Robert Jordan - Dech Zimy

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Rand z niedowierzaniem popatrzył w ślad za nią. Można by pomyśleć, że pięciu zdradzieckich Asha’manów, nie wspominając już o Przeklętych, nie znaczy nic więcej od bolącego zęba. Wbił obcasy w boki siwka, który poderwał się ze śniegiem tryskającym spod kopyt, dogonił ją i odtąd przez czas jakiś jechali w całkowitym milczeniu. Wciąż skrywał przed nią kilka rzeczy, jak choćby te mdłości, które trapiły go, gdy próbował przenosić. Taki był prawdziwy powód, żeby najpierw zająć się Dashivą i tamtymi. Będzie miał czas, żeby jakoś dojść do siebie. Jeśli w ogóle mu się uda. Jeżeli nie, to należało podejrzewać, że dwa ter’angreale , które wiózł przytroczone do siodła, zapewne nie zdadzą się na nic.

1

Pożegnanie z Prorokiem

Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, a potem nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, nad Oceanem Aryth zerwał się wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. Nie istnieją początki ani zakończenia w obrotach Koła Czasu. Był to jednak jakiś początek.

Na wschód wiał wiatr, ponad chłodnymi szarozielonymi falami oceanu, ku Tarabon, gdzie statki czy to już rozładowane, czy oczekujące na wejście do zatoki Tanchico, kołysały się na kotwicach wzdłuż całych mil niskiego wybrzeża. Kolejne okręty, duże i małe, tłoczyły się w szerokiej zatoce; ludzi i ładunek dowożono na brzeg barkami, ponieważ przy nabrzeżach miasta nie było bodaj jednego wolnego miejsca do zacumowania. Mieszkańców Tanchico zdjął lęk, kiedy miasto poddało się swoim nowym panom z ich osobliwymi obyczajami, dziwnymi stworami i potrafiącymi przenosić kobietami trzymanymi na smyczy, strach pogłębił się jeszcze, kiedy przybyła ta flota, liczebnością przekraczająca wszelkie wyobrażenia, wioząc na pokładach nie tylko żołnierzy, lecz również bystrookich kupców, rzemieślników ze wszystkimi narzędziami swej sztuki, wreszcie rodziny farmerów i całe wozy narzędzi rolniczych oraz nieznanych roślin. Jednak przestrzegania praw w mieście strzegli nowy Król i nowa Panarch, a nawet jeśli i Król, i Panarch złożyli hołd jakiejś odległej Cesarzowej, jeśli szlachta Seanchan zajęła wiele pałaców, wymagając większej czołobitności niźli jakikolwiek taraboński lord lub dama, w życiu większości ludzi niewiele się zmieniło, a jeśli już, to na lepsze. Zwykły mieszkaniec niewielkie miał szansę na bezpośredni kontakt z seanchańską Krwią, osobliwe obyczaje zaś stanowiły coś, z czym da się jakoś żyć. Anarchia która rozdarła kraj na strzępy, była dziś już tylko wspomnieniem, wraz z nią zacierała się pamięć o głodzie. Buntownicy, bandyci i Zaprzysiężeni Smokowi, którzy ongiś pustoszyli te ziemie, zostali pozabijani, schwytani, a ci, którzy nie ulegli jeszcze, zepchnięci na pomoc, na Równinę Almoth, a handel ruszył znowu. Hordy głodujących uchodźców, mrowiące się na niegdyś ulicach, wróciły do swych wiosek, z powrotem na rolę. Z nowo przybyłych zaś w Tanchico pozostało tylko tylu, ilu miasto bez trudu mogło wyżywić. Mimo zalegających śniegów tysiące, dziesiątki tysięcy wojska, kupców, rzemieślników i farmerów ruszyło w głąb lądu, tak więc lodowaty wiatr smagał swymi podmuchami miasto ogarnięte pokojem i nadto, po wszystkich przejściach, jakich mu było dane doświadczyć, zasadniczo zeń zadowolone.

Na wschód wiał wiatr, dmąc przez całe ligi przestrzeni, zrywając się i na powrót przycichając, skręcając, ale nigdy nie zamierając ze szczętem, na wschód, a czasami trochę na południe, ponad lasami i stepami otulonymi zimą, szarpiąc gołe gałęzie i źdźbła zbrązowiałej trawy, docierając na koniec do miejsca, które kiedyś wyznaczało granicę między Tarabonem i Amadicią. Jeżeli wciąż była to granica, to już tylko nominalnie, strefy cła zlikwidowano, strażnicy zniknęli. Wiatr dął na wschód i na południe, omiatając południowe pasma Gór Mgły, krążąc ponad wysokimi murami Amadoru. Podbitego Amadoru. Na sztandarze łopoczącym ponad masywną Fortecą Światłości złoty jastrząb poruszał się jak żywy, ściskając w szponach groty błyskawic. Bez wyraźniej potrzeby rodowici mieszkańcy rzadko opuszczali swe domy, a ci nieliczni, którzy musieli, ze spuszczonym wzrokiem przemykali pod ścianami zamarzniętych ulic, otuleni ciasno płaszczami. Ze spuszczonym wzrokiem — nie tylko po to, aby uniknąć poślizgnięcia się na lodowatym bruku, ale również, by nie widzieć przypadkowego Seanchanina dosiadającego bestii podobnej do pokrytego brązową łuską kota, z tym że wielkiego niczym koń, albo oddziału gwardzistów tarabońskich w kolczych welonach, strzegących grup niegdysiejszych Synów Światłości, skutych obecnie i zaprzęgniętych niczym zwierzęta do wozów z nieczystościami, odprowadzanych poza miasto. Ledwie minął miesiąc i pół pod seanchańską władzą, a już mieszkańcy stolicy Amadicii gięli się w podmuchach kąśliwego wiatru niczym pod ciosami bicza, a ci, którzy nie przeklinali otwarcie swego losu, dumali, jakie też grzechy ściągnęły na nich obecną sytuację.

