Robert Jordan - Dech Zimy
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Dech Zimy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Perrin w myślach odnotował przegrany zakład. Balwer zazwyczaj rozpoczynał od wieści o Białych Płaszczach.
— Szkoda Amadicii, jak mniemam. W każdym razie ludzi wziętych do niewoli. — Wedle Balwera Seanchanie w okrutny sposób obchodzili się z jeńcami, którzy odważyli się wystąpić zbrojnie przeciwko nim. A więc Amadicii nie została już żadna armia ani żadna szlachta, która mogłaby wystawić i poprowadzić następną. Nic więc nie powstrzymywało teraz Seanchan przed szybkim marszem naprzód, chociaż w istocie i tak ich ofensywa przebiegała nadzwyczaj szybko, nawet wówczas, gdy napotykali na jakiś opór. Najlepiej ruszać na wschód, gdy tylko Masema dotrze do obozu i narzucić tempo tak szybkie, jakie tylko wytrzymają ludzie i zwierzęta.
Tyle też powiedział. A Balwer przytaknął, uśmiechając się nieznacznie, z aprobatą. Zazwyczaj był zadowolony, gdy Perrin doceniał wagę przekazywanych mu informacji.
— Jeszcze jedna kwestia, mój panie — ciągnął dalej. — Białe Płaszcze wzięły udział w bitwie, najwyraźniej jednak Valda zdołał pod jeniec walk wyprowadzić z pola większość żołnierzy. Musiało mu dopisywać szczęście Czarnego. Nikt jednak chyba nie ma pojęcia, dokąd się udali. Albo raczej, każdy podaje inny kierunek. Gdyby mnie pytać, stawiałbym na wschód. Jak najdalej od Seanchan.— I oczywiście ku Abili.
Więc jednak nie przegrał zakładu. Chociaż tamten rozpoczął od innej informacji. Załóżmy remis. Daleko przed nimi jastrząb wbił się w bezchmurne niebo i pomknął na północ. Dotrze do obozu na długo przed nimi. Perrin pamiętał jeszcze czasy, gdy miał nie więcej trosk niż ten jastrząb. Przynajmniej w porównaniu z chwilą obecną. Było to bardzo dawno temu.
— Podejrzewam, że Białe Płaszcze znacznie bardziej będą się interesować unikaniem Seanchan niż sprawianiem nam kłopotów, Balwer. W każdym razie i tak nie sprawią, że będziemy szybciej podróżować. Czy to była ta druga wiadomość?
— Nie, mój panie. To tylko uwaga na marginesie. — Balwer zdawał się szczerze nienawidzić Synów Światłości w ogóle, a Valdy w szczególności. Perrin podejrzewał, że musiała być to kwestia doznanych w przeszłości krzywd, podobnie jednak jak wszystkie pozostałe rzeczy w tym człowieku, i jego nienawiść była sucha, chłodna. Pozbawiona emocji. — Wedle drugiej wiadomości, Seanchanie stoczyli kolejną bitwę, tym razem w południowej Altarze. Prawdopodobnie przeciwko Aes Sedai, chociaż ktoś wspominał o przenoszących mężczyznach. — Obróciwszy się w siodle, Balwer objął wzrokiem Grady’ego i Nealda w ich czarnych kaftanach. Grady rozmawiał z Elyasem, Neald zaś z Aramem, obaj jednak Asha’mani równocześnie tak samo uważnie przepatrywali las, co zamykający kolumnę Strażnicy. Aes Sedai i Mądre też o czymś dyskutowały przyciszonymi głosami. — Ktokolwiek był ich przeciwnikiem, mój panie, wychodzi na to, że Seanchanie przegrali i wycofali się do Ebou Dar.
— Dobre wieści — bez przekonania skomentował Perrin. Przed jego oczyma znowu roztoczyły się obrazy starcia pod Studniami Dumai, jeszcze bardziej wyraziste niż przedtem. Na chwilę znowu stał wsparty plecami o plecy Loiala, rozpaczliwie walcząc, pewny, że każdy jego kolejny oddech jest już tym ostatnim. Zadrżał po raz pierwszy dzisiejszego dnia. Przynajmniej Rand wiedział o Seanchanach. I chociaż o to nie trzeba się było martwić.
Zorientował się, że Balwer go obserwuje. Przygląda mu się z uwagą, jaką mógłby okazywać ptak na widok dziwnego owada. Widział, jak zadrżał. Ten mały człowieczek lubił wszystko wiedzieć, istniały jednak tajemnice, których nikt nigdy nie pozna.
Spojrzenie Perrina objęło z powrotem jastrzębia, który obecnie był już tylko plamką na horyzoncie, nawet dla oczu tak bystrych jak jego. Ptak sprawił, że pomyślał o Faile, tym ognistym sokole, którego wziął za żonę. Jego pięknym sokole. Przegnał ze swej głowy wszelkie myśli o Seanchanach, Białych Płaszczach i Masemie. Przynajmniej na moment.
