Może więc dlatego Ulvar tylko wygadywał różne brzydkie rzeczy, ale zawsze zachowywał się wobec niego wyjątkowo grzecznie?
Oczywiście obaj chłopcy dowiedzieli się też więcej o Sadze. O tym, że przyjechała ze Szwecji i że ta gałąź rodu była od początku siedemnastego wieku związana z rodziną Oxenstiernów, ale że teraz ta więź uległa zerwaniu.
Hrabina Lotten Oxenstierna napisała list, w którym pytała, czy Saga nie mogłaby wrócić i zostać guwernantką czworga dzieci hrabiny. Malin musiała, niestety, poinformować o tym, że Saga zmarła tragicznie i że zostawiła dwóch małych synków. Hrabina przysłała w odpowiedzi list pełen współczucia, a chłopców Sagi zaprosiła do Szwecji. Malin podziękowała, obiecała, że może w przyszłości, ale że teraz dzieci mają się dobrze pod opieką krewnych.
Wiedziała jednak, że Ulvara nigdy nie będzie można do Szwecji wysłać. Nie mogli tego zrobić rodzinie hrabiny, która zawsze okazywała Ludziom Lodu przyjaźń.
Sama Malin utrzymywała ścisły kontakt ze swymi rodzicami, Christerem i Magdaleną. Oni wciąż przyjaźnili się z rodziną Posse, byli ich zaufanymi i służyli im jak zawsze. Z tą tylko różnicą, że po ślubie córki Arvida Mauritza Posse, Charlotty, z panem Adamem Didrikiem Reuterskiold, Ludzie Lodu związani byli teraz z nazwiskiem Reuterskiold.
Rodzice Malin pragnęli, by wróciła do Szwecji. Ona jednak była zakochana i chciała zostać tam, gdzie mieszkał Per Volden.
Marca nie trzeba było długo przekonywać, żeby się przeprowadził do nowego domu Malin. Rozumiał, na czym polega problem. Że dla Viljara i Belindy opieka nad Ulvarem będzie zbyt uciążliwa, mimo że Henning umiał sobie dawać z nim radę, Marco rozumiał też kłopot Malin i obiecał nie spuszczać oczu z brata. Tylko że Marco chodził do szkoły…
Tak jak Ulvar był znienawidzony przez wszystkich, tak Marco był kochany. Już teraz dostawał miłosne liściki od nieznanych wielbicielek, był ulubieńcem nauczycieli i nawet chłopcy go podziwiali. On zaś zachowywał się tak samo wobec wszystkich. Spokojny, życzliwy, obdarzony prawdziwym autorytetem, rzecz prawie niewiarygodna u dziesięcioletniego chłopca. A wszystko to osiągał, mimo że trzymał się zawsze trochę na uboczu, nigdy się nad innymi nie wywyższał. „Ten chłopiec nie jest przeznaczony dla tego świata” – wzdychały różne panie i w pewnym sensie nie myliły się.
Henning miał swój pogląd, jeśli chodzi o tego kuzyna. „Marco oczekuje swego czasu”, mawiał często. Wiedział bowiem, że obaj chłopcy zostali do czegoś przeznaczeni. Każdy ma do spełnienia swoje zadanie. Henning wiele się nad tym zastanawiał. Nie umiał tylko znaleźć odpowiedzi na pytanie, w czym to Ulvar mógłby odegrać pozytywną rolę.
Ale w życiu Henninga pojawiły się wkrótce inne sprawy, bardziej osobistego charakteru, nad którymi musiał się zastanawiać.
Przy sianokosach tego roku pomagali im jak zwykle sąsiedzi i przyjaciele. Rodzina przeżyła kilka tragicznych lat, gdy nikt nie chciał okazać im pomocy, wtedy gdy szary ludek panoszył się w Grastensholm, ale teraz znowu było dobrze. W każdym razie dopóki Ulvar trzymał się z dala. Kiedy się tylko pokazywał, pomocnicy zabierali się do domu, nauczeni doświadczeniem.
W tym roku, 1871, wśród pomagających znalazła się też pewna młoda dziewczyna. Mieszkała niedaleko, w willi, i taki miała kaprys, żeby popracować w polu. Po-stanowiła, że przyjdzie pomagać. „Praca w polu jest taka malownicza, mamo, a poza tym mogę się przydać.”
Wieczorem wróciła do domu z rozmarzonym wzrokiem.
Och, czyż zawód rolnika nie jest wspaniały? Ach, pracować na roli, uprawiać ją! Spać na sianie, karmić małe, nieporadne jagnięta…
Matka była dużo bardziej trzeźwa:
– Siedzieć w oborze przez całą zimową noc i czekać na cielę. Prać ciężkie, śmierdzące gnojem ubrania w lodowatej wodzie. Wstawać przed świtem i wiedzieć, że wszystko, absolutnie wszystko i wszyscy w obejściu czekają, że przyjdziesz, nakarmisz, posprzątasz, przygotujesz co trzeba.
