Oprowadzający nie szczędzili wyjaśnień. Opowiadali o paszach na bazie kukurydzy, podawali jakieś liczby… Polak nie mógł się na tym skupić. Uśmiechał
się jak automat, bił brawo razem z pozostałymi uczestnikami. Na zakończenie pokazano im jeszcze dział mechanicznej obróbki pierza i zapakowanych w autokary odwieziono na uczelnię.
Kolejne prelekcje mijały jak w kalejdoskopie. Wreszcie okna pociemniały… Na dziś już koniec. Zygmunt z ulgą odetchnął wilgotnym i chłodnym powietrzem.
Stary nauczyciel czekał na niego w umówionym miejscu.
– Czeka nas strome podejście pod górę – powiedział, nie tracąc czasu na powitania. – I pospieszmy się…
Ruszyli. Zapadał ciężki jesienny zmrok. Minęli czynną jeszcze o tej porze knajpę. Wąska uliczka skończyła się na podwórzu kamienicy. Wdrapali się po kilkunastu schodkach i biegnącą trawersami ścieżką osiągnęli szczyt wzgórza. W
półmroku majaczył wielki ceglany rondel austriackiego fortu. Dalej rozciągały się zasieki. Gdzieś w oddali pobłyskiwał jasny punkt – ognik papierosa w ustach sowieckiego żołnierza pilnującego wstępu na teren Cytadeli. Nie widział ich, zatopiony w myślach marzł na posterunku.
W powietrzu pachniało zleżałymi liśćmi, mokrą ziemią, mchem. Pachniało jesienią, pachniało Lwowem.
„Warto było” – pomyślał Zygmunt. „Niezależnie od wszystkiego warto było znaleźć się tu i teraz, ot, choćby po to, by pożegnać się z miastem…” Spojrzał spod oka na matematyka. Sowa sapał jak miech kowalski, strome podejście odebrało mu siły.
„Ileż on może mieć lat?” – zadumał się były uczeń. „Chyba już grubo ponad sześćdziesiąt. I pewnie niedługo pociągnie. Nie przesadza się starych drzew. Bez swojego miasta zmarnieje…”
Stary belfer spojrzał na fosforyzujący cyferblat zegarka.
– No i idealnie – szepnął. – Mamy cztery minuty.
– Po co tu weszliśmy? – zdziwił się Zygmunt.
– Dla pięknego widoku. – Sowa zatoczył ręką szeroki łuk. – Masz tu lornetkę, przyda ci się. Na pobojowisku znalazłem…
Faktycznie, mieli pod stopami rozległą połać miasta. Tylko część latarni była sprawna. W oknach domów połyskiwało żółte światło słabych żarówek. Miasto było ciemniejsze niż przed wojną, ale i tak widok chwytał za serce, budził
wspomnienia…
– A gdzie takie piękne dziewczyny są? Tylko we Lwowie – zanucił pod nosem stary. – Pytałeś, czy można wyliczyć na podstawie anomalii miejsce, gdzie pracuje aparatura.
– Tak. I powiedział pan…
Z daleka dobiegł ich głuchy huk. I naraz jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki światła zaczęły gasnąć. Plama mroku rozlewała się niczym atrament, pokrywając kolejne kwartały zabudowy.
– Co się…
– Och, nic. Myślę, że ktoś podłożył małą bombę z mechanizmem zegarowym przy głównym kablu energetycznym. – W półmroku rozległ się chichot starego. –
Prosta akcja sabotażowa, trzeba tylko wiedzieć, którą klapę podnieść i już. Dwie kostki trotylu, zapalnik, po lasach masa się tego poniewiera. No i jeszcze stary budzik… Łatwizna, każdy polski harcerz by sobie z tym poradził.
– Ale kto…
– Może to nawet byłem ja.
Wiatr niósł zapach jesieni. Gdzieś w ciemnościach zakwilił ptak. Z knajpy dobiegało szuranie krzeseł, ktoś złorzeczył po rosyjsku, ktoś inny się śmiał.
Dzielnica była już zupełnie ciemna. Tylko pośrodku widniała jedna jasna plama.
– I jak ci się podoba niespodzianka? – zagadnął matematyk. – Lornetkę weź i patrz. Nie wiem, czy nie włączy się zaraz jakiś obwód awaryjny.
„Zwariował” – pomyślał Zygmunt.
– No i teraz widzisz. – Poczuł na ramieniu nieoczekiwanie mocny uścisk dłoni.
– Miałem rację.
– Co? Nic nie rozumiem…
– Ech wy, batiary. Można takiego nauczyć czytać i pisać, ale inteligenta z niego i tak nie zrobisz, choćbyś trzy razy dziennie nahajem lał. Twój generator, nieuku.
Widzisz teraz, gdzie stoi.
