Nagle oczy mu rozbłysły. Ja wam tu zaraz… Poczekajcie…
– Tak jest! To powinienem zrobić!
Zerwał się i pognał w dół przez las. Przeleciał jak strzała przez osadę, nie przejmując się krzyczącymi za nim ludźmi ani złymi psami.
Kiedy dotarł do kościelnego parkanu, wokół panowała cisza. Wszyscy znajdowali się wewnątrz, ceremonia ślubna była w toku.
Ulvar podszedł do otwartych bocznych drzwi…
W tym momencie gdy Per i Malin zostali sobie poślubieni, a proboszcz zakończył swoje piękne przemówienie, zaczął bić żałobny dzwon. Ciężkie, ponure zawodzenie niosło się nad okolicą i odbijało echem w kościele.
Malin i Per spoglądali na siebie, on blady jak ściana. Zebrani zamarli w szoku. Rodziny państwa młodych także. Jedynym, kto się poruszył, był Marco. W szalonym pędzie zbiegł z chóru.
Po chwili także Malin odzyskała zdolność działania.
– To Ulvar – powiedziała. – Chodźmy!
Ale Henning zatrzymał ją, tam gdzie stała w swoim pięknym ślubnym stroju.
– My się tym zajmiemy, Marco i ja. Wy zostańcie tutaj!
Viljar i Christer pobiegli także, a po chwili wahania również pastor i kilku innych gości weselnych.
Żałobny dzwon ciągnął swoją złowieszczą pieśń.
W drodze na dzwonnicę znaleźli leżącego dzwonnika. Trzymał się za głowę i zawodził żałośnie.
– To sam diabeł – jęczał.
– Niemożliwe – rzekł Viljar. – Diabeł w kościele?
– W każdym razie coś potwornego. Jakaś bestia!
Henning i Marco wbiegli już na górę. Henning wyrwał linę z rąk Ulvara i zatrzymał dzwon. Echo uderzeń jeszcze drżało mu w uszach.
– Ty chyba zwariowałeś, chłopcze? – zawołał do Ulvara ze złością. – Żeby zrobić coś takiego Malin, która zawsze okazywała ci tylko dobro! Naprawdę musisz zniszczyć nawet ten najpiękniejszy dzień w jej życiu?
Ulvar wykrzywił się w okropnym grymasie i chciał powiedzieć coś paskudnego, ale napotkał spojrzenie brata.
W oczach Marca nie było ani gniewu, ani nawet wymówki, mimo to Ulvar skulił się i syknąwszy: „Kompletni idioci!” do stojących przy nim, ruszył w dół popychając wszystkich po drodze tak, że musieli się trzymać poręczy, żeby nie spaść ze schodów. Zaraz potem roztrącił ludzi zgromadzonych w kruchcie, wybiegł z kościoła na cmentarz, przeskoczył przez mur i zniknął.
W kościele Malin stała z podniesioną głową.
– Nie zamierzam płakać w dniu mojego ślubu – powiedziała stanowczo. – I ty też nie płacz, Belindo! Musimy pamiętać, że chłopiec nic nie może na to poradzić.
A ojciec Malin dodał:
– Moja matka, Tula, także była dotknięta. Ale była to osoba czarująca. W młodości zawsze pragnąłem też być taki. Teraz jednak wdzięczny jestem losowi, że mi tego oszczędził. Ulvar musi mieć w sobie potwornie dużo zła. Malin ma rację, musimy być wyrozumiali.
Jego słowa podziałały uspokajająco. Ceremonia została zakończona godnie, a wkrótce zapomniano o całym epizodzie.
W sercach jednak zachowali pamięć tej makabrycznej chwili, kiedy podczas ślubu Malin zaczęły bić żałobne dzwony.
Zbyt wielu miodowych dni Malin i Per nie mieli. Zaledwie tydzień, ale za to bardzo przyjemny, przeżyli w swoim nowym domu, niewielkiej willi w pobliżu Lipowej Alei. Byli całkiem sami i mogli cieszyć się wzajemną bliskością.
Któregoś dnia, właśnie w tydzień od ślubu, Malin wybrała się z krótką wizytą do Lipowej Alei. Chciała zobaczyć, jak się czuje Anneli, która przecież wkrótce spodziewała się rozwiązania.
Na dziedzińcu spotkała Belindę.
Dowiedziała się, że Anneli miała niedawno przypływ niezwykłej energii i urządzała pokój dziecinny. Wszystko nagle zaczęło jej się wydawać cudownie podniecające i zabawne, koronki i riuszki, malutkie dziecięce kołderki, cieniutkie materiały i delikatne kolory. Anneli rozkwitła i pracowała radośnie. Henning promieniał i uważał, że życie znowu odzyskało wartość, bo przecież on przez cały czas darzył Anneli szczerym uczuciem.
