– Wydaje mi się, że nie… – Numer Jeden postanowił być ostrożny.
– Na pewno! Nie musisz się nią przejmować, ona mnie usłucha, będzie ze mną na dobre i na złe. Tak długo czekała na wstąpienie do mojej służby, że pewnie straciła cierpliwość.
Numer Jeden postanowił nie przypominać swemu mistrzowi, że cztery duchy Taran-gai już go opuściły. Nie chciał powtórnie przeżywać takiego wybuchu gniewu Tengela Złego, jak wtedy gdy jego przeciwnicy rzucili Shamę na kolana.
– Jest wśród nich jeszcze jeden, który bardzo mnie zdumiewa – zmieniając temat powiedział Numer Jeden.
– W moim rodzie wielu jest cudaków.
Tengel Zły zachichotał złośliwie na wspomnienie nieszczęśników, których dotknęło sprowadzone przez niego na ród przekleństwo.
– Ale ten… wydaje się jakby zrobiony z drewna. Wiele pomógł tym nędznikom. Jest z całą pewnością niebezpieczny.
Tengel Zły zastanawiał się przez chwilę nad istotą z drewna, wreszcie jednak porzucił tę myśl.
– Uderzaj teraz! Masz do pomocy wielu z moich zastępów, nie może się nam nie powieść!
– Bardzo mnie to cieszy, panie! – Na usta Numeru Jeden wypełzł zjadliwy uśmiech.
Tengel Zły przerwał kontakt telepatyczny. Swą podróż na północ rozpoczął pod postacią agenta sprzedającego odkurzacze, Pera Olava Wingera. Choć ukrył się w ludzkiej skórze, nie chciał podróżować jak człowiek. Jego duch był równie silny jak przedtem, o ile nie silniejszy. Widział i słyszał wszystko, ponieważ jednak Dolina Ludzi Lodu była zagrożona, siła jego myśli musiała przede wszystkim koncentrować się na tym miejscu. Dlatego bardzo mu był potrzebny ktoś taki jak Numer Jeden.
Trzeba jednak powiedzieć, że nawet Tengelowi Złemu ciarki przebiegały po plecach na myśl o swym najbliższym współpracowniku. Nie z powodu zła tkwiącego w tym człowieku, ono dawało Tengelowi tylko radość. Ale było w tym mężczyźnie coś, co wywoływało dreszcze u wszystkich bez wyjątku.
Czekali przy samochodzie.
Niewiele się do siebie odzywali, ale szczególnie Rune dobrze sobie radził z nasłuchiwaniem i przechwytywaniem sygnałów.
– Halkatlo, możesz się wycofać, jeśli chcesz – powiedział cicho.
– Nie żartuj – oburzyła się powabna czarownica z czternastego wieku. – Przecież dopiero teraz zaczynam naprawdę żyć!
– To może się dramatycznie skończyć!
– Ależ nie! Skosztuję wszystkiego, wszystkiego!
– A co masz zamiar zrobić ze swym nowym życiem? – wesoło spytał Marco.
– Hm, najpierw wcisnę ludzi Tengela Złego w ziemię. Potem będę mogła zacząć was uwodzić…
Jeśli Halkatla oczekiwała odpowiedzi w tonie flirtu, wybrała do tego najmniej odpowiednich rozmówców. Obaj odwrócili się zakłopotani.
– No cóż – położyła uszy po sobie. – Wobec tego będę musiała się rozejrzeć za bardziej chętnymi kawalerami. Jeśli wy mnie nie chcecie…
– Ciii – ostro przerwał jej Rune. – Ktoś się zbliża!
Zesztywnieli w napięciu, gotowi do zaciekłej obrony. Z małej bocznej drogi odchodzącej od parkingu słychać było ciężkie, dudniące kroki.
– Cóż to, na miłość boską, jest? – zdumiała się Halkatla.
Oszołomieni wpatrywali się w olbrzymiego człowieka, który na sztywnych nogach zbliżał się w ich stronę chwiejnym krokiem niczym zombie.
Odpowiedź na pytanie, kto to taki, najlepiej znał Vetle Volden.
Wyszli naprzeciw straszydłu. Kiedy znaleźli się bliżej, spostrzegli, że ciało potwora pokrywa skóra gruba jak pancerz…
Wiedzieli już, z kim mają do czynienia.
– Pancernik – mruknął Marco. – Erling Skogsrud. Dziad Ellen. Dzięki wam, dobre moce, że ona tego nie widzi!
Potworna istota, która nie miała na sobie żadnego ubrania i wcale go nie potrzebowała, jak automat sunęła powoli ku obranemu celowi. Z opowiadań Vetlego wiedzieli jednak, że Pancernik, kiedy tylko chciał, potrafił poruszać się bardzo szybko.