— Przyśpieszmy nieco — zawołał do pozostałych. Jastrząb z pewnością zobaczy Faile wcześniej niż on, jednak w przeciwieństwie do ptaka, on będzie patrzył na miłość swego serca. I dzisiaj na pewno nie będzie na nią krzyczał, nieważne, co by zrobiła.
2
Porwana
Jastrząb szybko zniknął mu z oczu, a droga wciąż pozostawała zupełnie pusta i choć Perrin ponaglał wszystkich, jak mógł, zamarznięte koleiny, grożące koniom połamaniem nóg, zaś jeźdźcom skręceniem karku, nie pozwalały jechać naprawdę szybko. Wiatr niósł lód i obietnicę opadów śniegu. Kiedy wyjechali spomiędzy drzew na odkrytą przestrzeń pełną zasp, miejscami głębokich po końskie pęciny, a następnie pokonali ostatnie mile do leśnego obozu, gdzie zostawił ludzi z Dwu Rzek, Aielów, Mayenian i Ghealdan, zrobiło się już dobre popołudnie. Faile miała nań czekać. Jednak okazało się, że nic w obozie nie wygląda tak, jak oczekiwał.
Jak zawsze, tak naprawdę to wśród drzew znajdowały się cztery oddzielne obozy, jednak przy dymiących ogniskach Skrzydlatej Gwardii rozsianych wśród pasiastych namiotów Berelain nie było nikogo; na ziemi poniewierały się poprzewracane kociołki i części wyposażenia, podobne oznaki pośpiechu można było dostrzec na stratowanym gruncie, gdzie tego ranka zostawił obóz altarańskich żołnierzy. Jedynym świadectwem życia w każdym z obu miejsc byli stajenni, kowale i woźnice, zakutani w wełny i skupieni gromadnie wokół palików dla koni i wozów z zaopatrzeniem na wysokich kołach. Wszyscy patrzyli na coś, co wkrótce przykuło również jego wzrok.
W odległości pięciuset kroków od kamienistego wzgórza o spłaszczonym wierzchołku, na którym Mądre rozbiły swoje niskie namioty, stali szeregami Mayenianie w szarych kaftanach — całe dziewięć setek, konie niecierpliwie przebierały nogami, czerwone płaszcze i długie czerwone proporce ich lanc powiewały na chłodnym wietrze. Bliżej wzgórza, nieco na uboczu, tuż nad brzegiem zamarzniętego strumienia, stał las ghealdańskich lanc, ozdobionych dla odmiany zielonymi proporcami. Zielone kaftany konnych i ich zbroje w zestawieniu z czerwonymi hełmami i napierśnikami Mayenian wydawały się pozbawione blasku, zbroje oficerów jednak rozsiewały srebrne iskry, a ich szkarłatne kaftany i płaszcze oraz karmazynowe zdobienia wodzy i czapraków też sprawiały odpowiednie wrażenie. Niezły pokaz żołnierskiej dzielności, zupełnie jak na paradzie, tamci jednak nie szykowali się na paradę. Skrzydlata Gwardia stała czołem ku Ghealdanom, Ghealdanie czołem ku wzgórzu. A szczyt wzgórza otaczali ludzie z Dwu Rzek z długimi łukami w dłoniach. Żaden jeszcze nie naciągnął cięciwy, każdy jednak nasadził już strzałę, trwali w gotowości. To było jakieś następne szaleństwo.
Perrin wbił obcasy w boki Stayera i puścił go galopem tak szybkim, na jaki było stać gniadosza. Tak brnęli przez śnieg, a inni podążali ich śladem, póki nie osiągnęli czoła ghealdańskiego szyku. Berelain była na miejscu w obrzeżonym futrem czerwonym płaszczu, obok niej Gallenne, jednooki kapitan jej Skrzydlatej Gwardii, jeszcze Annoura, jej doradczyni Aes Sedai, cała trójka najwyraźniej kłóciła się z Pierwszym Kapitanem Alliandre, niskim, zahartowanym w bojach mężczyzną, o imieniu Gerard Arganda, który cały czas kręcił głową tak zapalczywie, aż kołysały się białe pióra na jego lśniącym hełmie. Pierwsza z Mayene wyglądała na gotową gryźć kamienie, przez spokój Aes Sedai, jaki widniał na obliczu Annoury, przebijał jednak niepokój, natomiast Gallenne muskał dłonią przytroczony do siodła hełm z czerwonym grzebieniem, jakby się zastanawiał, czy jednak go nie wdziać. Na widok Perrina przerwali sprzeczkę i skierowali swe konie ku niemu. Berelain siedziała w siodle spokojna i wyprostowana, jej czarne włosy jednak potargał wiatr, a świetna siwa klacz o smukłych pęcinach drżała, na jej bokach zaś zamarzała piana, jakby właśnie skończyła wytężony bieg.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Dech Zimy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.