Przebrany! Szatan przecież jest czarny jak noc. Ale i tu go poznała! Poznała bohatera swoich marzeń. Rysy twarzy, ten diabelski błysk w oku! Nie, nie mogła się mylić.
Wszedł do środka, ale Sol nie spojrzała więcej w jego kierunku. Udawała, że bardzo zajmuje ją szklanka wina. Przypatrywała się złocistemu płynowi, obserwując załamujące się w nim promienie światła.
Bardziej wyczuła, niż zobaczyła cień padający na stół przy którym siedziała.
– Wiedziałem, że jeszcze się spotkamy – zabrzmiał niski, wiele obiecujący głos.
Sol, zmieszana, uniosła wzrok. Z początku udawała, że nic nie rozumie, wkrótce jednak zaczęła się uśmiechać.
– Tak, czy myśmy się już gdzieś nie widzieli?
Uczynił dłonią pytający gest, wskazując na krzesło naprzeciw niej. Łaskawie skinęła głową. Podszedł gospodarz, przybysz zamówił jedzenie i wino, nawet przez chwilę nie spuszczając oczu z Sol.
Kiedy zostali sami, zapytał:
– Jak się nazywacie, moja piękna pani? Albo nie, nie mówcie! Od czasu gdy was poprzednio ujrzałem, myślałem o was jako o bogini księżyca. Pozwólcie mi tak się do was zwracać!
Sol wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. To przecież zupełne szaleństwo! Bogini księżyca! Ona, która nosiła imię Sol!
– A wy – powiedziała drwiąco – wydajecie mi się, tu na ziemi, przebranym błędnym rycerzem, chociaż właściwie należycie do innego świata.
– Nie, nie jestem przecież archaniołem!
– Wcale nie o to mi chodziło.
Jak zabawnie porozumiewać się sekretnym szyfrem!
Sol czuła się ożywiona i szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nareszcie, nareszcie znalazła kogoś takiego samego jak ona. Wiedziała, że on potrafi dać jej wszystko, czego potrzeba kobiecie.
– Wiem, kim jesteście, pani – odezwał się. – Nie znam waszego imienia, ale nazywają was czarownicą o kocich oczach. Uspokójcie się; wiem, że was ścigają, ale nie mam żadnego interesu, by was wydać. Macie też jeszcze jedno przezwisko.
– O, to coś nowego!
– Nazywają was modliszką.
– Modliszką? Fuj! Dlaczego?
– Ludzie wyobrażają sobie, że jesteście oszalała na punkcie mężczyzn i że po uściskach zabijacie swych kochanków.
Sol poczuła się głęboko urażona.
– To nieprawda! To w ogóle nie jest prawda! Po pierwsze, miałam niewielu mężczyzn; żyją obydwaj, znaczy cała trójka – w ostatniej chwili przypomniała sobie kata – i cieszą się dobrym zdrowiem. Nie obchodzą mnie zwykli śmiertelnicy!
Jej gniew wzbudził jego wesołość.
Zapytał, dokąd się wybiera. Wyjaśniła, że zmierza do Solor, do Finów.
– Podobno znają się na czarach.
Oczy mu rozbłysły, była taka pociągająca!
– Wiedziałem, że jesteście czarownicą, moja bogini księżyca. Można to poznać po waszych oczach.
Nie przeszkadzało jej, że tak mówił, wprost przeciwnie. U kogóż, jeśli nie u niego, miała szukać zrozumienia.
Z bliska widać było, że nie jest już młodzieńcem. Książę Ciemności jednak też nim nie był, miał ponad tysiąc lat. Chociaż w jego królestwie tysiąc lat to jakby jeden dzień.
Szatan, Lucyfer – anioł, który podjął walkę przeciw Bogu i został strącony z niebios do piekła. To musiał być Lucyfer, tak jak wyglądał po upadku. Nadal piękny, ale już z błyskiem zła w oku.
Stworzony przez ludzi obraz Złego nie jest prawdziwy. Diabeł jest piękny jak anioł Pana, którym był kiedyś. A może zmienia się stosownie do woli człowieka? Ma przecież tyle postaci: smoka, psa lub węża. Potrafi wszystko.
– Gdzie byliście przez ten cały czas od naszego ostatniego spotkania? – zapytała. Poczuł się wyraźnie nieswojo. – Wybaczcie mi, to nie było mądre pytanie – dodała szybko.
Odetchnął z ulgą.