Sprawiał wrażenie w ogóle nimi nie zainteresowanego. Jego celem był samochód. Prawe ramię kołysało się w tył i w przód niczym olbrzymi kafar gotowy do uderzenia. Pancernik był tak olbrzymi, że samochód wydawał się przy nim żałośnie mały.
– Biorę go na siebie – oświadczył Rune i zastąpił drogę straszydłu.
Ten jednak nawet na niego nie spojrzał. Rune, który uzbroił się w wielki klucz do śrub, z całej siły uderzył nim w ramię potwora.
Pancernik wydał z siebie ryk, lecz nie z bólu, tylko z irytacji, i parł dalej naprzód ze wzrokiem wbitym w samochód stojący za Runem.
I z kimś takim poradził sobie czternastoletni Vetle Volden, pomyślał Marco zdumiony.
Rune próbował powstrzymać olbrzyma magicznymi słowami i gestami, całkiem jednak bez rezultatu. Pancernik powalił go na ziemię i przeszedł po nim. Marco rzucił się na ratunek przyjacielowi.
– Nic mi nie jest – jęknął Rune, z trudem usiłując się podnieść. – Zatrzymaj go, Marco!
Marco natychmiast zakrzyknął:
– Dida! Mar, Ulvhedin, Heike! Najlepsi zaklinacze wśród Ludzi Lodu, przybądźcie nam z pomocą!
Zaraz usłyszeli grzmiące głosy swych czworga przodków i zobaczyli ich, stojących z rękami uniesionymi w stronę Erlinga Skogsruda.
On jednak kroczył dalej.
Podczas gdy pozostali przybysze nie ustawali w zaklinaniu, Dida powiedziała:
– To bezskuteczne, Marco. On nie jest upiorem. Żyje, tak jak u ciebie zatrzymano u niego proces starzenia. Najprawdopodobniej nasz przodek uczynił go nieśmiertelnym. Poza tym nie ma dość rozumu, by odebrać nasze czarodziejskie zaklęcia.
Pancernik był już prawie przy samochodzie. Marco zagrodził mu drogę, ale musiał odskoczyć w bok, żeby nie zostać zdeptany.
– Zniszczy pojazd – powiedział Heike. – A my nie jesteśmy w stanie temu zapobiec. Przykro nam, nie możemy wam pomóc.
– Wyjęliśmy z samochodu wszystko, co wartościowe – odparł Marco. – Poza tym to tylko przedmiot. Ale potrzebujemy go.
– Temu żyjącemu stworowi bez rozumu nic nie możemy zrobić – stwierdziła Dida. – Spróbujcie wezwać innych sprzymierzeńców!
Wtedy do przodu wystąpiła Halkatla.
– Pozwólcie mnie się nim zająć – poprosiła z szelmowskim uśmieszkiem. – Wprawdzie jest pozbawiony mózgu, ale ma za to co innego, od dobrej chwili już mnie to fascynuje. Odwróćcie się, chłopcy, to nie dla waszych oczu!
Czworo tych, którzy potrafili zaklinać, uśmiechając się krzywo odsunęło się na bok. Pobłogosławili Halkatlę i zniknęli.
Temu, który kiedyś był Erlingiem Skogsrudem, nagle całkiem pomieszało się w głowie. Jego prymitywny mózg nie potrafił ogarnąć tego, co go spotkało.
Dźwięczał w nim tylko jeden rozkaz: Zmiażdż magiczny powóz! Następnie pojmaj tych troje, jeśli potrafisz! Jeśli nie, wycofaj się i ich unicestwienie pozostaw innym. Ale powóz – to twoje zadanie!
Sprowadzono go tutaj z jego ohydnego legowiska w grocie w Hiszpanii. Nie pamiętał, w jaki sposób dotarł do Norwegii, bo sen jeszcze całkiem go nie opuścił, a pamięć miał krótszą niż kurczak. Coś mu się majaczyło, że niosło go przez przestworza na plecach ze dwudziestu diabłów. Ale to pewnie był tylko sen.
Spodobało mu się jego zadanie. Niszczyć. Rozwalać. Rozłupywać!
Erling Skogsrud miał kiedyś mózg, ale skurczył się on do minimum, ponieważ Tengel Zły zażyczył sobie, by Pancernik nie umiał myśleć samodzielnie. I to, co człowiek Erling Skogsrud kiedyś wiedział, Pancernik już dawno zapomniał.
Znajdował się już blisko celu. Zdeptał kogoś po drodze, innych odpędził.
Podniósł wielkie ramię, by wymierzyć jeden jedyny, straszliwy cios w dziwaczny lśniący powóz.
Читать дальше