Po kilku dniach jednak pokój był gotowy i Anneli na powrót zgasła, na powrót pogrążyła się w bolesnym współczuciu dla swojego stanu, wciąż ją coś bolało, wszystko było męczące, nudne, złe, domownicy złośliwi, dręczyli ją i denerwowali.
Belinda była rozżalona, Malin wyczuwała to wyraźnie w jej głosie, choć robiła wszystko, żeby ukryć gorycz. Malin rozumiała ją aż za dobrze. Belinda miała jedno jedyne ukochane dziecko, i ten jej Henning był takim wspaniałym młodym człowiekiem. Jak to się stało, że synowa jest taka rozkapryszona i tak niczego nie rozumie? Belinda z niepokojem patrzyła w przyszłość.
– Nie denerwuj się – uspokajała ją Malin. – Anneli jest młoda. Kiedy przybędzie jej lat, z pewnością stanie się rozsądniejsza. Zobaczysz, że jeszcze będzie wzorową żoną i gospodynią!
Obie kuzynki weszły do domu.
Malin miała ochotę zobaczyć ów słynny dziecinny pokój. Wiedziała, gdzie się znajduje, więc skierowała się prosto tam.
Na schodach położono niedawno gruby dywan, który tłumił kroki. Nikt nie mógł słyszeć, kiedy wchodziła na górę.
Otworzyła drzwi do dziecinnego pokoju i zatrzymała się zdumiona, niczego nie rozumiejąc.
Pośrodku stał Ulvar. Był odwrócony tyłem, więc nie widział, że weszła.
W centrum pokoju znajdowało się paradnie przystrojone dziecinne łóżeczko. Cały pokój tonął w istnej orgii słodkich kolorów, kokardek, koronek i tiulu. Taka słodycz, że mogło zemdlić. I w tym wszystkim zachowanie Ulvara, w którym naprawdę nie było słodyczy. Trzymał w ręku dużą igłę do cerowania i jak wściekły nakłuwał łóżeczko. Z jakąś trudną do pojęcia nienawiścią, jak mały diabeł. Wbijał i wbijał igłę w wyimaginowane niemowlę…
Malin musiała na moment zamknąć oczy, żeby się opanować. Z obrzydzenia i przerażenia żołądek podchodził jej do gardła, czuła, że za chwilę zwymiotuje.
– Ulvar – powiedziała bezbarwnym głosem.
Podskoczył jak oparzony i wlepił w nią oczy. Przez moment wydawało jej się, że położył uszy po sobie, choć przecież nie widziała uszu pod tymi jego potarganymi, sterczącymi na wszystkie strony włosami.
– Dlaczego, do cholery, mnie straszysz? – syknął. – Zwariowałaś, czy co?
– Nie, to nie ja zwariowałam – odparła spokojnie. – Ale nadszedł właśnie czas, byś przeprowadził się do nas, do Pera i do mnie. Natychmiast!
– Marco też!
– Oczywiście, Marco też.
Za nic na świecie nie odważyłaby się wziąć samego Ulvara do swojego domu bez łagodzącego jego wybryki brata. Dzięki ci, Boże, za Marca!
Choć może w tym przypadku nie akurat Bogu należała się wdzięczność?
Odnalazła Belindę w kuchni i, z trudem zachowując spokój, poinformowała ją, że zabiera chłopców. Nie mogła nie zauważyć ulgi w zmęczonym wzroku przyjaciółki.
– Jest tak, jak mówię, Belindo – rzekła łagodnie. – Kiedy już Anneli urodzi dziecko, wszystko będzie prostsze. Później będziecie mogli nareszcie mieć trochę spokoju, wszyscy w Lipowej Alei, i Bóg świadkiem, że się wam to należy!
Ale nie było żadnego później, w każdym razie dla Anneli.
Anneli bowiem wydała na świat obciążoną dziewczynkę i zmarła zaledwie kilka minut później.
I znowu Henning musiał przeżyć tragedię. Jedenaście lat po śmierci Sagi Anneli, jego żona, oddała ducha w ramionach męża; obie zmarły w następstwie przekleństwa ciążącego na Ludziach Lodu.
Viljar i Belinda nie znajdowali słów pociechy, byli tak samo sparaliżowani szokiem, tak samo oniemiali jak on. Jak długo czarne chmury wisieć będą nad Ludźmi Lodu? Viljar był jednym z tych, którym dane były zaledwie krótkie momenty szczęścia. Raz po raz los uderzał boleśnie w niego i jego bliskich. Jakiż to ból patrzeć na ukochanego syna, wdowca w tak młodym wieku, z tym kanciastym niemowlęciem w ramionach! Ból większy niż człowiek jest w stanie znieść.
Читать дальше