– Ale…
I naraz zrozumiał. Światła zgasły nie wszędzie. Okna jednej z kamienic nadal płonęły blaskiem, jaki dać może jedynie elektryczność. Uniósł lornetkę do oczu.
Wiedział, że musi zapamiętać jak najwięcej, by w przyszłości móc odnaleźć to miejsce.
– Dziękuję, profesorze – wykrztusił.
– I weź jeszcze to. – Stary podał mu jakiś ciężki, obły przedmiot. Zygmunt ze zdumieniem wyczuł, iż trzyma w dłoni granat.
– Ale…
– Na wypadek gdybyś chciał wywalić jakieś drzwi albo podłożyć komuś niedobremu pod poduszkę. – W ciemności można było się co najwyżej domyślać uśmiechu. – I piłkę do metalu weź, dobra, jeszcze przedwojenna…
– Dziękuję. – Schował oba przedmioty do kieszeni. – Niech pan wraca teraz do domu. Spotkamy się jutro.
– Pójdziesz od razu?
– Tak. Chcę to sprawdzić w miarę możliwości natychmiast. A po co mamy się obaj narażać?
– Powodzenia, chłopcze!
Szedł jak po sznurku i po najwyżej dwudziestu minutach stanął przed rozświetlonymi blaskiem oknami. Wszedł w bramę. Z boku otwierało się wejście na klatkę schodową. Z dołu od piwnicy biegł gruby izolowany kabel. Zygmunt ostrożnie zszedł po kilkunastu stopniach. Drzwi zaopatrzono w kiepski zamek.
Otworzył go po batiarsku, nożem. Zapalił angielską latarkę i oświetlił korytarz.
Kabel znikał po lewej za drzwiami ozdobionymi tabliczką „Siłownia, wstęp wzbroniony”. Tu wejście zabezpieczono solidną zasuwą. Wyjął piłkę i w ciągu kwadransa odpiłował kabłąk kłódki.
Pchnął drzwi. Zaskrzypiały nieruszane od ćwierćwiecza zawiasy… Wewnątrz była tylko jedna stalowa szafka ozdobiona stylizowaną grecką literą delta.
– Znalazłem – szepnął.
Otworzył drzwiczki i spojrzał na generator. Urządzenie nie wyglądało skomplikowanie. Wprawdzie nie bardzo mógł zrozumieć zasadę jego działania, ale ponad dziewięćdziesiąt procent podzespołów zidentyfikował na pierwszy rzut oka.
Lampy, kondensatory, oporniki tkwiły zatopione w szklanych płytach. Łączyła je pajęczyna srebrnych miedzianych drucików.
Przypomniał sobie rozkaz i uśmiechnął się gorzko. Dokumentacja…
Sfotografować, odrysować, wymontować najważniejsze części. Resztę zniszczyć.
Zdobyte materiały dostarczyć gdzie trzeba… I co dalej? Pan Einstein obejrzy sobie, jak genialną myśl inżyniera Rychnowskiego rozwinęli w konkretne rozwiązania najwybitniejsi polscy uczeni. I może sprzeda to Amerykanom. Generator. Wieczny silnik, perpetuum mobile nieomal. Polacy stworzyli to urządzenie dla Polaków.
Grupa Delta… Jak zwykle ktoś nie pozwolił rozwinąć skrzydeł, nie dał szansy niezwykłej maszynie.
I kto na tym urządzeniu skorzysta? Ci, którzy nas wystawili do wiatru, za których nadstawialiśmy pierś, a w zamian dostaliśmy kopa w zad…
– A niedoczekanie wasze, sojusznicy drodzy – warknął.
„Tylko dzięki Zachodowi Polska może kiedyś odzyskać wolność” –
przypomniał sobie słowa Ulama. „Tylko Ameryka może uratować ludzkość przed nowymi wojnami”.
Wolność? Gdyby chcieli, mogli to od ręki załatwić w Teheranie i Jałcie. Ale nie, woleli dogadać się z najgorszymi łajdakami. Woleli przymknąć oczy na Katyń, łagry, deportacje, śmierć dziesiątków tysięcy ziemian, tortury… Woleli przekupić Stalina dostawami, ziemią i milionami niewolników, byle tylko pomógł im zniszczyć swego niedawnego kompana i wspólnika.
Ludzkość? Przypomniał sobie zdjęcia ze zgliszcz Hiroszimy. Einstein, Ulam i Bóg wie kto jeszcze… Dysponując wiedzą zawartą w jednym wzorze fizycznym, stworzyli broń straszliwą, zdolną unicestwić całe miasto w ułamku sekundy. Ile polskich, litewskich i węgierskich miast jankesi zniszczą, zrównają z ziemią, zanim Sowieci uznają się za pokonanych?
Читать дальше