– Już dobrze, dobrze – powiedziała głosem, którego nie rozpoznałby nikt z jej rodziny.
Ianowi z piersi wydarł się szloch.
– Wędruję samotnie, Tovo – szepnął. – Mam opuścić całe to piękno, które dopiero teraz odkryłem, wszystkie szczegóły natury, bogactwo wyrazu ludzkiej twarzy, myśli, radość, nadzieje, smutek, rozczarowanie… I nic po sobie nie zostawię, żadnego śladu. Za kilka lat nikt już nie będzie o mnie pamiętać.
– Nie, Ianie. Nie zapomni cię nikt z nas, którzy poznaliśmy cię w tych ciężkich chwilach.
Wydawało się, że on jakby jej nie słyszy.
– Nie zostawię po sobie nawet dziecka, nic, co wskazywałoby na to, że Ian Morahan żył. Zatarte wszystkie ślady…
– Jeszcze nie jest za późno.
Ach, nie pomyśli chyba, że ona o coś żebrze?
Z desperacją pogładziła go po włosach.
– Gdyby tylko Marco… Musisz wytrzymać, Ianie, aż Marco znów będzie sobą!
Ciałem Morahana, który nigdy nie rozczulał się nadmiernie nad własną osobą, wstrząsnęło głębokie, bolesne łkanie.
– Cały jestem zniszczony, Tovo! Nie tylko moje płuca. Wszystko we mnie gnije od tego przeklętego azbestu. Nikogo to nie obchodziło. Kierownictwo fabryki twierdziło, że lekarz przesadza. Myśleli wyłącznie o własnych interesach, mną nikt się nie przejmował. Już wcześniej umierali inni. Lekarz o tym wiedział, ale nikt nie chciał go słuchać…
Teraz płakał już otwarcie, nie powinien tego robić, ale Tova wiedziała, że nie może powstrzymać łez. Ogarnął ją niewypowiedziany żal, ale i coś jeszcze: ciche zdumienie, że Ian zaakceptował właśnie ją jako kogoś, komu można się zwierzyć.
Dobrze rozumiała jego strach i smutek. Zbyt długo nie pozwalał tym uczuciom znaleźć ujścia. Kiedyś w końcu musiały wybuchnąć. A do niej należało, by mógł znieść moment załamania jak najlepiej.
Zakłopotana niezgrabnie pogładziła go po policzku, przytuliła mocniej.
Ku jej wielkiemu zaskoczeniu ogarnęło ją uczucie, do jakiego, jak sądziła, nigdy nie będzie zdolna: Czułość wobec człowieka nie należącego do najbliższej rodziny!
Dotkniętym z Ludzi Lodu uczucia takie były całkiem obce.
Nieco dalej w dolinie Gudbrandsdalen sytuacja była o wiele trudniejsza.
Kiedyś, ponad trzysta lat temu, a ściślej mówiąc w sierpniu roku 1612, w pobliżu miejsca, gdzie Marco, Halkatla i Rune czekali na swych wrogów, odbyła się wielka bitwa. Szkocka armia licząca pół tysiąca najemnych żołnierzy kroczyła przez Norwegię, by przyłączyć się do wojny kalmarskiej. Jednakże w okolicy Kringen w Gudbrandsdalen zebrali się norwescy chłopi „z Vaga, Lesja i Lom”, jak to się nazywa w balladzie o Sinclairze. Rozgromili oddziały porucznika Ramsaya i kapitana Sinclaira, z armii najemników tylko osiemnastu pozostało przy życiu. Wstąpili oni później do wojsk norweskich. Stało się więc tak, jak mówi zakończenie piosenki:
„Ani jedna żywa dusza nie wróciła do domu.
Mogli rzec swym krajanom,
jak niebezpiecznie jest nachodzić
mieszkańców norweskich gór.
Strzeżcie się,
nadciągamy przez wrzosowisko”.
Bitwa, która rozegrać się miała teraz, nigdy nie zostanie wpisana na chlubne karty historii. O to zadbać mieli Ludzie Lodu. Wydarzenia tej majowej nocy roku 1960 trzeba było ukryć przed wszystkimi ludźmi. Należało tak długo jak to możliwe chronić świat przed wiedzą o poczynaniach Tengela Złego. Ale ilu z nich wróci do domu żywych?
Ponieważ przydrożny parking był osłonięty, bo szeroki zjazd z szosy skrywały kępy drzew, postanowili tu właśnie zaczekać na frontalny atak, który, jak się spodziewali, przypuści wróg.
Rune, Halkatla i Marco nie byli sami, choć tylko ich można było zobaczyć. Powody, dla których Rune pragnął zatrzymać Marca przy sobie zamiast wysyłać go razem z Tovą, były dość oczywiste. Obecność Marca zapewniała pomoc potężniejszych mocy niż te, którymi władali Ludzie Lodu.
