Z daleka dochodził do niego rozpaczliwy krzyk Karin. Brzmiał teraz jakoś bardziej matowo. I kroki mężczyzn w sąsiednim pokoju, którzy szukali… Vemund, który odwrócił się od swoich rodziców. Dobry Boże, jak to boli! Więc to dlatego? Bo poznał prawdę o Karin?
Karin… Przez wiele lat udawała się Arnoldowi Tarkowi tłumić wspomnienie o niej. Jej imienia nie wymieniono nigdy. Kiedyś, kiedy chłopcy byli mali, postanowił opowiedzieć im o szalonej przyrodniej siostrze, która podpaliła dom. Emilia była na niego wściekła z tego powodu, przez długie tygodnie karała go lodowatym chłodem i milczeniem. To było okropne! Jakby został zepchnięty w głęboką ciemność. Ale w głębi jego duszy ta myśl tkwiła zawsze i boleśnie uwierała: Czy nie powinni odwiedzić Karin? A przynajmniej dowiedzieć się, jaki jest jej stan? Czy w ogóle jeszcze żyje? Emilia jednak zabraniała. Nazywała go zdrajcą, który chce ściągnąć nieszczęście, a przecież tacy byli szczęśliwi! Mieli takich wspaniałych synów, których można było pokazywać światu. Karin nie można było pokazywać!
Vemund to zrobił. Odnalazł Karin. Vemund to dobry chłopiec. Zerwanie z nim sprawiło ojcu wielki ból.
Znalazł się w piwnicy. Emilia biegła za nim niczym furia. Przy schodach paliła się mała lampka. Zobaczył wściekłą twarz żony. Uczepiła się go mocno i wysyczała:
– Natychmiast wracaj i żadnych więcej głupstw! Co chcesz zrobić z tymi dwiema? One sprowadzą na nas nieszczęście. Elisabet nigdy nie znosiłam, a ta druga głupia… Arnold, Arnold, co ty chcesz zrobić?
Arnold nigdy nie umiał się złościć. To była jego słabość. Teraz łzy płynęły mu z oczu, gdy odwrócił się i wykrztusił:
– Jesteś stara! Zniszczyłaś mi życie!
Huk wystrzału dudnił pod sklepieniem, niósł się coraz dalej i dalej, odbijał echem od grubych murów. Arnold patrzył na skuloną postać u swoich stóp, odłożył pistolet, by otworzyć piwnicę, w której siedziały zamknięte obie kobiety. Przekręcił tylko klucz i bez sława uchylił drzwi. Elisabet i panna Spitze oszołomione wyszły na zewnątrz, bąkając jakieś podziękowania.
Elisabet spostrzegła martwe ciało na schodach i przystanęła.
– Potwór – szepnęła. – Pajęczyca zakończyła życie.
– Dlaczego nikt tak jej nie nazwał dwadzieścia pięć lat temu? – szlochał Arnold. – Może by mi to otworzyło oczy. Tak, zastrzeliłem ją. Ją, którą kochałem do utraty zmysłów.
Zaczął wchodzić po schodach na górę, a one szły za nim wstrząśnięte. Zostały na parterze, a on skierował się dalej, na piętro. Chciały zobaczyć, co z Karin, porozmawiać z innymi.
Arnold przez nikogo nie zatrzymywany poszedł do swego pokoju. Słyszał głosy biegających po domu ludzi, ale jego to już nie dotyczyło. Jak mechaniczna lalka wziął świecę i pistolet, a potem wszedł do garderoby. Przez chwilę patrzył na te wszystkie piękne i kosztowne ubrania, które Emilia dla niego wybrała.
Potem przytknął zapaloną świecę do jedwabnego fraka. Zajął się natychmiast, a po chwili wszystkie ubrania stały w ogniu. W tym czasie Arnold Tark, ukochany Bubi Karin, przeszedł już do tajnego pokoju obok. Przyłożył pistolet do skroni i pociągnął za spust.
Jedyne, co można było zrobić, to starać się uratować jak najwięcej z płonącego domu. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, Lekenes było skazane. Zgłosiło się jednak tak wielu ochotników, że większość rzeczy z parteru udało się wynieść.
Vemund i Elisabet spotkali raz Braciszka na dziedzińcu pośród największego rozgardiaszu.
– Ja wiem, kto to na nas sprowadził! – zawołał Braciszek z rozpaczą. – To ta wiedźma, która była tu w ubiegłym tygodniu.
– Co za wiedźma? – zapytał Vemund.
– Ta o żółtych oczach. Chciała rozmawiać z mamą, ale mamy nie było. Wtedy ona weszła do pokoju mamy i coś stamtąd zabrała. Ojciec poszedł za nią, ale ona wzięła tylko kilka włosów z grzebienia mamy. To zła, zła kobieta!
