne. Była tak zdenerwowana wszystkim, co się stało, że z pewnością w jej duszy panował kompletny chaos. Zaproponowali, że odwiozą ją do Lipowej Alei, gdzie zajmie się nią pełna dobroci i ciepła Solveig.
Ale Belinda jakby odzyskała trochę przytomności umysłu. Powiedziała, że przecież Solveig na pewno będzie chciała zobaczyć syna, a i ona sama dobrze wie, gdzie jest jej miejsce. Miałaby zawieść swego jedynego przyjaciela? Viljara, który wdał się w to wszystko z jej powodu? Teraz na nią kolej, musi stanąć po jego stronie. Popłoch, w jaki wpadała na myśl o spotkaniu z panią Tildą, powoli ją opuszczał i w końcu mogli wszyscy wyruszyć z domu.
Eskil i Solveig byli wstrząśnięci aresztowaniem syna, całą winą zresztą obciążali siebie samych, bo nie zatrzymali go przy sobie, w domu, a pozwolili mu mieszkać w Grastensholm. Vinga jednak starała się ich uspokoić, powtarzała, że Viljar ma dwadzieścia osiem lat i z całą pewnością wiedział, co robi.
Pani Tilda była już na miejscu, trupio blada, sztywna niczym kij, ubrana na czarno. W całej postaci żywe były tylko oczy. Mroczne, z nienawiścią spoglądały na mieszkańców Grastensholm.
Lensman z pewnością zauważył, że Belinda odskoczyła w tył, jakby chciała uciekać, kiedy weszła do jego biura. I bardzo dobrze pojmował jej uczucia, kiedy patrzył na skamieniałą, nieprzejednaną twarz pani Tildy.
Vinga podeszła do niej.
– Bardzo serdecznie pani współczujemy z powodu pani niepowetowanej straty – powiedziała cicho. – Utrata dziecka to najcięższy krzyż, jaki Stwórca może na nas zesłać.
Tilda jednak odwróciła twarz. Zapomniała o wczorajszych poufałościach, kiedy plotkowała do Vingi jak najęta.
– Cóż wy możecie o tym wiedzieć? Jesteście pewnie teraz bardzo zadowoleni, że udało wam się wychować mordercę, co?
Vinga stała przez chwilę, bezradna wobec takiej postawy, po czym zrezygnowana odwróciła się i poszła sobie.
Przybył też asesor, chodziło bowiem o bardzo poważne przestępstwo. Dużą część niewielkiej salki wypełniła służba z Elistrand.
Dwaj ludzie lensmana wprowadzili Viljara. Skinął głową w stronę ławki, na której siedzieli jego bliscy, i napotkał wzrokiem ich spojrzenia pełne współczucia, lojalności, bólu, ale i niezłomnej wiary w niego.
To dodało mu otuchy i ogrzało jego serce w tej trudnej chwili, ale jednocześnie ogarnęła go rozpacz, że przyczynił im tyle zmartwienia. Zawsze był wobec nich pełen rezerwy, chłodny, nie okazywał zainteresowania, przynajmniej na zewnątrz. Nie zasłużyli sobie na tę jego obojętność. On jednak nie był człowiekiem, który umie się otworzyć. Na to musiałby zmienić gruntownie charakter.
Belinda nie spuszczała oczu z Viljara. Nie była w stanie spojrzeć na panią Tildę, a i tak przez cały czas czuła jej wzrok na swoim karku, niczym języki jadowitych węży. Widocznie cała nienawiść tamtej spadła na Belindę. Ona stała się kozłem ofiarnym. Jak zresztą dla wszystkich i zawsze w swoim osiemnastoletnim życiu.
Bardzo łatwo jest obarczać winą kogoś, kto sam się aż o to prosi.
Viljarze, czy ty czujesz, jak ja w ciebie wierzę? Ja wiem, że jesteś niewinny. Bo przecież święty Jerzy nie mógłby zrobić nic złego.
Viljarowi kazano usiąść pomiędzy dwoma posterunkowymi. Jakby już był skazany! Było po nim widać, że całą noc spędził w areszcie. Twarz zrobiła mu się szczuplejsza, jakby zmalała. Można było z niej wyczytać, że czuwał tej nocy.
Nie opuszczała go jedna, jedyna myśl: Sprawiłem ból moim bliskim. Tym wszystkim wspaniałym ludziom: Mamie, ojcu, babci i dziadkowi, a także tej małej Belindzie o gorącym sercu. Sprawiłem im ból, a to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał.
Najpierw składała wyjaśnienia pani Tilda. Rzuciła jeszcze jedno nienawistne spojrzenie w stronę Ludzi Lodu, zwłaszcza długo patrzyła na Belindę, potem zaczęła:
– Wczoraj wieczorem byłam u asesorostwa… – Tu skłoniła łaskawie głowę w stronę obecnego na sali asesora. – Mój ukochany, nieodżałowany syn przywiózł mnie tam i miał potem po mnie przyjechać. Przyjęcie jednak skończyło się wcześniej, niż przewidywano, więc musiałam wrócić z kim innym. Weszłam do domu i cóż zobaczyłam? Krew w hallu, meble poprzewracane. Zaczęłam wołać Herberta, lecz nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Poszłam dalej, do następnego pokoju, a tam moje biedne, niewinne dziecko leżało zamordowane przy drzwiach do salonu, w którym pewnie chciało się schronić, a obok pogrzebacz. Pogrzebacz, którego miejsce jest przy kominku w salonie.
Długo przyciskała do ust chusteczkę, zanim odzyskała równowagę.
– I co dalej? Co zrobiła pani potem? – zapytał lensman pełnym szacunku głosem.
Pani Tilda wyprostowała się i podniosła głowę.
– Natychmiast wezwałam służbę. Dziewczyna, która była u nas zatrudniona do opieki nad dzieckiem Herberta, oczywiście zniknęła, a dziecko razem z nią. Dziecko zostało potem odnalezione w służbówce, u kucharki i dziewczyny kuchennej, gdzie absolutnie nie powinno przebywać. Te dwie służące wyjaśniły, że wczesnym wieczorem przyszedł do Elistrand Viljar z Ludzi Lodu i bez żadnego powodu rzucił się na mojego biednego syna. Przyznał się zresztą do tego przed obiema kucharkami i dodał, że mają się zająć Lovisą, bo Belinda nie wróci dzisiaj na noc. Tak więc sami państwo widzą! Ci dwoje współdziałali ze sobą, to oni zamordowali Herberta. Oboje są winni!
Читать дальше