Los Nataniela i Gabriela wcale ich nie niepokoił. Natanielowi towarzyszyli potężni opiekunowie, a zatem mały Gabriel także korzystał z ich ochrony.
Najsłabiej strzeżeni byli oczywiście Tova i Morahan, właśnie w tym jednak tkwiła ich siła. Zniknęli niezauważenie, nikt z obozu przeciwnika nie zdołał zaobserwować ich ucieczki.
Marco wzrokiem porozumiał się ze swymi towarzyszami. Na twarzach całej trójki malowało się napięcie, ale i zdecydowanie. Nadszedł czas sprawdzenia własnych możliwości, próby sił.
Buteleczki Shiry były dobrze strzeżone. Pilnowały ich bezpańskie demony.
Tengel Zły wezwał swego najbliższego współpracownika.
– Czy wszystko gotowe do ostatecznego ataku?
– Tak, panie.
– Zgniećcie ich mechaniczny powóz, aby nie mogli już gnać przed siebie tak szybko jak wiatr! Ten powóz jest niebezpieczny, zaklęty, odprawiono nad nim magiczne rytuały!
Tak, tak, Tengel Zły był niemal wszechmogący, jednak w kwestii osiągnięć techniki pozostawał żałośnie zacofany. Nienawidził nowoczesnych wynalazków, ponieważ ich nie rozumiał. Określał je wszystkie jednym słowem: czary, innych bowiem terminów nie znał.
No cóż, zagrzebanie się pod ziemią i pozostawanie tam o kilkaset lat za długo ma swoje minusy. Choć przecież trudno winić o to Tengela, to Targenor tak mu się przysłużył.
Tengel nie mógł się odnaleźć w nowych czasach. Każdy najnędzniejszy człowiek miał lepsze odzienie i sprawiał wrażenie bogatszego, niż on sam był kiedykolwiek. Ale ubrania, jego zdaniem, były brzydkie, bez strojnych peleryn podbitych łasiczym futrem czy też sukien z połyskliwych materii. Wszystko szare, bezbarwne, a materiały zdawały się takie mało wyszukane.
– Mamy już ten ich niebezpieczny powóz – odparł Numer Jeden, który jako osoba z bardziej współczesnych czasów wiedział, co to jest samochód. Za nic na świecie nie chciał jednak zdradzić się z tym przed Tengelem Złym.
– Ta brzydula… Tova – usłyszał w swojej głowie zirytowany głos Tengela Złego. – Nie widzę jej przy powozie. Co się z nią stało?
– Wkrótce ją znajdziemy. Ten obcy chory mężczyzna także zniknął, na pewno zabrała go do szpitala. Zajmiemy się nią później, to pestka.
Głos Tengela przeszedł w syk:
– Czy dowiedziałeś się już, kim jest ten nieznany?
– Tylko po części, panie. Widziałem go przecież, jest piękny jak młody bóg, wiem, że nosi imię Marco. Ale to niewiele nam mówi. Jest tajemniczy, panie, zbyt tajemniczy!
– A mimo to jest z mojej krwi – syknął Tengel Zły w zamyśleniu. – Nie rozumiem tego! Nie rozumiem! Jak może tak ze mnie drwić? Żyje teraz, jest młody, jak mówisz, ale to on, właśnie on przechytrzył mnie przed wielu laty w Fergeoset! Oczywiście nie zdołałby mnie oszukać, gdybym zachowywał czujność, ale akurat wtedy zdrzemnąłem się na chwilę i on wykorzystał okazję. Kim on jest, kim?
Numer Jeden niemal widział, jak Tengel Zły wymachuje ramionami, wściekły, że nic nie pojmuje i nie może odszukać swego wroga.
– Teraz nie ujdzie przed ciosem, panie. Już go mamy!
– Tak. Pierwszy raz ukazuje się z otwartą przyłbicą. Utorujcie mi drogę! Zmierzam na północ i nie chcę, aby zatrzymywały mnie podobne irytujące zdarzenia. Kto z nim jest? Widzę ich niewyraźnie, maskują się za mgłą.
– Ci dwoje nie są z żyjących. Nie znam ich pochodzenia.
– Phi, to duchy Ludzi Lodu. Nic mi nie mogą zrobić. Znasz ich imiona?
– Jedna to Halkatla…
Numer Jeden wyraźnie odczuwał wściekłość swego mocodawcy.
– Halkatla? – Tengel Zły niemal wypluł imię dziewczyny. – Ona jest tutaj? Jest przecież moją popleczniczką! – Potwór trochę ochłonął. – Oczywiście jest z nimi w mojej sprawie. Szpieguje dla mnie.
Читать дальше