Kamma odwróciła twarz, nie chciała już więcej mieć z Vinnie do czynienia. Dziewczyna spostrzegła, że rozjątrzone pęcherze wykwitły także na głowie ciotki między włosami.
– Jeśli byś mnie potrzebowała, ciociu, to pamiętaj, że tu jestem – powiedziała cicho i postawiwszy na stole karafkę z wodą, wyszła.
Był to dla Vinnie bardzo trudny czas. Ciotka Kamma zawsze umiała wywołać w niej poczucie winy, a teraz stało się ono jeszcze silniejsze niż kiedykolwiek, było bowiem w części uzasadnione.
Dni upływały Vinnie na różnych posługach przy innych poważnie chorych. Najczęściej sprzątała. Herbert Sommer cały pokryty był już pęcherzami, podobnie jak wielu członków sekty, przede wszystkim starsze panie, ale wśród zarażonych znalazło się także dziecko. Vinnie przyjęła to z ciężkim sercem, oskarżała siebie, a kiedy opuściła pokój dziewczynki, płacz uwiązł jej w gardle.
Wyglądało jednak na to, że Agnes Johansen zwalczy chorobę dzięki dawnej szczepionce. Zapalenie płuc także zbierało się do odwrotu. Na widok Vinnie Agnes bardzo się uradowała.
– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkały? Wtedy, tamtego wieczoru na nabrzeżu? Nie wiedziałam, że pani jest pielęgniarką!
Vinnie wyjaśniła, jaką pełni funkcję w szpitalu.
– Ach, tak się niepokoję o Doffena – westchnęła Agnes. Leżąc w łóżku przypominała zwiędły kwiat. – To znaczy o mojego psa.
– Wiem, gdzie on jest – Vinnie uspokoiła ją z uśmiechem. – Doffen i Blancheflor stoją każdy w swojej klatce i na siebie szczekają. Słyszałam, co prawda, że ostatnio chyba z tego zrezygnowały, leżą tylko, ale jeden drugiego nie spuszcza z oka.
Agnes westchnęła.
– Ten mały, kochany psiak… gdyby go nie było ze mną na wyspie, nigdy nie przetrwałabym tych strasznych dni. Gdyby jeszcze nie nazywał się Doffen. Blancheflor to o wiele ładniejsze imię.
Vinnie zaśmiała się.
– Blancheflor to właściwie imię dziewczęce, z opowieści o Floresie i Blancheflor. Ale moja ciotka uważała, że to Flores jest dziewczyną, a Blancheflor chłopcem. Wydaje mi się jednak, że to nie ma znaczenia, pies nie czuje się urażony.
Agnes wybuchnęła śmiechem. Tak bardzo uradowało ją, iż nareszcie ma z kim porozmawiać o piesku, że prosiła, by Vinnie częściej do niej zaglądała. Dziewczyna obiecała, że jeszcze przyjdzie, sama ucieszona z nawiązanej znajomości.
Rikard miał rację – obie były do siebie nadzwyczaj podobne, Vinnie i Agnes, choć oczywiście nie szło tu o wygląd.
Vinnie przestała splatać włosy w ciasne grajcarki nad uszami. Nigdy nie lubiła tej fryzury, a kiedy jeszcze Rikard stwierdził, że bez nich wygląda ładniej…
Życie w tym czasie wydawało się dziewczynie bardzo interesujące. Podczas tragicznych wydarzeń Vinnie przeżywała wielką życiową przygodę.
Zachodziła też często do pastora Pruncka, wszak dobrze go znała. Prunck był wzburzony i wystraszony, bo nawet on dłużej nie mógł przymykać oczu na fakty. Głośno wykrzykiwał słowa, wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu, jak gdyby porównując się do Zbawiciela: „Boże, Boże, czemuś mnie opuścił”, źle akcentując słowa.
– Eli, Eli, lema sabachthani – bez zastanowienia poprawiła go Vinnie.
Prunck oderwał wzrok od szarego sufitu, w jego pojęciu wyobrażającego niebiosa, i popatrzył na nią oskarżycielsko. Uniósł się na łokciu i syknął ze złością:
– Przeklęta bądź, niewiasto, która zbezcześciłaś mą Świątynię bakcylami. „Do mnie należy kara”, mówi Pan. Wynoś się, zniknij mi z oczu!
Vinnie musiała przyznać, że podjęcie się zadania pielęgnowania chorych nie było jej najmądrzejszym posunięciem. Bezustannie napotykała oskarżycielskie słowa i gniewne spojrzenia. Odwieczne wyrzuty sumienia znów się w niej odezwały, ciążyły tak, że musiała znaleźć kąt, by się wypłakać.
