Chwilami popychała swój ładunek. Była już bardzo wycieńczona, dawał się jej we znaki głód; od kilku dni nic nie jadła.
Klaus w ogóle się nie poruszał. Owinęła go tak starannie, że nie mogła dojrzeć jego twarzy.
Nie chciała też jej oglądać.
Sol wyprostowała się. Wiedziała, gdzie jest.
Długo stała w miejscu. Jeżeli mieli przeżyć, musieli znaleźć jakieś schronienie, i to jak najszybciej. Ale kto zechce ich przyjąć? Jak daleko rozniosła się wieść o czarownicy o żółtych oczach? Mogli sprowadzić na siebie nieszczęście.
Nagle jej oczy rozbłysły. Był ktoś, kto udzieli jej pomocy i z pewnością jej nie wyda. Czy zdobędzie się na to? Czy wejdzie prosto w paszczę lwa?
Ciarki przeszły jej po plecach. Wiedziała, gdzie on mieszka. Człowiek, z którym nikt nie rozmawia, przed którym wszyscy uciekają, który nie ma żadnych przyjaciół.
Nie było do niego daleko.
Pewnego wieczoru przybył do Lipowej Alei. Stał w cieniu do chwili, gdy wszyscy pacjenci Tengela otrzymali pomoc i opuścili dwór.
Dopiero wtedy się ukazał. Ciemna, ponura sylwetka w skórzanym kapturze.
Kat.
Zranił się w rękę, Tengel i Sol pielęgnowali ranę. Następnego wieczoru wrócił, i jeszcze następnego. Płonącymi oczami wpatrywał się w Sol, gdy zmieniała mu opatrunek. Kiedy ona spojrzała na niego, spuścił wzrok.
Nigdy więcej nie przyszedł.
Kat… On najprędzej powinien na nią donieść. Byłaby wtedy jego zdobyczą.
Sol jednak sądziła, że tego nie zrobi. Była pewna, że da sobie z nim radę.
Z głębokim westchnieniem znów chwyciła za nogi ławy i mocno zaczęła ją pchać przed sobą.
Odnalazła chatę ukrytą głęboko w lesie. W pobliżu nie było innych zagród.
Zapukała zdrętwiałymi z zimna palcami.
– Otwórzcie, mistrzu! – zawołała. – To ja, Sol, przybrana córka Tengela, która kiedyś leczyła twoją ranę. Teraz znalazłam się w potrzebie. Mój przyjaciel jest ranny, nie mamy gdzie nocować. Czy możemy wejść?
Długo musiała czekać, nim drzwi uchyliły się lekko. Płonąca smolna szczapa oświetliła twarz Sol, całkiem ją przy tym oślepiając.
– Czy możesz mi pomóc? Mój przyjaciel leży tam, na sankach. Nie wiem, czy jeszcze żyje.
Olbrzymi mężczyzna bez słowa chwycił Klausa i wciągnął go do wewnątrz. Ułożył go na podłodze i zamknął drzwi.
– Czy to twój ukochany? – spytał zachrypniętym głosem.
– Ukochany? – powtórzyła Sol. – Nigdy kogoś takiego nie miałam, to nie dla mnie. To drogi przyjaciel, wiele dla mnie poświęcił. Chcę w zamian coś dla niego zrobić.
Kat pokiwał głową. Miał surową, zastygłą twarz o ciemnych, świdrujących oczach. Jak zawsze był w kapturze, spadającym aż na plecy i zakrywającym większą część oblicza. Odziany był w szeroką, spiętą pasem koszulę i obcisłe spodnie. Nie był ani młody, ani stary, jakby istniał od początku świata i nigdy się nie zmieniał.
Ułożyli Klausa niedaleko ognia, by odtajał, a kat wystawił chleb i piwo dla Sol.
Posilali się przez chwilę, wreszcie Sol przerwała milczenie.
– Ile o mnie wiecie, mistrzu?
Odpowiedział, nie patrząc na nią.
– Więcej niż inni. Wiem, kim jest czarownica o kocich oczach, której szukają władze. Nie zdradziłem jednak twojego imienia.
– Dziękuję – powiedziała Sol.
– Twój przybrany ojciec to szlachetny człowiek. Pomogliście mi kiedyś, nie odrzuciliście, nie usłyszałem słów pogardy.
Więcej nic już nie powiedział.
W milczeniu przygotowali posłanie dla Klausa. Kołatała w nim jeszcze resztka życia. Kat wskazał jej łóżko w maleńkiej izbie, jedyne, jakie znajdowało się w chacie. Sol wsunęła się pod okrycie, półżywa ze zmęczenia, z obolałymi członkami.
