Gubernator zdążył zejść na dół i zmieszał się z tłumem, Mandrup Svednsem próbował sprowadzić z podium Arnolda Tarka. Ten jednak stał jak sparaliżowany i wpatrywał się w Karin. Rozhisteryzowana Emilia starała się ukryć za jego plecami, ale bez rezultatu, bo on padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Pani Emilia schowała się wobec tego za grubym Mandrupem.
– Bubi? – szeptała Karin zdumiona, jakby odzyskiwała pamięć.
– Chodź z nami – prosił Vemund, ale odsunęła go na bok.
Jeden Mandrup starał się jakoś opanować sytuację.
– Moi Państwo! – wołał do zebranych. – Muszę państwa prosić o opuszczenie domu w spokoju. Pojawiła się tu osoba chora psychicznie, człowiek śmiertelnie niebezpieczny. Bądźcie tak dobrzy i wyjdźcie z salonu. Panie komisarzu, czy może ją pan stąd zabrać?
Wśród gości zaczęły się rozlegać okrzyki przerażenia. Niektórzy ze strachu usłuchali polecenia i wychodzili, reszta jednak została na miejscu.
– Vemund, panna Spitze została zamknięta gdzieś w tym domu – zdążyła mu powiedzieć Elisabet.
– Musimy ją odnaleźć – odparł. Na nic więcej nie było już czasu. Vemund przywołał komisarza, który się właśnie do nich zbliżał. – Ona już zobaczyła tych tam na podium. Najlepiej teraz zostawić sprawy własnemu biegowi. To nie ona jest tu największą winowajczynią, powinien pan wiedzieć.
Braciszek stał oszołomiony i przyglądał się niepojętemu spektaklowi, jaki rozgrywał się przed jego oczyma. Nie rozumiał niczego, ale też nie rzucił się na podium, by pomóc swojej ubóstwianej matce.
Krzyk Karin wydobywał się z jakiejś zamkniętej dotychczas głębi jej duszy.
– Bubi! Bubi, nie, nie, nie!
Krzyczała i krzyczała w rozrywającej serce, straszliwej rozpaczy. Elisabet zobaczyła, że oczy Vemunda napełniają się łzami, i uświadomiła sobie, że to właśnie tego tak się bał. Teraz Karin do reszty straci zmysły albo odbierze sobie życie.
– Karin! – zawołała Elisabet bezradnie. – Pomyśl o małej Sofii Magdalenie!
Ale Karin nie słuchała. Nie przestając krzyczeć wbiegła na podwyższenie. Emilia zasłoniła się rękami. Nim Karin ich dopadła, Mandrup zdołał pociągnąć oboje kuzynów za sobą do drzwi.
– Zajmij się Karin! – zawołała Elisabet do Vemunda i pobiegła za tamtymi. Zderzyła się z doktorem Hansenem, który pędził na ratunek Karin.
Teraz jest w dobrych rękach, pomyślała Elisabet, goniąc uciekinierów. Kiedy drzwi się za nią zatrzaskiwały, przycięły ten śmieszny welon w gwiazdy, który rozdarł się z trzaskiem. Nie zastanawiając się nad szkodą ani nad tym, co jedna dziewczyna może zdziałać przeciwko trojgu zdesperowanym ludziom, biegła dalej.
Emilia Tark nie może się wymknąć, to była jej jedyna myśl. Ta dama naprawdę ściągnęła na siebie święty gniew Elisabet.
Tamci biegli schodami na górę, a ona za nimi. Wpadli do sypialni pani Emilii i zanim zdążyli zamknąć drzwi na klucz, Elisabet wdarła się za nimi.
– Bydlaki, co wyście zrobili tej nieszczęsnej Karin? – krzyczała. – To pan, Mandrupie Svendsen, jest jej…
Chciała powiedzieć: „jej Bubim”, ale nie zdążyła. Bo pani Emilia złapała duży pojemnik z pudrem i w następnym momencie Elisabet utonęła w gęstej chmurze nieznośnego, dławiącego pyłu; tamta wiedziała, że to dla Elisabet śmiertelnie niebezpieczne.
Na w pół uduszona, krztusząca się dziewczyna słyszała jeszcze głos Emilii niby daleki szum:
– Szybko, Mandrup! W to samo miejsce!
Elisabet została uniesiona w górę. Walczyła jak szalona o odrobinę powietrza, ale po chwili straciła przytomność.
Na dole w salonie kamerdyner zdołał wyprowadzić większość gości. Usunął też służbę, która tłoczyła się przy drzwiach.
