– Wszystko jest jak zauroczone – syknęła Tova przez zęby. – Cokolwiek byśmy zrobili, i tak idzie na marne.
Rozejrzała się dokoła. Krótka wiosenna noc dawno już przybladła, wokół płaskowyżu, na którym się znajdowali, wznosiły się milczące sylwetki gór.
Nie opodal na zboczu leżało kilka letnich zagród i domków letniskowych. Tova wiedziała, że ludzie w maju rzadko przyjeżdżają w góry.
Musi umieścić Morahana pod dachem. Tam byliby także lepiej zabezpieczeni na wypadek napaści, gdyby ich przeciwnikom udało się odkryć plan. W każdym razie na moczarach nie mogli zostać. Nie śmiała sprawdzać, w jakim stanie jest motocykl, i tak zresztą nie umiałaby tego ocenić.
Najbliższy domek stał w odległości, która jej samej nie przerażała, ale jak przeciągnąć tam Morahana? A jeśli on już nie żyje?
Ta myśl przeraziła ją z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciała znaleźć się kompletnie sama w środku gór, a po drugie, po prostu nie chciała, by umierał. Jeszcze nie teraz.
Doszła do wniosku, że nie życzy sobie, by Morahan w ogóle kiedykolwiek umarł.
Był takim dobrym człowiekiem. Prostym i niewykształconym, ale co z tego? Na świecie i tak jest za mało sympatycznych ludzi, tak niewielu, do których można się przywiązać. Jej zdaniem Morahan był potrzebny światu.
Niezdarnie ujęła go pod pachy, by go podźwignąć, ale podczas upadku nadwerężyła nadgarstki i teraz nie chciały jej pomóc. Poza tym właściwie i tak nie miała możliwości, by go gdziekolwiek przenieść, z jej strony było to tylko pobożnym życzeniem.
Swoim zwyczajem dała ujście złości w bardzo niechrześcijański sposób:
– Do diabła, do diabła, do diabła!
Po minucie odważyła się wreszcie sprawdzić, czy Morahan żyje. Gdy obawiamy się odpowiedzi, najczęściej rezygnujemy z pytania.
Ciało pod skórzaną kurtką miał ciepłe. Tova ostrożnie przesunęła ręką po klatce piersiowej mężczyzny. Nie był to z pewnością tradycyjny sposób wyczuwania pulsu, ale Tova zawsze chadzała własnymi ścieżkami.
Owszem, serce jeszcze biło. Ale z jakim ogromnym wysiłkiem oddychał! Płuca pracowały niby miech kowalski.
Nagle zrozumiała, że nie ma żadnego racjonalnego powodu, by dalej tak siedzieć i trzymać mu rękę pod koszulą. Ale to było takie cudowne poczuć blisko inną ludzką istotę, a jeszcze w dodatku mężczyznę!
Jakże często historia Ludzi Lodu się powtarza, pomyślała sobie. Villemo także znalazła się kiedyś w zasypanych śniegiem górach razem z umierającym mężczyzną, choć jej sytuacja była, rzecz jasna, o wiele bardziej dramatyczna. Zawieja. Wojna. I tamten człowiek rzeczywiście umarł.
Morahan natomiast nie żegnał się jeszcze z życiem, udręczony wciągnął głęboki oddech i lekko się poruszył.
– Leż spokojnie! – nakazała Tova. – Sprawdź najpierw, czy nigdzie cię nie boli! Na przykład w karku albo kręgosłupie.
– Nie… Nie, chyba nie. Nie rozumiem, jak mogłem…
– To była moja wina – przerwała mu Tova. – Nie powinnam tak do ciebie wołać. Ale musimy dotrzeć do tamtego domu. Myślisz, że dasz radę?
Morahan z początku nalegał, by jechali dalej, ale ani jego stan, ani stan motocykla na to nie pozwalał. Zgodził się więc na postój i podtrzymywany przez Tovę dotarł do domku. Po wielu trudnych próbach udało im się wejść do środka tak ostrożnie, jak to tylko możliwe. Powszechnie wszak przyjęte jest, że w sytuacjach ostatecznych wolno jest włamać się do domków w górach, byle tylko przyzwoicie odnosić się do samej chaty i jej wyposażenia.
Morahan na nic nie miał siły, opadł na łóżko i nie ruszał się, kiedy Tova rozpalała ogień w kominku.
Kiedy ciepło zaczęło rozchodzić się po pokoju, poprosił słabym głosem:
– Chodź do mnie i usiądź, Tova! Porozmawiajmy chwilę.
Usłuchała, nieco onieśmielona, nie przywykła bowiem, by ktokolwiek chciał mieć ją tak blisko.