Mistrz przyszedł do niej. Przyjęła go obojętnie. Parokrotnie w ciągu nocy czuła, że ją bierze, ale była zbyt zmęczona, by protestować. Unosiły się nad nim męskie wonie, ale nie budziły jej odrazy. Pozwalała mu. Był samotnym człowiekiem i pomógł jej. Niech to będzie zapłata.
Dostała od mistrza sanki, na których mogła wieźć Klausa. On otrzymał w zamian zupełnie dobrą ławę. Odprowadził ją ciągnąc sanki tak daleko, jak tylko się dało. Nie zostało powiedziane nic poza tym, co absolutnie konieczne.
Pożegnali się kilkoma prostymi słowami.
– Dziękuję – powiedziała Sol.
– To ja dziękuję – odparł.
Długo stał, patrząc w ślad za nimi.
Było ciemno, gdy szła wzdłuż lipowej alei do domu Tengela i Silje.
Napotkała nieoczekiwane trudności. W ciągu dnia śnieg, który tu, na nizinie, nie był tak głęboki, stopniał. Musiała ciągnąć sanki po trawie, piasku i kamieniach. Za każdym razem, gdy płozy trafiały na przeszkodę, serce zamierało jej ze strachu.
Klaus nadal leżał nieruchomo, trupio blady.
W całym domu było ciemno, wyglądał na opustoszały. Ale też i było już późno.
Najpierw spróbowała zapukać w okno Liv, do jej własnej dawnej sypialni. Liv jednak nie odpowiadała.
Zaniepokoiła się. Co mogło się stać, podczas gdy jej nie było? A jeżeli…?
Stukanie w okno Arego odniosło skutek. Wpuścił ją do sieni.
– Sol! – szepnął młodszy brat. – To naprawdę ty?
– Tak, kochany Are, jak dobrze znów cię widzieć! Czy możesz sprowadzić Tengela? Mam ze sobą chorego. Jeżeli ci się uda, nie budź Silje.
Wkrótce w słabo oświetlonej sieni stanął na wpół ubrany Tengel.
– Sol! Najdroższe dziecko! Witaj!
Uściskał ją. Opowiedziała o Klausie.
Mężczyźni szybko wyciągnęli go z sań i wnieśli do domu.
– Na Boga! – powiedział Tengel swym spokojnym głosem za którym tak bardzo tęskniła, – To nie wygląda dobrze!
– Czy on żyje?
– Jeszcze nie wiem. Zaraz się nim zajmę. Idź się położyć, wyglądasz na straszliwie wyczerpaną.
– Bo jestem. Ale nie mogę odpoczywać teraz, kiedy nareszcie dobrnęłam do domu.
Ze schodów, człapiąc, zeszła Silje. Wymieniły uściski, uroniły łzy.
– Czy dużo będzie znaczyć dla ciebie, jeśli ten mężczyzna przeżyje? – zapytał Tengel.
Zastanowiła się nad odpowiedzią.
– Nie tak, jak myślisz. Ale to ważne. Był dla mnie dobry. I wiele wycierpiał od złych ludzi.
– Zrobię, co tylko będę mógł. W tym przypadku naprawdę muszę wytężyć wszystkie siły.
Silje przyjrzała się twarzy Klausa.
– Mój Boże! Przecież to parobek, który wiele lat temu służył w Grastensholm!
– Tak – odpowiedziała Sol. – Chcieliście nas rozdzielić. Ale życie toczy się własnymi drogami.
Silje nie pytała o nic więcej. Nie śmiała…
Sol dostała jedzenie w przytulnej, zacisznej kuchni. Silje i Are wypytywali ją o wszystko. Tengel został sam z Klausem w pomieszczeniu, gdzie zwykle zajmował się chorymi.
Silje chciała wiedzieć dokładnie, gdzie podziewała się Sol. Nie otrzymała jednak szczegółowych wyjaśnień. Sol umiejętnie zmieniła temat.
– Gdzie jest Liv?
– Nie wiesz? No, oczywiście, że nie. Liv i Dag pobrali się, mieszkają teraz w Grastensholm!
– Naprawdę? Bardzo szybko poszło. Ale to najlepsze, co mogło się stać.
– To jedyna szansa dla Liv. Była bliska załamania. Ten podły Laurents pozbawił ją całej wiary w siebie. Dzięki Bogu, że umarł… Och, nie, nie chciałam tego powiedzieć.
A więc nie żyłam na próżno, pomyślała Sol, głośno zaś powiedziała:
– A jak miewa się Liv?
– Z każdym dniem lepiej. Myślę, że zaczyna sobie dawać radę z… no wiesz…
Читать дальше