Elisabet nie powiedziała nic, ale mogła się domyślić, kto tutaj przychodził…
Vemund uciął jednak ostro:
– Nie próbuj przerzucać winy na jakąś obcą kobietę, nieważne, czy to wiedźma, czy nie! Ich zabiło zło tkwiące w nich samych!
– Ale ojciec zastrzelił mamę! Moją ukochaną mamę!
– Kiedyś poznasz prawdę, Braciszku – westchnął Vemund. – Kiedyś, kiedy będę w stanie ci o tym opowiedzieć. Pomogę ci znaleźć odpowiednie miejsce w społeczeństwie, ale potem będziesz musiał radzić sobie sam! Będzie to trudne, ale może zdołasz stać się mężczyzną.
A potem znowu zabrał się do wynoszenia ostatnich rzeczy, które dało się jeszcze uratować z pięknego Lekenes.
Ingrid i Ulvhedin w Grastensholm śmiali się serdecznie ze swojej sztuczki. Przyglądali się zwęglonym resztkom kukiełki, którą zrobili. Kiedyś kukiełka przypominała Emilię Tark, a w środku zostały zaszyte włosy tamtej. Najpierw kukiełkę „zamordowali”, a potem spalili.
– Uważasz, że dostatecznie pomogliśmy Elisabet? – zapytał Ulvhedin. – Naszymi zaklęciami, żeby całe dawne zło zebrało się w Lekenes i żeby pewnego dnia się ujawniło?
Ingrid była bardziej sceptyczna.
– Na pewno oddaliliśmy złego ducha. Ale co do reszty… Zdobyć miłość musi Elisabet sama. Wyczytałam w jej dłoni, że będzie musiała zaciekle walczyć o swoje szczęście. Ale teraz, kiedy, że tak powiem, usunęliśmy najgorsze przeszkody z jej drogi, wszystko powinno być chyba dobrze. Nie sądzisz, mój stary kompanie i mistrzu czarownic?
– Owszem, Ingrid – śmiał się Ulvhedin.
Poszli więc przygotować sobie kolację, taką jak lubią. Bo teraz przed nikim już nie musieli się kryć, dwoje dość niebezpiecznych dla otoczenia, przebiegłych starców.
Chrzest małej Sofii Magdaleny trzeba było odłożyć. Karin bowiem nie byłaby w stanie w nim uczestniczyć, nikt poza tym nie umiałby się cieszyć.
Pogrzeb odbył się w krótkim czasie. Obaj synowie byli obecni, Elisabet także, ze względu na Vemunda, ale Karin, rzecz jasna, nie mogła pójść. Doktor Hansen czuwał przy niej dzień i noc.
Braciszek w kościele ledwie trzymał się na nogach.
Jaka niebezpieczna jest wiara w idole, myślała Elisabet. Jakie groźne są silne osobowości, ideały, wielcy mężczyźni i potężne kobiety. Powinno się ich podziwiać na odległość, ale nigdy nie wiązać z nimi życia. Żeby potem nie patrzeć, jak się kurczą i przemieniają w zwyczajnych śmiertelników. Traci się wtedy wiarę we wszystko, co piękne i wzniosłe na tym świecie. Wielu ludzi odczuwa jednak potrzebę podziwiania i brania przykładu z ideałów, daje im to szczęście i siłę, a to nie jest do pogardzenia.
Braciszek był tak rozżalony na wszystkich po śmierci matki, że panna Spitze musiała po raz trzeci opowiedzieć tę okropną historię, choć nieco ogładzoną w szczegółach. Po tym Braciszek zniknął na cały dzień. Vemund i Elisabet nie wiedzieli, co przeżył najboleśniej: Utratę wiary w niepokalaną szlachetność matki, czy też, tak jak oni, uważał, że można by jeszcze zrozumieć wzajemne uczucie rodziców, które zniszczyło szczęście Karin, ale nie to, co zrobili potem… Udawali, że Karin w ogóle nie istnieje. Tego ani Vemund, ani Elisabet nie mogli im wybaczyć.
Karin pogrążyła się w apatii. Nie była w stanie o niczym rozmawiać, nie interesowała się też Sofią Magdaleną. Często jednak szukała ręki doktora Hansena i zamykała ją w swojej i to dawało wszystkim odrobinę nadziei.
Najgorzej było jednak z Vemundem. Elisabet nie umiała już nawiązać z nim kontaktu. Czuła, wiedziała o tym, że nie porzucił zamiaru odebrania sobie życia, i to doprowadzało ją do rozpaczy. Kochała go bowiem teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Читать дальше