Ku wschodowi zawodził wiatr, ponad spustoszoną ziemią, gdzie w tyluż wioskach i farmach żyli ludzie, ile ich leżało w gruzach wypalonych pogorzelisk. Śnieg pokrywał obojętną warstwą sczerniałe belki i opustoszałe stodoły, czyniąc ich widok jakoś łatwiejszym do zniesienia, mimo iż przecież oznaczał dla kolejnych mas ludzkich śmierć nie tylko z głodu, lecz także z zimna. Wszędzie widać było ślady przemarszu miecza, topora i włóczni, wiadomo było też, że nie odeszły, że zostały, gotowe znów zabijać. Ku wschodowi zawodził wiatr swą pieśń żałobną ponad niestrzeżoną murami Abilą. Żadne sztandary nie powiewały z wieży strażniczych miasteczka, przebywał w nim bowiem Prorok Lorda Smoka, a Prorok nie potrzebował żadnego sztandaru prócz własnego imienia. W Abili ludzie znacznie bardziej drżeli na dźwięk imienia Proroka, niźli pod podmuchami wiatru. Wszędzie indziej zresztą imię to wzbudzało podobne reakcje.

Perrin wyszedł raźnym krokiem z wysokiego domu kupca goszczącego Masemę i naciągając rękawice, pozwolił, by wiatr rozchylił poły jego obrzeżonego futrem płaszcza. Południowe słońce nie dawało ciepła, mroźne powietrze kąsało dotkliwie. Z jego twarzy trudno byłoby coś wyczytać, w istocie jednak był zbyt rozeźlony, aby odczuwać chłód. Wysiłku wymagało panowanie nad dłońmi, rwącymi się do topora. Masema — nie będzie przecież tytułował tamtego Prorokiem, przynajmniej nie we własnych myślach!... — Masema najprawdopodobniej był głupcem, natomiast bez żadnych wątpliwości był wariatem. Potężny głupiec, potężniejszych od wielu królów, a na dodatek szalony.

Ulica pełna była strażników Masemy, którzy stali od ściany do ściany, tłumem sięgającym na przyległe uliczki — wychudzeni ludzie w ukradzionych jedwabiach, pozbawieni zarostu czeladnicy w podartych kaftanach, wyraźnie niegdyś pulchni kupcy w resztkach świetnych wełen. Oddechy unosiły się nad głowami chmurą zamarzniętej pary, kilku dygotało bez płaszczy, każdy jednak dzierżył broń, włócznię lub kuszę z nałożonym bełtem. Żaden jednak nie zdradzał oznak jawnej wrogości. Wiedzieli, że Perrin ma prawo rościć sobie pretensje do znajomości z ich Prorokiem, gapili się więc, jakby oczekiwali, że za chwilę podskoczy do góry i pofrunie. Albo przynajmniej wytnie hołubca. W tle woni tłumu wyłowił zapach dymu, bijącego z kominów miasteczka. Sam tłum rozsiewał odór zastarzałego potu i niemytych ciał, skwapliwości i strachu. Oraz dziwną gorączkę, której wcześniej nie był w stanie rozpoznać, a która stanowiła odbicie szaleństwa gorejącego w Masemie. Niezależnie jednak od stanu uczuć, na jedno słowo Masemy motłoch zabije jego albo kogokolwiek tamten wskaże. Na rozkaz Masemy całe narody pójdą pod nóż. Wczuwając się w ich zapach, znajdował w nim chłód zimniejszy niźli każdy zimowy wiatr. Na myśl, że nie pozwolił Faile jechać ze sobą, wezbrało w nim większe jeszcze niż dotąd zadowolenie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dech Zimy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Jordan - As Chamas do Paraíso
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Licht van Weleer
Robert Jordan
Robert Jordan - Hart van de Winter
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Pad der Dolken
Robert Jordan
Robert Jordan - Vuur uit de hemel
Robert Jordan
Robert Jordan - De Herrezen Draak
Robert Jordan
Robert Jordan - Srdce zimy
Robert Jordan
Robert Jordan - Cesta nožů
Robert Jordan
Отзывы о книге «Dech Zimy»

Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x