Vemund i doktor Hansen bez powodzenia starali się uspokoić Karin. Przeżyła wstrząs, nie wiedziała, gdzie jest, nie była w stanie się opanować, rzucała się na wszystkie strony i krzyczała, że zaraz spali Bode, to siedlisko grzechu.
Doktor Hansen zdołał zapytać Vemunda:
– Co się tam wtedy stało?
– To nigdy nie przejdzie mi przez usta. To zbyt wielki wstyd.
– Ale my powinniśmy wiedzieć!
– Nie! – Vemund uciął wszelką dyskusję. – Czy nie ma pan jakiegoś środka, żeby ją uspokoić?
– Przy sobie nie mam.
– A czy alkohol by nie pomógł?
Skinął na kamerdynera i po chwili dostali dużą szklankę koniaku. Zmusili rozhisteryzowaną Karin do wypicia.
Podszedł do nich przerażony Braciszek.
– Kto to Test?
– Twoja siostra – odpowiedział Vemund krótko.
– Moja siostra? Ta starucha? Nie wygłupiaj się – skrzywił się Braciszek z niesmakiem.
– Och, zamknij się! – zawołał udręczany Vemund. Nie miał czasu na bezsensowne rozmowy. – Gdzie jest Elisabet?
– Pobiegła za gospodarzami – wyjaśnił doktor Hansen.
– Nie, ale…
Vemund rozejrzał się i zobaczył komisarza, który obserwował ich z bliska, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Rozdzierające krzyki Karin zaczęły powoli przechodzić w chrypliwe zawodzenie.
– Doktorze Hansen, pan się nią zaopiekuje, prawda? Komisarzu, chodźmy, to pilne!
Pobiegli szybko za ludźmi, którzy powoli opuszczali salon. Po drodze komisarz powiedział:
– Panna Paladin próbowała kilkakrotnie coś mi powiedzieć, ale pani Tark zawsze jej przerywała. Coś o jakiejś kobiecie, która zniknęła.
– Panna Spitze, tak. Tym zajmiemy się później. Teraz chodzi o Elisabet. I o pozostałych.
– Na zewnątrz nie wyjdą, bo moi podwładni pilnują wszystkich drzwi.
Rozmawiali przeszukując pokoje na parterze.
– Ale tyle ludzi wychodziło jednocześnie – powiedział Vemund.
– Tak, ma pan rację. Naprawdę to mieli pilnować tylko Mandrupa Svendsena. A jego łatwo rozpoznać.
Znaleźli się na górze. Vemund wszedł do sypialni Emilii. Podejrzewał, że tam właśnie może być kryjówka. W pokoju wisiała chmura pyłu. Komisarz zaczął machać ręką, żeby ją choć trochę rozproszyć. Kaszlał.
– Ten puder to moje przekleństwo!
Vemunda przeniknął strach: Puder?
Coś się mieniło na podłodze. To ten welon, który Elisabet miała przy swoim płaszczu królowej elfów. Musiała być w tym pokoju.
Ale teraz pokój był pusty.
– O, mój Boże, oni ją uprowadzili – szepnął. – Zastosowali najbardziej skuteczny środek, żeby ją oszołomić: ten przeklęty puder!
Elisabet słyszała o zmorach, tych ponurych zjawach, które siadają śpiącemu człowiekowi na piersi i dławią go. Teraz ocknęła się z uczuciem przerażenia, że zaraz się udusi. To mogła spowodować tylko zmora.
Dysząc ciężko starała się wprowadzić do płuc trochę powietrza, ale gardło i nos miała kompletnie zatkane, oczy ją piekły, łzy płynęły strumieniami, co chwila zanosiła się suchym, gwałtownym kaszlem…
To już nie było piekło. To była rozpaczliwa walka o przeżycie.
Gdzieś w pobliżu rozległ się głos:
– Ach, mein lieber Gott, was soll ich tun?
Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Ale ten głos kobiecy był niewątpliwie przyjazny.
Świadomość tego, co się stało, dotarła do Elisabet.
– Puder – wykrztusiła i dostała nowego ataku kaszlu. – Oni obsypali mnie pudrem. A wiedzieli, że ja tego nie znoszę.
Panna Spitze, bo to przecież musiała być ona, przeszła na norweski:
– Co za potworni ludzie! Oni są źli, źli, zawsze o tym wiedziałam! Miałam nadzieję, że ich już więcej nie spotkam.
Mówiła, próbując jednocześnie oczyścić włosy i ubranie Elisabet z pudru. Ale w rezultacie nowe tumany pyłu wzbijały się w powietrze, a biedna dziewczyna znowu zaczynała się dusić.
Читать дальше