Wyrządziła tym biednym ludziom taką straszną krzywdę!
Humor bardzo się jej poprawił, kiedy drugiego dnia po południu udało jej się po drugiej stronie szklanych drzwi dzielących oddziały zobaczyć Rikarda. Policjant zatrzymał się natychmiast, zdumiony strojem dziewczyny, i pomachał do niej ręką. Vinnie, wzruszana i szczęśliwa, odpowiedziała mu tym samym gestem.
Następnego dnia także skradła chwilę, by zajrzeć w to samo miejsce. Rikard już czekał i dał jej znać, by wyszła na zewnątrz i okrążyła budynek. Vinnie usłuchała go i nagle zobaczyła go w otwartym oknie.
– Witaj, Vinnie, co tu teraz robisz? Opowiadaj!
– Jestem już zdrowa! Całkiem odporna. I dostałam tu pracę.
– Świetnie, Vinnie – pokiwał głową z uznaniem. – Bardzo ci ciężko?
– Praca nie jest ciężka. Tylko…
– Co takiego?
– Nie, nic.
Niemożliwe, by interesował się jej troskami, żalem nad losem chorych, wyrzutami sumienia i ciążącym jej poczuciu winy.
– Chyba muszę już iść – powiedziała szybko, nie chciała, by miał jej już dość, nie chciała zawadzać.
– Oczywiście, musisz iść, rozumiem – odparł Rikard. Vinnie wydawało się, że w jego głosie zabrzmiał cień zawodu. Oczywiście tylko to sobie wmówiła.
Czuła, że gotowa jest tańczyć po zamarzniętej żwirowanej ścieżce. Rozmawiała z nim, rozmawiała, radość rozpierała jej piersi.
Kiedy jednak wróciła na swój oddział, spotkała dwie pielęgniarki pchające zakryte prześcieradłem łóżko. Siostra przełożona z kamienną twarzą wydała jej surowe polecenie:
– Posprzątaj pokój pani Dahlen! Usuń stamtąd wszystkie przedmioty i zanieś je do spalarni! Później przyjdą zdezynfekować pokój.
Vinnie czuła, że twarz jej drętwieje. Ciało z trudem słuchało rozkazów mózgu. Wydawało jej się, że wieki upłynęły, zanim wreszcie stanęła przy drzwiach pokoju ciotki Kammy, otworzyła je powoli i…
Łóżko zniknęło.
Ciotka Kamma umarła.
Tego wieczoru po skończeniu swojej pracy Vinnie odbyła długą rozmowę z Rikardem. Stała na dziedzińcu pod oknem i z zimna szczękała zębami, choć z całej siły starała się to ukryć. Wyrzuciła z siebie wszystko, powiedziała mu o śmierci ciotki, o dręczących ją wyrzutach sumienia, że tak wielu ludziom przysporzyła strasznych cierpień.
Rikard, wysłuchawszy jej do końca, powiedział łagodnie:
– Najdroższa Vinnie, to nie twoja wina. Agnes i ty spełniłyście dobry uczynek, pomagając człowiekowi w potrzebie. Żałujesz tego? Wolałabyś przejść obok i zostawić go leżącego na schodach? Albo pozwolić, by starsza, słaba kobieta sama się nim zajmowała?
– Nie, ale…
– Czy chcesz powiedzieć, że gdybyś wiedziała o jego śmiertelnej chorobie, odeszłabyś?
– Nie – zgodziła się z nim. – Ale bardziej bym uważała, nie dotykała jego ręki.
– Vinnie, Willy Matteus sam nie wiedział, że ma ospę. Żadnej z was nie można obwiniać. To bardzo okrutne i głupie ze strony twojej ciotki składać winę na ciebie.
– Ciotka Kamma nie żyje.
– Wiem, ale i tak postąpiła głupio. Nie można wybaczać ludziom wszystkiego tylko dlatego, że już ich nie ma. Prunck oskarżając ciebie także niemądrze postąpił, ale po nim nie można się niczego innego spodziewać. Wszelkie winy przypisuje innym, uważa się za nieomylnego, co za łotr! A przy okazji, co się z nim dzieje?
– Ma wysypkę, coraz mocniejszą, rozszerza się na całe ciało. Wygląda strasznie.
– Jak rozumiem, Bóg go opuścił – powiedział Rikard nie bez goryczy. – Nie wolno dla własnych celów igrać z Dniem Sądu.
– Jest już skazany na śmierć, prawda? Teraz, kiedy ma wysypkę?
– Nie, niekoniecznie. Wiele osób miało pęcherze na całym ciele i wyzdrowiało. Ale ospa zostawia paskudne, wyraźne blizny. Skóra przypomina potem płytę kutej miedzi.
Читать дальше