– Nie, nie w samych nogach, głuptasie – uśmiechnął się z wysiłkiem. – Siądź tak, bym mógł cię widzieć, i opowiedz mi, co to za szaleńcza historia, w którą zostałem wciągnięty.
– Dobrze, jeśli najpierw opowiesz mi o sobie.
Morahan się zgodził i Tova nareszcie zrozumiała, jak bogate i ciekawe miała życie. Jego bowiem było smutną wędrówką pomiędzy fabryką, pubem i nędznym wynajętym pokojem. Historie miłosne przeżył nieliczne i mało inspirujące, stwierdziła z pewnym zadowoleniem.
Z jego opowiadania łatwo wyczytała tęsknotę za lepszym wykształceniem i innym środowiskiem, ale najwidoczniej nie było go stać na to, by coś zmienić.
Dobry człowiek, który pozwolił, by życie przeciekało mu przez palce. A teraz zbliżało się do końca…
Oderwała się od tych myśli, słysząc, że teraz kolej na jej opowieść. Morahan podtrzymywał bowiem, że ma prawo dowiedzieć się, w czym bierze udział.
– Może i masz rację – przyznała z westchnieniem. – Ale to tak beznadziejnie trudno wyjaśnić. Baśń rozgrywająca się na przestrzeni ośmiuset lat, jak ją streścić w kilku słowach?
– Baśń dla dorosłych? – spytał. – Chociaż to także rzeczywistość.
– Tak. Chyba można tak powiedzieć. Chodzi w niej o odwieczną walkę dobra ze złem, Morahan…
– Pamiętaj, że mam także imię! O ile dobrze zrozumiałem, wy stoicie po stronie dobra?
– Oczywiście! Ja przyszłam na świat przypisana złu ale moim krewnym udało się naprowadzić mnie na dobrą drogę. I nie bój się, nigdy nie wrócę do obozu Tengela Złego.
– Słyszałem już parokrotnie, jak wspominaliście to imię. Czy to główny wróg?
– Tak, to potwór, którego widziałeś w bloku. Na początku dwunastego wieku napił się wody ze Źródła Zła; zyskując tym samym wieczne życie i władzę nad ludźmi. On jest praprzodkiem Ludzi Lodu. Niestety!
Morahan długo nic nie mówił, próbując cokolwiek zrozumieć i zaakceptować.
– Mów dalej – rzekł z wysiłkiem.
– Wiele ode mnie wymagasz, Morahan… To znaczy Ian. Ale i ja zażądam od ciebie tyle samo. Proszę, abyś mi wierzył!
– W każdym razie na pewno będę szczery.
– To wystarczy.
Tova usadowiła się wygodniej. Światło poranka zdecydowanie już wygrało z nocą, ale wciąż jeszcze było zbyt wcześnie, aby na drodze rozpoczął się jakikolwiek ruch. Zastanawiała się, czy ktoś mógłby zauważyć motocykl, miała jednak nadzieję, że nie. W okolicy, gdzie wypadli z szosy, ziemia była nieprzyjemnie pofałdowana.
W pokoju zapanowało teraz rozkoszne ciepło. Kiedy Morahan leżał na plecach tak jak teraz, twarz wygładzała mu się, młodniała. Zdaniem Tovy był przystojnym mężczyzną. Dlatego właśnie odwróciła głowę.
Wreszcie zaczęła niepewnie:
– Dawno temu, w głębokim średniowieczu, niewielka grupa ludzi z mongolskiego plemienia wędrowała na zachód przez tundrę, wypędzona ze swych siedzib z powodu uprawiania czarów. Wśród nich znalazł się także niesłychanie zły chłopiec, prawdziwy pomiot szatana. Nosił imię Tan-ghil, a to znaczy „Urodzony pod czarnym słońcem”.
– To pewnie był Tengel Zły?
– Tak. Podczas tej wędrówki na zachód dotarł do Źródeł Życia i udało mu się odszukać Źródło Zła. Można do niego dotrzeć tylko wówczas, gdy nie ma się w sobie nawet krztyny dobra.
– I właśnie tam obiecano mu wieczne życie i władzę nad ludzkością?
– Tak. Dobrze, że się nie naśmiewasz, Ianie, inaczej byłoby mi przykro.
– Wcale się nie śmieję.
– Tak więc Tengel Zły otrzymał to pod warunkiem, że w każdym następnym pokoleniu jeden z jego potomków będzie służyć złu. Ci dotknięci odznaczać się mieli szczególnym wyglądem, między innymi po kociemu żółtymi oczyma, mieli też być niespotykanie źli i znać się na czarach.
Читать дальше