Chętnie dowiedziałaby się jednak, dlaczego tak dużo czasu upłynęło, nim ponownie uniósł się z otchłani. Nie warto, stwierdziła. Może on nie chce mówić o swoim drugim życiu?
– Moja księżycowa bogini, ja również udaję się na wschód. Ośmielę się zaproponować swoje towarzystwo. Drogi nie są bezpieczne dla samotnej damy.
Sol pochyliła głowę ruchem pełnym gracji.
– Wielkie dzięki za propozycję, panie. Mówcie do mnie na ty, jeśli mogę was prosić. W końcu znamy się nie od dziś.
Ostatnie słowa wypowiedziała wiele znaczącym tonem, a jego żartobliwy uśmiech potwierdził, że i on podejmuje grę.
Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała. Pomimo śladów, które pozostawiły na jego twarzy przeżycia, był bezwstydnie piękny. Niebieskie oczy błyszczały, złote włosy układały się w delikatne fale z lekko zaznaczoną siwizną na odrobinę podniesionych skroniach. Oceniała jego ziemski wiek na… powiedzmy koło czterdziestki. Ile tysięcy lat miał naprawdę, nikt nie mógł stwierdzić.
Czuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa, delikatne włoski na karku podniosły się. Czym innym było spotkanie go na Blokksberg, a zupełnie czym innym było to tutaj. Jak cudownie tak siedzieć naprzeciwko siebie w wiejskiej gospodzie i umawiać się na wspólną drogę – ze wszystkimi tego konsekwencjami!
Przecież on jest jedyną osobą, która w pełni mnie rozumie, dlaczego więc jestem taka przejęta? Przyznawała w duchu, że poczucie łączącej ich więzi było dużo silniejsze podczas wypraw do jego królestwa. Dlaczego teraz miała trudności ze znalezieniem właściwego tonu?
Odnosiła wrażenie, że ostrożnie badają się nawzajem.
Godzinę później jechali razem jedno za drugim w palącym blasku jesiennego słońca wzdłuż Glommy. Ścieżka była zbyt wąska, by mogli rozmawiać. Sol jednak każdym nerwem czuła jego obecność. Wiedziała, że na niego w równym stopniu działa jej fizyczna, zmysłowa bliskość.
Zakołatała jej w głowie szalona myśl. Pewna była już, że to właśnie jest mężczyzna jej życia. O, gdyby mogła związać się z nim na stałe! Tu, na tym świecie. Wybudować dom, może mieć dzieci, przerwać bezustanne poszukiwania. Po raz pierwszy w życiu z całych sił zapragnęła być jak inne kobiety, mieć poczucie bezpieczeństwa, jakie daje mąż i własne domowe ognisko. Ale czy to możliwe? Z kimś takim jak on? Tak chyba się nie da. Był przecież na tym świecie tylko gościem, obcym przybyszem.
Zapyta go jednak. O tak, na pewno zapyta, tylko później. Najpierw muszą poznać się lepiej.
Sol nigdy niczego nie pragnęła tak mocno. Myśl o spokojnym, dobrym szczęściu przepływała przez nią jak małe ożywcze strumyczki.
Jechali długo, aż on wyznaczył postój. Właśnie minęli jakąś wioskę, znaleźli się na pustkowiu.
Jej błędny rycerz wskazał na samotną szopę położoną nieco wyżej.
– Może odpoczniemy tam chwilę?
Zgodziła się. Czuła, jak z podniecenia mocno wali jej serce.
Było południe. Gorące promienie słońca padały na ściany szopy. W środku było ciepło i przyjemnie. Powoli rozebrał ją do naga i długo się jej przypatrywał, zanim wprawnymi ruchami obudził jej namiętność.
Sol nigdy dotąd nie spotkała tak pewnego kochanka. Nie zachowywał się teraz jak Książę Ciemności. W otchłani od razu przystępował do dzieła. Tu zdawał się dokładnie odgadywać życzenia kobiety, a kiedy w końcu nagi ułożył się przy niej, całe jej ciało wibrowało.
Nie była to jednak taka sama orgia jak w jego królestwie. Na czym polegała różnica? Na razie nie mogła tego pojąć. W otchłani nie trzeba było jej rozpalać, ciało i tak stało w ogniu. Tutaj po raz pierwszy była podniecona w objęciach śmiertelnika, odczuwała raczej rozkosz, a nie cielesną ekstazę, w której pragnęła tylko więcej i więcej.
Читать дальше