– Tak, ale to przecież fantastyczne! Dokładnie za czymś takim zawsze tęskniłam!
– Ach, tak? W ubiegłym tygodniu prawdziwe życie polegało na tym, by móc studiować na uniwersytecie, tylko dlatego, że ty, jako dziewczyna, nie masz do tego prawa. A jeszcze tydzień przedtem najbardziej interesowały cię bale w Christianii.
Córka nie słuchała. Z oczyma utkwionymi w dal myślała o przystojnym, budzącym zaufanie synu gospodarza z Lipowej Alei. Zwoził siano. Przyjeżdżał tylko od czasu do czasu, by załadować wóz. Zamienił z nią ledwie kilka słów, ale, och, jaki on pociągający! Trochę skrępowany, ale wysoki i silny, o głębokim głosie i prawdopodobnie absolutnie niedoświadczony, jeśli chodzi o kobiety. Następnego dnia znowu musi tam pójść.
Henning ją, oczywiście, zauważył, trudno było tego uniknąć. Błyszczała niczym gwiazda pośród ubranych na ciemno kobiet i dziewcząt wiejskich. Obcy ptak, który wcale nie pasował do tego środowiska.
Ma chyba około dwudziestu lat, myślał Henning. Włosy blond, z drobnymi loczkami nad czołem i grubym warkoczem upiętym wokół głowy. Ubrana w białą bluzkę i w spódnicę na szelkach z materiału w kwiatki. Inne kobiety nosiły przeważnie praktyczne suknie w brązową albo szarą kratę, a nadchodziła moda jeszcze bardziej surowa: czerń, bluzki zapięte wysoko pod szyję.
Dziewczyna miała na imię Anneli i Henning wiedział, gdzie mieszka. Ojciec był przedsiębiorcą, spekulował na giełdzie, pewien siebie. Rodzina miała wiele dzieci.
Anneli spoglądała na Henninga tak promiennie i radośnie, że naprawdę go to onieśmielało. Na jego poważną uwagę, że powinna widły trzymać pod sianem, jeśli chce je podnieść, odpowiedziała prawie frywolnie i Henning spłonął rumieńcem. Ale to chyba tylko on tak źle zrozumiał jej słowa.
Następnego ranka, od chwili gdy tylko otworzył oczy, dręczył go niepokój. Czy Anneli dzisiaj też przyjdzie? Z pewnością tylko przelotny kaprys sprawił, że chciała pomagać na łące.
Ale była. Gdy wypatrujące oczy Henninga dojrzały ją już z daleka, serce jego przepełniła spokojna radość.
Anneli oczywiście przybiegła. Kiedy wczoraj wieczorem rozchichotana opowiadała swoim dwóm przyjaciółkom o niebywale męskim młodym gospodarzu z Lipowej Alei, jedna z nich zawołała: „Ach, Boże, on! Od dawna strzelam do niego oczami, ale on nie patrzy na dziewczyny! Ludzie mówią, że mężczyźni z Ludzi Lodu są podobno fantastyczni w łóżku. Bo mają jakoby…” Dalsze słowa rozpłynęły się w niepohamowanych chichotach. „Ale czy to nie tylko ci przeklęci? Tacy jak Ulvar?” zapytała druga z przyjaciółek. Wszystkie trzy zgodziły się w końcu, że czegoś takiego nigdy na pewno nie wiadomo.
Przyjaciółki były chyba dużo bardziej doświadczone, niż Anneli myślała. Były też starsze. Ale ogarnęła ją ochota, by sprawdzić, jak to jest z tymi mężczyznami z Ludzi Lodu, to znaczy z Henningiem, oczywiście! Jej zainteresowanie nieustannie rosło. Niebezpieczne, to jest bardzo niebezpieczne, zdawał się szeptać jakiś wewnętrzny głos. Ale ona nie zamierzała przecież przekraczać granic! Panna z dobrej rodziny tak nie robi! Chociaż jaj dwie przyjaciółki…?
Na łące Henning nie miał odwagi rozmawiać z Anneli. Bał się, że ona go natychmiast przejrzy na wylot. Postanowił czekać do przerwy na posiłek.
Znalazł się jednak po tej samej stronie długiego kuchennego stołu, co ona. W dodatku daleko od niej. Nawet jej nie widział.
Jedyne, co uzyskał tego dnia, to kilka nieśmiałych uśmiechów na łące. Na nic więcej nie mógł się odważyć.
Читать дальше